Reklama

Pojedyncze promyki słońca z trudem przebijały się przez gęsty kożuch chmur, równie szarych jak otaczająca mnie rzeczywistość. Siedziałam nad materiałami dotyczącymi wczesnośredniowiecznych feudałów, którzy byli tematem mojej pracy seminaryjnej i chciało mi się wyć z rozpaczy. „Czemu wymyśliłam sobie takie głupie studia? Kogóż obchodzi Jaksa z Kopanicy? A mogłam jak Ewka wybrać się na akademię wychowania fizycznego” – dumałam, tępo wpatrując się w podobiznę blaszki zwanej brakteatem Jaksy i będącej marzeniem każdego numizmatyka.

Reklama

Kiepska pora na rozpamiętywanie słuszności wyboru kierunku. Od blisko trzech lat studiowałam historię i było już trochę za późno na zmianę. Poza tym ja naprawdę lubiłam grzebać się w przeszłości, zastanawiać się nad przyczynami i skutkami wydarzeń z pozoru nieistotnych. Tyle że akurat wczesne średniowiecze kompletnie mi nie leżało. No nic, musiałam chociaż spróbować się skupić na osobie księcia Stodoran i jego powiązaniach rodzinnych z Piotrem Włostowicem.

Te rozmyślania przerwał dźwięk nadchodzącego SMS-a. Sięgnęłam do torebki po telefon. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wspaniałe zdjęcie ośnieżonych świerków, majestatycznie stojących przy ozdobionym soplami mostku. Dopiero potem odczytałam wiadomość tekstową: „Zima jest naprawdę cudowna. Jesteś pewna, że nie chcesz do mnie dołączyć choćby na weekend?”.

Nie, zupełnie nie byłam tego pewna! Wręcz przeciwnie. Czułam, że jeśli kolejne dni spędzę nad tymi pierdołami, to albo zwariuję, albo sama zamienię się w zakurzony pergamin. Nieoczekiwanie odniosłam wrażenie, że ściany biblioteki zaczynają na mnie napierać i jeśli szybko stąd nie ucieknę, utkwię między nimi na zawsze.

Zaczęłam liczyć swoje zaskórniaki

Choć była to tylko luźna propozycja, zaczęłam rozważać możliwość dojechania do Ewki, która od dziesięciu dni siedziała w Kluszkowcach, gdzie odbywała praktykę jako instruktor jazdy na nartach. Wiedziałam, że przyjaciółka została zakwaterowana w wygodnym dwuosobowym pokoju, a jej współlokatorka w weekendy wracała do Krakowa. Teoretycznie więc na dwie noce Ewka mogłaby mnie spokojnie przygarnąć…

Zobacz także

Nagle gorąco zapragnęłam choć na te dwie doby wyrwać się z miasta, pooddychać górskim powietrzem. Myśl ta nie opuszczała mnie nawet po wyjściu z czytelni. Kiedy wracałam do domu, coraz poważniej brałam pod uwagę ewentualność wyjazdu. Główny problem stanowiły pieniądze.

„Na nocleg nie muszę mieć, bo Ewka mnie przytuli bezgotówkowo – rozmyślałam. – Na jedzenie wydam tak samo tu czy tam. Nie jestem wybredna, dwa dni jakoś przeżyję na gorących kubkach. Wydam tylko na podróż”. Zaraz po przyjściu do domu usiadłam do komputera. Najpierw sprawdziłam w necie możliwości i ceny dojazdu z Krakowa do ośrodka w Kluszkowcach. Niestety nie wyglądało to dobrze i nawet niewielka kwota potrzebna na bilety mogła zrujnować mój z trudem dopinany co miesiąc budżet.

Sięgnęłam do puszki po piwie, która pełniła funkcję skarbonki na „piątki”, odkładane na niespodziewane okoliczności. Wysypałam uzbierane monety i starannie ułożyłam w stosiki. „Ha! Uzbierałam sto dwadzieścia złotych, jestem bogata! – ucieszyłam się. – No, może nie bogata, ale na wyjazd mnie stać”. Zadzwoniłam do Ewy.

– Czy twoja propozycja jest nadal aktualna? – spytałam bez wstępów.

– Jasne! – zawołała. – Przyjeżdżaj!

– Ale wiesz… – zaczęłam się wahać. – Kiepsko wyglądam z kasą. W zasadzie stać mnie tylko na podróż.

– No i po co ci więcej? – zaśmiała się. – Spanie masz, do jedzenia też się coś znajdzie, karmią nas tu wspaniale, coś ci ze stołówki przemycę. Nawet na coś mocniejszego się załapiesz – kusiła.

– Nęcisz, oj, nęcisz…

– Więc nie dziwacz, tylko pakuj się i przyjeżdżaj! Będzie fajnie. Czekam na ciebie w piątek, buziaczki!

Przez internet kupiłam bilety, spakowałam się i położyłam się spać. W piątek skoro świt ruszyłam na dworzec. Cieszyłam się, że jadę, spotkam się z Ewą, podładuję akumulatory pięknymi widokami.

W tym radosnym nastroju bez trudu odnalazłam właściwy peron i zajęłam miejsce w pociągu. Początkowo usiłowałam czytać zabrany ze sobą podręcznik, ale jednostajny stuk kół szybko mnie znużył i oczy zaczęły mi się kleić. Pewnie zdrzemnęłabym się, gdyby nie pojawił się konduktor sprawdzający bilety. Patrzyłam więc w okno i podziwiałam mijaną okolicę.

Pociąg wlókł się niemiłosiernie, ale w końcu dojechał. Wysiadłam i zarzuciwszy plecak na ramię, podeszłam do przystanku autobusowego, z którego miałam odjechać. Kiedy autobus wreszcie nadjechał, okazało się, że chętnych na podróż jest wielu. Przy drzwiach zebrał się spory tłumek – wszyscy pchali się niemiłosiernie.

Niesiona tą ludzką falą, znalazłam się przy kierowcy. Sięgnęłam do torebki, by pokazać bilet. Gmerałam dłonią w jej czeluści, szukając portfela. Bezskutecznie. Zajrzałam do środka, nerwowo wyciągając chusteczki, nieco zgniecioną kanapkę, którą przygotowałam sobie na podróż, etui z okularami przeciwsłonecznymi. Było wszystko z wyjątkiem portfela. Poczułam, że zbiera mi się na płacz.

– Nie mam biletu, portfela, dokumentów! Nic nie mam! – wyjąkałam, walcząc z napływającymi łzami.

– Eee, coś tam na pewno pani ma – kierowca przyjaźnie machnął ręką. – Nie trzeba płakać. Kiedy widziała pani ostatni raz swój portfel?

– W pociągu. Potem go nie wyciągałam.

– Najwyraźniej okradli panią przy wysiadaniu lub wsiadaniu – pokiwał głową. – Nie pani pierwsza, nie ostatnia. Dużo pani miała?

– Niby niedużo, ale to było wszystko, co miałam – dotarła do mnie beznadzieja mojej sytuacji. – I co ja teraz zrobię? Ani za co wrócić, ani za co dojechać! – rozszlochałam się.

– Przede wszystkim proszę przestać płakać – poradził, przez chwilę się namyślał, a potem powiedział: – Pojedzie pani z nami „na gapę”. Niech się pani nie boi, kontroli nie będzie – uśmiechnął się uspokajająco. – Jedynemu kontrolerowi na tej trasie urodził się właśnie syn. Przez tydzień chłop nie wytrzeźwieje – na te słowa zaśmiały się stojące obok góralki. – A w Kluszkowcach co pani zrobi? – zainteresował się, zapuszczając już silnik.

– Tam mam przyjaciółkę. Poratuje mnie jakoś – starałam się uśmiechnąć, ale czułam, że marnie mi to idzie.

– Niech pani siada.

Usiadłam przy starszej kobiecie ubranej w kwiecistą spódnicę i krótki kożuszek. Siwe włosy miała okryte chustą w barwne róże. Wyglądała jak żywa reklama góralskiego folkloru. Ona też popatrywała na mnie i o czymś intensywnie myślała, bo jej krzaczaste brwi raz po raz zbliżały się do siebie, tworząc na czole grubą krechę.

Dopiero gdy przy drodze pojawiły się tablice zwiastujące Kluszkowce, niespodziewanie chwyciła mnie za rękę.

Przecież ta kobieta mnie nie znała…

– Dziecko – powiedziała – jakby ci z tą przyjaciółką nie wyszło, to przyjdź do mnie. Moja chałupa to ta druga za kościołem.

Coś mi wcisnęła w dłoń. Spojrzałam. Pomięty banknot stuzłotowy. Podniosłam zdziwione spojrzenie. Kobieta nie wyglądała na zamożną, to pewnie był jej cały utarg z bazaru. Popatrzyłam jej w oczy. Wydawały się ciemne i nieprzeniknione jak górskie stawy. Ale mimo to odkryłam w nich ciepłe iskierki.

– Weź, weź – zacisnęła moje palce na banknocie. – Przyda ci się.

– Przecież pani… – po raz kolejny tego dnia popłynęły mi łzy, ale te były inne, ciepłe…I gdzieś w środku, w sercu czy może na duszy też zrobiło mi się ciepło. – Przecież pani zupełnie mnie nie zna. I nie wiem, kiedy będę mogła oddać – plątałam się, ocierając mokrą twarz wierzchem dłoni.

– Wnuczkę mam w twoim wieku – odparła, jakby ten fakt wszystko tłumaczył. – Ten, co cię okradł, też cię nie znał. Nie pomyślał, w jak trudnej sytuacji możesz się znaleźć – kręciła głową z dezaprobatą. – Nie chciałabym, żebyś dziecko uprzedziła się do ludzi. Są ludzie źli, są też ci trochę lepsi, dziś miałaś okazję trafić na takich i takich. Ot, nie przymierzając, Józik zabrał cię bez biletu – podkreśliła zasługę kierowcy. – A oddać zawsze możesz komuś, kto tak jak ty dziś znajdzie się w potrzebie – dodała filozoficznie, uśmiechając się ciepło. – I pamiętaj, jakby co, przychodź do mnie. Żebyś nie błąkała się nie wiadomo gdzie.

Pokiwałam głową na znak zgody. Potem pożegnałam się z kierowcą, dziękując za podróż, i ruszyłam za nią. Rozstałyśmy się na przystanku, gdzie czekała już na mnie Ewa. Kobieta, uspokojona co do moich dalszych losów, poszła swoją drogą.

Wizytę w Kluszkowcach zaczęłam od odwiedzenia miejscowego posterunku. Musiałam zgłosić kradzież dokumentów. Ale później, przygarnięta przez przyjaciółkę, spędziłam bardzo miło czas. Ewa starała mi się wynagrodzić przykrości związane z kradzieżą i wymyślała mnóstwo atrakcji. Znalazła też wśród swoich kursantów parę, która w niedzielę wracała samochodem do Krakowa i zgodziła się mnie zabrać. Mimo dramatycznego wstępu, pobyt w Kluszkowcach okazał się bardzo przyjemny. I pouczający…

Reklama

Jakoś inaczej patrzę teraz na ludzi. Nie ufam im nadmiernie, ale też nie uprzedzam się z góry. A kiedy widzę kogoś w potrzebie, staram się, w miarę możliwości, jakoś go wspomóc. Czasem kupię kubek kawy i drożdżówkę bezdomnemu. Niekiedy pomogę dźwigać ciężką siatkę starszej kobiecie. Niekiedy mogę tylko posłać komuś smutnemu krzepiący uśmiech. Ale zawsze się staram, spłacam dług serca zaciągnięty u starej góralki…

Reklama
Reklama
Reklama