Reklama

Śmierć matki przyszła nagle. Może nie była młoda, ale do końca wydawała się silna, nawet zbyt silna. Dla siebie – zimna i oszczędna, dla innych – wymagająca, ale uprzejma. Mówiła, że „stara się wiązać koniec z końcem”, a ja, głupia, wierzyłam. Ile razy przynosiłam jej zakupy, płaciłam rachunki, podsuwając pod nos herbatę i pytając, czy coś jeszcze trzeba. Zawsze kręciła głową. „Nie trzeba, dziecko, ja już tak mam. Niewiele potrzebuję”. A ja się spinałam, dzieliłam pensję na mikrocząstki, żeby wystarczyło na dzieci, kredyt i jeszcze dla niej. Nawet Paweł czasem nie wytrzymywał.

Reklama

– Czemu to wszystko znowu na twojej głowie? – pytał cicho, gdy liczyłam drobne przy kasie.

Ale ja nie umiałam inaczej. Bo to matka. Bo wdowa. Bo jej się należy. Dopiero po jej śmierci, kiedy weszłam do pustego mieszkania, które zawsze pachniało kurzem i lawendowym płynem do mycia naczyń, coś zaczęło mi nie pasować. Za dużo milczenia. Za dużo niedopowiedzeń. Za dużo rzeczy, których nie zauważyłam wcześniej… albo nie chciałam zauważyć.

Czułam, że coś jest nie tak

W kościele było cicho. Zbyt cicho. Ksiądz mówił coś o oddaniu, poświęceniu i dobrym sercu Ireny, ale mnie ściskało w gardle. Z jakiegoś powodu czułam się nieswojo. Nie mogłam zapłakać. Patrzyłam na zamkniętą trumnę, jakby tam leżała obca kobieta, nie ta, którą przez lata próbowałam zrozumieć. Michał stał z tyłu, spóźniony, w zmiętym płaszczu, nieogolony, zerkając na zegarek. Kiedy trumna zniknęła w grobie, odwrócił się bez słowa.

Po pogrzebie zostaliśmy w mieszkaniu matki. Siedziałam na jej kanapie, jak za dawnych lat. Michał przysiadł w kuchni, grzebiąc łyżeczką w cukiernicy.

– Serio, nie było jej tak źle – mruknął. – Miała ten swój pokój, telewizor, kawkę z tobą co tydzień. Zawsze coś od ciebie dostawała. Zresztą, wiesz, że cię wykorzystywała, nie?

– Michał, daruj sobie, dobrze? – warknęłam, choć wcale nie byłam pewna, czy chcę go uciszyć z żalu, czy ze strachu, że może mieć rację.

– No co? Mówmy o faktach. Zawsze udawała biedną staruszkę. A przecież miała wszystko. I ciebie – dodał z przekąsem.

– To była nasza matka. Robiła, co mogła – rzuciłam mechanicznie, jakbym powtarzała wyuczoną formułkę.

– Albo robiła teatr, a ty to łykałaś – parsknął i wyciągnął papierosa z paczki. Zawsze był złośliwy wobec niej, bo uważał, że przesadza i zbyt często prosi mnie o pomoc.

Milczeliśmy chwilę, każde zatopione w swoich wspomnieniach. Ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to dopiero początek.

Od tych kwot kręciło mi się w głowie

Michał pierwszy zauważył kluczyk. Leżał pod haftowaną serwetką na komodzie, obok starego zdjęcia ojca w mundurze. Zdziwiłam się – mama zawsze trzymała klucze razem, przypięte do nieśmiertelnika, który nosiła na szyi jak relikwię. Ten był inny – mały, metalowy, z numerem 38 wygrawerowanym na górze.

– To do sejfu? – zapytał Michał, już z błyskiem ciekawości w oku.

– Jaki sejf?

– No przecież gdzieś musiała trzymać te wszystkie papiery, nie?

Zeszliśmy do piwnicy. W kącie, za starymi kartonami i niedziałającym odkurzaczem, był mały sejf. Wsunęłam kluczyk. Klik. Drzwiczki otworzyły się bez oporu. W środku – nie biżuteria, nie zdjęcia. Dokumenty. Stosy wyciągów bankowych. Emerytura wojskowa. Regularne przelewy od państwa. I to jakie – kwoty, od których zakręciło mi się w głowie. Kilka kopert z gotówką. Złota moneta w plastikowym etui. Listy z dowództwa wojskowego, wszystkie podpisane nazwiskiem ojca.

– To są żarty? – Michał wyciągnął jeden z dokumentów. – Co miesiąc dostawała tyle?

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na cyfry, na daty, na regularność wpłat. To nie była przypadkowa premia, to był system. Przez wszystkie te lata.

– I nigdy… ani razu nie powiedziała… – szepnęłam. Głos mi drżał.

W tamtym momencie zaczęłam przeglądać przeszłość jak stare zdjęcia. Każda jej prośba o pomoc, każdy dramatyczny ton – wszystko wydawało się teraz grą. Manipulacją? Wstydem? Jeszcze nie wiedziałam. Ale coś zaczynało się w mojej głowie sypać.

Czułam się jak w jakimś kiepskim filmie

Wieczorem siedzieliśmy z Pawłem w kuchni. Dzieci spały, a ja od pół godziny gapiłam się na kubek herbaty. Na stole leżały skserowane dokumenty z sejfu. Musiałam to z siebie wyrzucić.

– To nie były drobne… Paweł, ona miała więcej niż my razem wzięci – powiedziałam cicho, prawie szeptem.

Spojrzał na mnie znad okularów. Przeniósł wzrok na papiery.

– Co? Przecież zawsze mówiła, że nie starcza jej do dziesiątego…

– No właśnie.

Przez chwilę milczał, potem wstał i dolał sobie herbaty.

– Może po prostu chciała mieć nad tobą władzę. Wiesz, kontrolę.

Zabolało. Ale nie mogłam zaprzeczyć.

– Ale po co? Przecież ja jej wszystko dawałam. Czas, pieniądze, siebie… – powiedziałam z goryczą. – Nigdy nie odmówiłam. Nawet jak sami nie mieliśmy…

– Może to właśnie dlatego. Wiedziała, że się zgodzisz. I nie zadawałaś pytań.

Słuchałam go i czułam, jak coś we mnie pęka. Bo Paweł miał rację. Zawsze wierzyłam, że mama robi co może. Że jej ciężko. Że to wdowa po wojskowym, która dźwiga na barkach cały świat. Ale niczego nie dźwigała. A ja byłam główną aktorką w jej... teatrze pozorów.

Wstałam i zaczęłam chodzić po kuchni. W końcu usiadłam przy stole z powrotem, dłońmi obejmując głowę.

– Czuję się... jakbym przez lata grała w jakimś filmie, tylko nie znałam scenariusza.

– To ty go pisałaś, Aga. Sama. Ona ci tylko podsunęła pierwsze zdanie.

Zrobiło mi się niedobrze. Bo zrozumiałam, że całe moje wyobrażenie o matce właśnie się rozsypywało. A ja nie miałam pojęcia, co z tym zrobić.

Nie chciała ani grosza po ojcu

Znalazłam go przypadkiem. W trzeciej szufladzie biurka, pod pogniecionym zeszytem z przepisami i starym planem lekcji Michała z podstawówki. Koperta bez znaczka, adresowana do mnie, pismem, które znałam aż za dobrze. „Agnieszka”. Tyle. Bez daty. Drżały mi ręce, kiedy ją otwierałam.

„Agnieszko,
jeśli to czytasz, to znaczy, że już mnie nie ma. I choć pewnie nie zasłużyłam na twoje łzy, chcę, żebyś wiedziała, że nie wszystko było tak, jak wyglądało. Nigdy nie umiałam mówić o uczuciach. Twój ojciec był surowym człowiekiem. Nauczył mnie ciszy. I w tej ciszy wychowałam też was. To mój grzech.

Ta emerytura… była dla mnie powodem wstydu. Dostałam ją po mężczyźnie, który nie znał czułości. Który więcej krzyczał, niż mówił. Nie chciałam jego pieniędzy. Ale one przychodziły co miesiąc. Odkładałam je. Nie umiałam ich wydać, bo każde złotówka pachniała nim. Jego krzykiem. Jego ciszą. Nie mówiłam wam, bo bałam się, że mnie osądzicie. Że pomyślicie, że wam nie ufałam. A ja po prostu… nie umiałam inaczej.

Jeśli możesz, wybacz mi. Jeśli nie… zrozumiem.
Mama”

Czytałam ten list kilka razy. W kółko. Wciąż od nowa. Każde zdanie wbijało mi się w serce jak drzazga. Było mi duszno, a łzy kapały na kartkę, rozmazując litery. Nie wiedziałam, czy to jej wyznanie coś zmienia. Czy mogę tak po prostu uznać, że nie była zła, tylko... złamana? I czy to wystarczy, żeby wybaczyć?

Próbowałam ją jakoś zrozumieć

Spotkaliśmy się z Michałem tydzień później. Siedzieliśmy na ławce przed blokiem, w którym dorastaliśmy. Chciałam mu pokazać list. Może nie po to, żeby zrozumiał matkę – raczej, żeby nie czuć się z tym tak samotnie.

– Znalazłam coś jeszcze – powiedziałam, wyciągając z torebki kopertę.

Spojrzał podejrzliwie, wziął do ręki, przeczytał kilka pierwszych zdań. Wciągał papierowy głos matki tak, jakby go palił.

– Ty chcesz jej to wybaczyć? Bo napisała parę zdań przed śmiercią? – zapytał, oddając mi kopertę z wyrazem rozczarowania.

– Nie wiem… Może. A ty?

Michał oparł się o oparcie ławki, patrząc w dal.

– Ja już nie muszę nic wybaczać. Ona dla mnie odeszła dawno temu. Jeszcze zanim przestała się odzywać na święta. Zanim ostatni raz zapytała, czy żyję.

W jego głosie była nie tyle złość, ile zmęczenie. Rezygnacja.

– A ty? – spytał po chwili. – Co zrobisz z tą forsą?

– Nie wiem… – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Może odłożę na studia dzieci. Może oddam część na hospicjum. Cokolwiek. Ale najpierw muszę coś zrozumieć.

Michał nie dopytywał. Wstał, poprawił kurtkę.

– Daj znać, jakbyś czegoś potrzebowała. Ale ja już nie chcę wracać do tej historii. Mam swoje życie do ogarnięcia.

Patrzyłam za nim, jak znikał między blokami. I nagle zrobiło się strasznie cicho.

Agnieszka, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama