Reklama

Spodziewałam się starszej kobiety z kotem na ramieniu, obwieszonej wisiorkami i kolorowymi apaszkami. Zamiast niej ujrzałam młodą brunetkę, która kojarzyła się raczej z wesołą studentką. W pokoju nie było nawet szklanej kuli...

Reklama

– Wiem, co cię do mnie sprowadza – powiedziała. – Jesteś samotna.

Miała rację. Z drugiej strony podejrzewałam, że kobiety najczęściej chodzą do wróżek właśnie z tego powodu. Ich życie uczuciowe wygląda nieciekawie i chcą wiedzieć, kiedy spotkają miłość. Odkąd Arek mnie zostawił, bardzo często o tym myślałam. Nie miałam ochoty na randki z innymi mężczyznami. Nie dlatego, że nie potrafiłam o nim zapomnieć. Po prostu nikogo ciekawego nie spotkałam.

Moje rozmyślania przerwał głos Irminy

– Poznasz go niedługo – stwierdziła tajemniczo. – W bardzo nietypowych okolicznościach. To będzie ten jedyny. „Czyżby mówiła mi to, co chciałam usłyszeć?” – pomyślałam sceptycznie.

– Skąd pani wie? Przecież nawet nie spojrzała pani w karty ani nic... – zaczęłam, ale przerwała mi:

Zobacz także

– To nie jest potrzebne. Kiedy się urodziłaś? – spytała, podchodząc do laptopa.

– 25 listopada – odparłam, nie wiedząc, co to ma właściwie do rzeczy.

– A więc jesteś Strzelcem – oznajmiła.

Tyle to i ja wiem – burknęłam poirytowana. – W każdej babskiej gazecie można przeczytać podobne rzeczy.

– Nie wierzysz w horoskopy – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

Zawahałam się

Nie chciałam być niegrzeczna. Ale owszem, miała rację. Nie wierzyłam. Codziennie przecież czytałam, że wygram los na loterii albo spotkam księcia z bajki i jakoś nic się nie działo.

– To, o czym mówię, wydarzy się. Zobaczysz – zapewniła mnie z uśmiechem, jakby czytając w moich myślach.

Zaczynałam powoli żałować, że dałam się namówić na tę wizytę. Koleżanka przekonywała mnie, że ta wróżka nigdy się nie myli, ale Irmina nie wzbudziła mojego zaufania. Z żalem pomyślałam o 200 zł, które właśnie poszło w kosmos…

– Widzę wyjątkowy układ planet – ciągnęła wróżka. – Rzadko powtarza się taka konfiguracja. Strzelec ze Skorpionem.

Mówiła coś jeszcze o jakiejś śnieżycy i liczbie siedem, ale przestałam jej słuchać. Nie wiem, czego się spodziewałam, lecz na pewno nie takiego bajdurzenia. To było absurdalne i niepoważne. Zrozumiałam, że dałam się nabrać. A mogłam wydać te pieniądze na coś bardziej pożytecznego! Na przykład śliczne brązowe kozaczki na wysokim obcasie, które widziałam ostatnio w centrum handlowym. Trzeba było od razu tam pojechać, zamiast tracić czas i kasę na bzdury.

– Dziękuję, bardzo mi pani pomogła – skłamałam i ruszyłam do wyjścia.

Irmina chyba wyczuła moją złość.

Jeszcze uwierzysz – zawołała za mną. – Siódemka, pamiętaj!

Pożegnałam się i szybko zbiegłam po schodach

Przed domem złapałam pierwszy lepszy autobus. Jechał akurat do centrum handlowego. „I dobrze – pomyślałam. – Przynajmniej kupię sobie te buty. I będę się trzymać z dala od wróżek”.

– Tak mi przykro. Jeszcze wczoraj były – zmartwiła się ekspedientka – Została tylko ta jedna para. Siódemka. Wie pani, one były w promocji. Wyjątkowo korzystna cena jak na skórzane kozaki.

– Trudno, może będą w innym sklepie – odparłam, mocno zawiedziona.

– Albo niech pani poszuka w Internecie.

– Dobry pomysł – uśmiechnęłam się. – Sprawdzę, jak tylko wrócę do domu.

Wychodząc ze sklepu, wpadłam na jakiegoś mężczyznę w płaszczu. Zaczęłam go przepraszać za roztargnienie, a on odwrócił się i... chwycił mnie w ramiona!

Chwilę trwało, zanim uspokoiłam bijące serce. Jego zapach. Ciepło. Ramiona.

– Arek? Co tu robisz? – zapytałam, z trudem przybierając obojętny ton.

– Chyba to, co i ty. Szukam butów – zaśmiał się, puszczając do mnie oko.

– No tak, głupie pytanie. Przepraszam, ale jestem umówiona – wyrwałam się z jego uścisku, pragnąc uciec jak najdalej.

– Kochanie – zaczął miękko. – Zaczekaj, nie uciekaj ode mnie. Chciałbym z tobą porozmawiać. Nie odbierasz moich telefonów, nie odpowiadasz na esemesy. To chyba jakieś cudowne zrządzenie losu, że cię tu spotkałem. Przeznaczenie!

Jak on w ogóle śmiał mówić coś takiego!

Zdenerwowałam się, ale jednocześnie... ogromnie chciałam móc znów wtulić się w jego silne, męskie ramiona. Czułam przecież całym sercem, że nie jest mi obojętny. Mimo wszystko...

– Przestań! – jęknęłam bezradnie.

– Gosiu, popełniłem błąd! – wyszeptał, patrząc na mnie błagalnie. – Już dawno się z nią nie spotykam. W zasadzie… to był tylko ten jeden raz. Tęsknię za tobą!

Lodowa klatka, w której zamknęłam serce jakiś czas temu, natychmiast stopniała. Wiem, że to głupie, ale nie potrafiłam nic na to poradzić. Kochałam tego drania i choć nie przyznawałam się do tego, od dawna pragnęłam, żeby do mnie wrócił.

Cała moja wcześniejsza złość, cały żal i zazdrość zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zapomniałam o kobiecie w jego łóżku. W jednej chwili wybaczyłam wszystkie kłamstwa.

Pojechaliśmy do mnie. Już w przedpokoju zaczęliśmy się kochać. Byłam taka spragniona dotyku Arka! Jego pocałunki sprawiały mi niewysłowioną przyjemność. Pół nocy spędziliśmy, ciesząc się sobą. Rano obudziłam się szczęśliwa
i spełniona.

– Muszę mieć brązowe kozaki! – przypomniałam sobie koło południa. – Możesz je dla mnie kupić? Oddam ci pieniądze. Mam ostatnio problemy z bankowością elektroniczną.

Arek powiedział, że nie ma sprawy, po czym włączył swojego laptopa. Zaczęliśmy poszukiwania. Miałam sporo szczęścia, bo znalazłam swój wymarzony model bardzo szybko.

– Jaki rozmiar? – spytał.

– Szóstka. Nie pamiętasz?

– No to załatwione. Wystarczy wybrać rodzaj płatności i sposób dostawy.

– Super! Dziękuję ci! – zawołałam. – A jeśli chodzi o kasę, to...

– Daj spokój – przerwał mi. – Niech to będzie taki mały prezent ode mnie.

Spośród dostępnych opcji dostarczenia Arek wybrał przesyłkę kurierską

Specjalnie, żebym nie musiała biegać na pocztę. A potem zamknął laptopa i znów wylądowaliśmy w łóżku.
Wszystko znów było jak dawniej. Niemal się nie rozstawaliśmy. Arek co dzień czekał na mnie po pracy. Razem robiliśmy zakupy, a potem chodziliśmy do mnie, żeby upichcić coś pysznego.

– Kochanie, jutro musisz, niestety, wrócić sama – powiedział mi któregoś wieczoru, gdy sącząc wino, siedzieliśmy przytuleni na kanapie w salonie.

– Nie ma sprawy – odpowiedziałam łaskawie. – Mówiłam przecież, że nie musisz mnie wozić. To tylko kilka przystanków.

– Wiem, ale chcę spędzać z tobą każdą wolną chwilę – nachylił się i pocałował mnie w czoło. –Tak bardzo tęskniłem... Tylko akurat jutro umówiłem się z kumplami z firmy. Pamiętasz Maćka i Długiego? To będzie męski wieczór. Mecz, piwo, te sprawy. Jeśli nie masz nic przeciwko, wezmę potem taksówkę i przyjadę do ciebie.

– Oczywiście, kochanie. Będę czekać z utęsknieniem – uśmiechnęłam się.

Następnego dnia od rana bolała mnie głowa

Zwolniłam się z pracy godzinę wcześniej i wróciłam do domu. Szybko wskoczyłam w miękki szlafrok. Zziębnięte stopy natarłam kremem cynamonowym i włożyłam grube skarpety. Już miałam ułożyć się wygodnie pod kocem z książką w ręku, gdy zadzwoniła komórka.

– Dzień dobry – usłyszałam miły męski głos. – Dzwonię z firmy kurierskiej. Mam przesyłkę. O której panią zastanę?

– Już jestem w domu.

W takim razie będę w ciągu godziny. Do widzenia – powiedział kurier.

Super! Moje buty już jadą.

Usiadłam w fotelu i zaczęłam swoją lekturę. Nie mogłam się jednak skupić. Co chwilę spoglądałam to na zegarek, to na sypiący za oknem śnieg. Minuty mijały, a kuriera nie było. W pokoju panował półmrok. Naszła mnie senność. Zgasiłam lampkę przy fotelu i wsłuchałam się w odgłosy miasta. Z półsnu wyrwał mnie dzwonek telefonu.

– To jeszcze raz ja – powiedział męski głos. – Przywiozłem pani przesyłkę.

– A… No tak – ocknęłam się. – Proszę wejść. To na parterze. Numer dwa.

Tylko że jest pewien problem… – zawahał się. – Miałem stłuczkę jakieś dwie przecznice od pani domu. Niestety, muszę poczekać na policję. Jest straszna śnieżyca, więc to może trochę potrwać.

– Może ja do pana podejdę? – zaproponowałam, choć niezbyt miałam ochotę wychodzić na dwór w taką pogodę.

Zapytałam kuriera, w którym dokładnie miejscu się znajduje i poczłapałam do przedpokoju włożyć puchową kurtkę.

Szybkim krokiem przemierzałam zaśnieżone ulice

Tuż przy pubie, na rogu, natknęłam się na kolegów Arka.

– Gośka! Sto lat się nie widzieliśmy! – zawołał kolega Arka, Długi, i bezceremonialnie cmoknął mnie w policzek.

– A wy co tu robicie? – spytałam spoglądając na Maćka, który stał obok, a właściwie ledwo trzymał się na nogach.

– Byliśmy na piwku. No… Może kilku piwkach – zarechotał Długi. – Wyszliśmy, bo kolega źle się poczuł. Pamiętasz pewnie, że Maciek zawsze miał słabą głowę? Tak jak wtedy, na Mazurach?

– Jasne, że pamiętam. To była szalona impreza – uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. – A Arek? Został w pubie?

– Arek? – Maciek ledwie wybełkotał jego imię. – On w ogóle nie przyszedł. Synek mu się rozchorował.

Przez chwilę wydawało mi się, że się przesłyszałam. Jaki znowu synek?!

– Gośka – Długi chyba zauważył moje zdziwienie. – Przecież wiesz, że Arek ożenił się z Sylwią, prawda? Mają malutkie dziecko. Gośka! Słyszysz mnie? No przecież dlatego się rozstaliście...

Przepraszam… – odwróciłam się gwałtownie i zaczęłam biec przed siebie.

W oddali zobaczyłam dwa rozbite auta

Czerwony ford i biały samochód firmy kurierskiej. Popędziłam w tamtą stronę, starając się nie myśleć o niczym. Czułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

Chwiejnym krokiem podeszłam do samochodu. Mężczyzna za kierownicą miał nienaturalnie wykrzywioną rękę i rozciętą głowę. Na śniadym policzku widoczna była zaschnięta strużka krwi. Stanęłam obok i rozszlochałam się jak małe dziecko.

– Oj… proszę nie płakać. W zasadzie to nic mi się nie stało – odezwał się kurier, po czym niezdarnie wysiadł z samochodu.

Rozpłakałam się jeszcze głośniej.

– No już. Niech pani przestanie.

Przylgnęłam do jego piersi. Nagle ten nieznajomy, pokiereszowany w wypadku mężczyzna wydał mi się najbliższą osobą na świecie. Ciepłą, czułą i serdeczną.

– Niech mnie pan przytuli – poprosiłam, nie zważając na fakt, że to niestosowne.

– Chciałbym – odparł niezrażony. – Tylko chyba mam złamaną rękę.

– Oczywiście – nagle wróciła mi świadomość. – Przepraszam. Tak mi wstyd. Ja… miałam ciężki dzień.

– Ja też – uśmiechnął się i podał mi pudełko z przesyłką. – Ale na szczęście pod koniec spotkałem anioła...

– Słucham? – nie zrozumiałam.

– Nic takiego. Nieważne. Lepiej się już pani czuje? – przyjrzał mi się uważnie.

– Bo trzeba jeszcze podpisać kwitek.

Wyjął z kieszeni kawałek papieru.

Rzuciłam okiem na pieczątkę

Firma kurierska nazywała się Siedemdziesiąt Siedem. Przed oczyma pojawiła mi się twarz wróżki Irminy. Ktoś coś do mnie mówił, ale ja właśnie poczułam, że nogi uginają się pode mną i odpływam...

Gdy się ocknęłam, wszędzie słychać było głos syren. Jacyś mężczyźni położyli mnie na nosze i załadowali do karetki. Byłam przerażona. Próbowałam się wyrwać.

Dopiero ciepły uścisk dłoni sprawił, że się uspokoiłam. Na fotelu, tuż przy moich noszach, siedział on. Mężczyzna z firmy kurierskiej. Lewą rękę miał na temblaku. Po strużce krwi nie było śladu.

– Dlaczego tu jestem? Przecież to ty miałeś wypadek – spytałam szeptem.

– Powiedziałem im, że też jechałaś tym samochodem – uśmiechnął się.

– Ale przecież ja tylko zemdlałam...

– Bałem się, że odejdziesz i już więcej cię nie zobaczę – wyjaśnił. – Wybacz mi to małe kłamstwo. Skorpiony tak mają.

Reklama

– Może i wybaczę – rozpromieniłam się. – Strzelec to tolerancyjny znak.

Reklama
Reklama
Reklama