Reklama

Znaleźć dobrego fachowca, to jakby trafić szóstkę w lotto. Jeśli chodzi o mnie i moją małżonkę, do loterii szczęścia nie mamy… Najpierw pojawili się Mikołaj z Andriejem, potem dołączył do nich niejaki Darek. Pomyślałem uradowany, że we trzech uwiną się z robotą w trymiga.

Reklama

Kuzyn żony, który miał przyjechać do Polski, może i był ważny, ale widać nie dorobił się dużych pieniędzy, skoro chciał się zatrzymać u nas, a nie w jakimś przyzwoitym hotelu.

– Jak tu wpuścić gości z zagranicy… – Czesia rozglądała się po pożółkłych ścianach naszego M4. – Wszystko przez ciebie! – oskarżyła mnie. Gdybyś tyle nie palił, nie musielibyśmy robić remontu!

Fakt, paliłem w mieszkaniu, ale przecież i ona jeszcze trzy lata temu kopciła jak smok. Wyrwała się z nałogu, gdy pogotowie zabrało ją do szpitala z atakiem wyrostka. Przez kilka dni nie miała dostępu do papierosów, potem się zawzięła, i nawet po powrocie do domu nie paliła.

– No nic, trzeba działać. Popytam w pracy, może ktoś mi poleci jakichś fachowców – dodała, co oznaczało, że właśnie wspólnie podjęliśmy decyzję o remoncie.

Zdecydowaliśmy się na generalny remont mieszkania

Nie przejąłem się. Co prawda, poważnego remontu nasze mieszkanie jeszcze nie przeżyło, lecz ostatnie malowanie zrobiliśmy sami kilka lat temu. Był bałagan przez tydzień i na tym sprawa się zakończyła. Jednak tym razem miało być inaczej, o czym wkrótce boleśnie się przekonałem.

– Świetny fachowiec. Wszystko potrafi. Mieszkanie Daniela zmienił nie do poznania – oznajmiła żona we wtorek.

Już w środę rano pan Mikołaj zjawił się w towarzystwie Andrieja, Białorusina. Sam mistrz posiadał paszporty ukraiński i rosyjski oraz prawo stałego pobytu w Polsce. Obejrzał mieszkanie i zaproponował poważną przeróbkę, na którą moja żona skwapliwie się zgodziła. Malowanie wszystkich pomieszczeń, wymiana rur w łazience i toalecie, kafelki, nowa wanna.

– Robię głównie po plebaniach, duchowni są zadowoleni – wyznał Mikołaj, gdy jechaliśmy do marketu budowlanego.

Z niepokojem zauważyłem, że paragony z kasy znikają w jego przepastnych kieszeniach. „Jak on chce się z nami rozliczyć z wydatków?” – zastanawiałem się.

W końcu roboty ruszyły. Może niezupełnie pełną parą, ale na środku pokoju pojawiły się worki z cementem, wiadra i puszki z farbą. Natomiast sam Mikołaj wpadł na chwilę i zniknął. Andriej zaczął więc malowanie. Tyle że jakoś mu nie szło.

– Nie ma drabiny – wyznał w końcu. – Mikołaj zapomniał przywieźć.

– Mam kupić? – upewniłem się.

Skinął głową, więc wskoczyłem w samochód i ruszyłem do sklepu. „Drabina zawsze przyda się w mieszkaniu” – pocieszałem się bez przekonania.

Następnego dnia dołączył pan Darek. Trzeci członek zespołu charakteryzował się drobnym brakiem w uzębieniu. Konkretnie nie miał jedynki, chwalebnie straconej w jakiejś dyskotekowej potyczce. Teraz sięgnął po płytę wiórową i wyciął z niej drzwiczki, które miały zasłonić wnękę z hałaśliwymi rurami. Krawędzie płyty wyszły mu w zębaty, nieregularny wzór.

– Nie wiem, czy to taki artystyczny zamysł, ale te drzwiczki niczego nie zasłaniają. O wyciszeniu hałasu też nie ma mowy – zwróciłem mu uwagę.

– A co to przeszkadza? – wtrącił Mikołaj obrażonym tonem. – Przecież przy tej ścianie stanie mebel i wszystko zasłoni.

Zrozumiałem wtedy, że pan fachowiec stanowi zagrożenie dla wyglądu mieszkania oraz stanu moich nerwów. Sam wziąłem się za sklecenie drzwiczek, żeby panowie mogli spokojnie skupić się na niewątpliwie ważniejszych zadaniach.

Byłem przerażony pracą fachowców

Mieszkanie przypominało pobojowisko. Materiały i pojemniki zagracały przedpokój, pył ze zdrapanego tynku dostał się do wszystkich możliwych zakamarków. Chciałem, by wreszcie skończyli i poszli w diabły. Nie miałem ochoty szukać następnego majstra i zaczynać od początku.

Przez kolejne trzy dni Mikołaj nie zjawiał się wcale. Podobno miał grypę, ale ja podejrzewałem, że raczej złapał kolejną fuchę. Dzwonił jedynie z dyspozycjami dla swoich pracowników.

Najbardziej zdziwiło mnie polecenie, by panowie wywiercili otwory w łazience pod umywalkę, której jeszcze nie kupiliśmy. Z podłogi zostały skute stare kafelki, a nowe dopiero czekały na położenie. „Jak można przewidzieć odległość otworów na umywalkę od nieistniejącej podłogi?” – zachodziłem w głowę, lecz pan Darek nie miał takich dylematów i ochoczo przewiercił się przez ścianę oraz tapetę w salonie. Tym razem stanowczo oraz głośno zaprotestowałem. Nasz reprezentacyjny pokój bez tych dziur wyglądał zdecydowanie lepiej!

Kolejny tydzień upłynął w miarę spokojnie, choć ekipa nigdy nie zjawiała się w pełnym składzie. Moje podejrzenie, że pracowali jednocześnie w kilku lokalach, przeszło w pewność. Majster nie przyznał tego wprost. Wyczuwałem, że z przyzwyczajenia kręcił i oszukiwał. Taka natura, człowieka nie zmienisz. Najważniejsze, że remont posuwał się do przodu.

– Grunt to pełen luzik – niemal codziennie powtarzał pan Darek.

Cóż, najwyraźniej priorytety mieliśmy różne. Jednak niefrasobliwość ekipy wkrótce dała smutne efekty.

Do wanny po drabinie

– Coś ta wanna wysoko wypadła – stwierdziła żona.

Zdjęła buty i podeszła bliżej, żeby do niej wejść. Uniosła nogę i stękając, przesunęła ją nad krawędzią wanny. Musiałem Czesię podtrzymać, bo prawie upadła!

– Bieg przez płotki trzeba ćwiczyć przez lata, zanim człowiek zdecyduje się na kąpiel na tej wysokości – orzekła. – Nie ma jakiejś normy budowlanej na instalowanie wanny? – spytała, wyraźnie załamana.

Mikołaj ze zdumieniem wytrzeszczył chytre oczka. Najwyraźniej dotychczas żadne normy nie utrudniały mu pracy.

– U mnie w domu jest wyżej i nikomu to nie przeszkadza – stwierdził.

Oczywiście takiego argumentu zbić nie można, ale my z żoną nie zamierzaliśmy się poddać. Żona włączyła komputer i po kilku minutach szukania znaleźliśmy prawidłową wysokość krawędzi wanny, jaką zwykle stosuje się w Polsce. Nasza stała o 15 centymetrów wyżej. Pokazaliśmy to palcem na ekranie fachowcowi, na co ten cicho zaklął w obcym języku i wziął się do roboty.

Tymczasem moja połowica pogalopowała do toalety. Tknięta przeczuciem spróbowała zająć miejsce na sedesie. Przyznaję, że wyglądała zabawnie z nogami dyndającymi w powietrzu. Jednak jej nie było do śmiechu.

– Panie Mikołaju! – zwróciła się do mistrza donośnym głosem, w którym można było wyczuć narastającą wściekłość. – Czy na tym sedesie mam się czuć jak jakaś Calineczka? Może schodki pan tu dołoży?!

– O co chodzi? – oburzył się fachowiec, choć wiedział, na czym polega problem.

Niestety, czekało nas więcej takich niespodzianek. Mikołaj mierzył wszystko wielokrotnie, ale i tak instalowane przez niego urządzenia wypadały w miejscach niezupełnie zgodnych z przewidywaniami.

Najwięcej zamieszania sprawiła rura mająca zaopatrywać w gorącą wodę nowy, panelowy kaloryfer w łazience. Majster wykuł odpowiedni otwór, ignorując drobny fakt, że za ścianą jest w tym miejscu przedpokój, a nie – jak sądził – kabina toalety. Na szczęście udało się zamaskować to miejsce kawałkiem tapety.

Będziemy uczyć się na błędach

Wreszcie z ponadtygodniowym poślizgiem Mikołaj i jego chłopaki opuścili nasze skromne progi. Pozostawili po sobie wielki bałagan i mnóstwo kurzu, a w nas dziwne i nieprzyjemne uczucie, że daliśmy się nabić w butelkę. Ja bałem się dotykać czegokolwiek, co było dziełem naszych fachowców. Ale i oglądać ich ponownie nie miałem ochoty. Gdy w łazience odpadł od ściany wieszak, spokojnie wymieniłem wkręty na dwa razy dłuższe.

Karnisz, który Darek z Andriejem zawiesili w pokoju mojej żony, spadł z hukiem po tygodniu. Na szczęście Czesi nic się nie stało. Panowie wywiercili za płytkie otwory, musiałem więc wkroczyć do akcji z wiertarką udarową. Wreszcie miałem pewność, że karnisz już nie spadnie, ale i świadomość, że zrobiłem coś, za co komuś sporo zapłaciliśmy.

Reklama

Gdy opadły emocje po remoncie, po kolei zacząłem uświadamiać sobie popełnione błędy. Nie spisaliśmy żadnej umowy, dopuściliśmy, by fachowiec rozliczał się z zakupów bez okazania paragonów. Na koniec jeszcze okazało się, że Daniel, kolega żony, który polecił nam Mikołaja, nie miał pojęcia o jego rzeczywistych umiejętnościach. Po prostu, gdy odziedziczył mieszkanie po zmarłej babci, wpuścił tam ekipę, by odświeżyć pomieszczenia przed sprzedażą. To nie jemu karnisze spadały potem na głowę. A szkoda.

Reklama
Reklama
Reklama