„Emerytury mam tyle, co kot napłakał, a wokół wołają o kasę. Z zaskórniaków uzbieram jedynie na kiełbasę z promocji”
„I wtedy zobaczyłem ten zakichany kwitek pod stołem, musiał się zerwać z deski, na której przyczepiam wszystkie rachunki. Podatek od nieruchomości! Schylając się, miałem nadzieję, że termin nie wypada teraz; w końcu dopiero co płaciłem, a ściągają pieniądze co trzy miesiące. Daremnie! Może i nie natychmiast, ale przed następną emeryturą, co oznaczało, że mogę zapomnieć o wycieczkach".
- Antoni, 75 lat
Otworzyłem skrzynkę pocztową i wysypał się plik papierów. Jak zwykle reklamy, że też nie szkoda im lasów na drukowanie takiego dziadostwa! Czy naprawdę ktoś myśli, że będę się tłukł autobusem do sieciówki, żeby kupić kiełbasę tańszą o dwa złote? Wszystko drożeje. Żyję już siedemdziesiąt pięć lat i nie pamiętam, żeby przez ten czas cokolwiek potaniało… A to co? Prawdziwy list? Nie było nadawcy, próbowałem odczytać pieczęć na znaczku, ale bez okularów takie sztuki już dawno mi nie wychodzą.
Wróciłem do domu, zaparzyłem sobie herbatę i usiadłem przy stole, gapiąc się na kopertę. Odetchnąłem głęboko, ale i tak nie miałem odwagi jej rozciąć. Czy właśnie umarł kolejny towarzysz mojej młodości? Albo dziewczyna, którą kiedyś kochałem?
Pieczęć była toruńska, nikogo stamtąd nie znałem, więc w końcu otworzyłem.
Cześć Kościej – przeczytałem i słabo mi się zrobiło; wieki całe nikt tak do mnie nie mówił! – Chciałbym cię jeszcze zobaczyć, stary druhu, zanim kostucha mnie zabierze, czyli raczej szybko. Co byś powiedział na małą wycieczkę do miasta Kopernika? Sprawdziliśmy z wnuczką, u której teraz mieszkam, masz bezpośredni pekaes z tej Twojej dziury. Chyba nie jesteś już zbyt zdziadziały na podróż? Wciąż jeszcze na posterunku, choć tylko jedną nogą, bo drugą mi ucięli. Mietek
PS. Załatwię wszystko, co trzeba, proszę przyjechać. Dziadek tak by się ucieszył! Pozdrawiam serdecznie. Nela
Zobacz także
Herbata dawno mi wystygła, a ja wciąż wpatrywałem się w pismo przyjaciela, choć widziałem co innego: rozległe łąki naszego dzieciństwa, wspólne zabawy w poniemieckich bunkrach, potem pierwsze lekcje w wiejskiej szkole, wagary nad stawkiem. Wyjazd do technikum w mieście, głupkowate podrywy na potańcówkach. Nasze drogi rozeszły się dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że jego Hela i moja Jadzia nigdy się nie polubią. Odpuściliśmy – mieszkaliśmy w innych miejscach, były dzieci, robota i w całej codziennej gonitwie zabrakło czasu i chęci na pielęgnowanie kontaktów. Zostały kartki świąteczne wysyłane dwa razy do roku.
„Z nogą czy bez, i tak nie mielibyśmy o czym gadać… Po tylu latach?!”.
Wrzuciłem list do szuflady.
W nocy jednak nie mogłem spać, cały czas miotałem się między jawą, fantazją a wspomnieniami… Może jednak jechać? Mietek tak prosi, uparty jak osioł…
A bo w sumie się uczepiłem tej chałupy jak rzep psiego ogona. Czy mi kto płaci, żebym się stąd nie ruszał?! Sam jestem jak palec, dzieci zajrzą od wielkiego dzwonu z tej swojej Anglii, z kotami tylko gadam. Jeszcze trochę i za wsiowego głupka będę robił!
Serce cieszyło się jak głupie, że zobaczę starego przyjaciela
Rano wyjąłem portfel z szafki i zacząłem kombinować. Rachunki popłaciłem, następna emerytura za dwa tygodnie – dałoby radę, jakbym po powrocie zacisnął pasa. A autobus do Torunia faktycznie przez gminę leci, wystarczy szkolnym dowozem podjechać… Rozum mi podpowiadał, że wyjazd to głupota i strata pieniędzy, serce cieszyło się jak głupie, że zobaczę starego przyjaciela i przeżyję jeszcze jakąś przygodę.
I wtedy zobaczyłem ten zakichany kwitek pod stołem, musiał się zerwać z deski, na której przyczepiam wszystkie rachunki. Podatek od nieruchomości! Schylając się, miałem nadzieję, że termin nie wypada teraz; w końcu dopiero co płaciłem, a ściągają pieniądze co trzy miesiące. Daremnie! Może i nie natychmiast, ale przed następną emeryturą, co oznaczało, że mogę zapomnieć o wycieczkach. Za pieniądze, które mi zostaną, pojadę sobie najwyżej do sieciówki po kiełbasę z promocji.
„A jakbym nie zapłacił? – kombinowałem. – Co mi zrobią, do więzienia wsadzą?”.
Pętałem się po podwórku jak zbity pies i myślałem, mało mi głowa nie pękła. Wreszcie do sołtyski poszedłem zapytać, w końcu ona te opłaty zbiera!
– Zawsze dotąd na czas pan płacił, panie Kościelka, prawda? – stwierdziła w końcu.
– Ale wiadomo, każdy ma gorsze chwile… Co, tym razem nie da pan rady? – spytała z wyraźną troską w głosie.
– Nie, to nie to… – zacząłem.
I trochę z rozterki, a trochę i dlatego, że dawno gęby do nikogo nie otworzyłem, opowiedziałem jej całą historię.
– Powinien pan jechać do tego Torunia, koniecznie – powiedziała sołtyska. – A sposób jest, wystarczy pismo do burmistrza napisać, żeby jedną ratę umorzył.
Starszy pan, emerytury, jakie są, każdy wie. Zgodzi się.
– Nie będę dziada z siebie robił!
– Głupoty pan gada! A ostatnią wolę przyjaciela trzeba uszanować. Ile pan ma emerytury? Na lekarstwa pan dużo wydaje?
Jak jej powiedziałem, ile i na co, pani sołtyska aż się za głowę chwyciła w zadziwieniu, że w ogóle jeszcze żyję. I uzgodniliśmy, że dzień po terminie, bo ponoć taka jest procedura, pismo wystosujemy: że prosi się burmistrza o umorzenie raty podatku od nieruchomości za okres taki a taki, w związku z trudnymi warunkami życiowymi i leczeniem, dołączy się kopie odcinka renty i recept, i już.
– Pomogę w pisaniu – obiecała. – Niech pan się więcej nie martwi, tylko pakuje manatki i jedzie do kolegi,
Poszedłem do domu, znalazłem list i od razu wystukałem podany przez wnuczkę Mietka numer telefonu. A kiedy odebrała i zrozumiałem, że naprawdę na mnie czekają, naprawdę się cieszą, to nie miałem już wątpliwości. Znów zobaczę Mietka i pogadamy jak za dawnych czasów!