Reklama

Mirek był moim kolegą z pracy, w którym kochałam się od roku. Próbowałam wysyłać mu subtelne sygnały, że mi się podoba, ale on jakby ich nie rozumiał. Był dla mnie zawsze miły i uprzejmy – dokładnie tak jak dla reszty współpracowników – i nic więcej. Mogłam zagrać odważniej, wyjść z inicjatywą, zaproponować mu randkę, ale intuicja podpowiadała mi, że on woli kobiety, które trzeba zdobywać, a nie te, które same sięgają po to, czego pragną. Grałam więc taką bierną, nieśmiałą, delikatną stokrotkę i cierpliwie czekałam na sposobność.

Reklama

Uznałam, że firmowa zabawa andrzejkowa to właściwy moment, aby zdobyć Mirka. To miał być bal przebierańców, co dawało mi sposobność ubrania się w taki sposób, aby wyeksponować atuty mojej figury (której nie musiałam się wstydzić), czego nie mogłam zrobić w biurze. Długo myślałam, za kogo się przebrać. Brałam pod uwagę Marilyn Monroe, syrenkę Ariel, Larę Croft, ale w końcu postawiłam na księżniczkę Jasminę. Luźne, przezroczyste szarawary, odsłonięty brzuch, góra od stroju bikini, welonik na dół twarzy, nad nim mocno podmalowane oczy. Lustro mówiło mi, że wyglądam zabójczo. Prowokujący strój i wstrzemięźliwe zachowanie – taki kontrast powinien zaintrygować i przyciągnąć Mirka. Albo już nie wiem co.

I jak ja go mam rozpoznać w tłumie przebierańców?

Niestety, na miejscu okazało się, że będzie trudniej, niż myślałam. Nie przewidziałam popularności imprezy. Przyszło wiele osób, każda przebrana, zamaskowana, tak że często nie było wiadomo, kto jest kim! Stałam zagubiona w tłumie postaci z bajek, filmów i gier i nie potrafiłam wyłowić wzrokiem Mirka. No nic. Wzięłam sobie z tacy drinka, upiłam. Trochę się pokręcę po sali, kołysząc seksownie biodrami i odstawiając taniec brzucha. Może to wystarczy, żeby Mirek sam do mnie przyszedł. Nie jestem próżna, ale przesadnie skromna też nie. Zresztą już utworzył się wokół mnie wianuszek mężczyzn, tylko jak na złość nie było wśród nich tego właściwego.

Zatańczyłam więc z brzuchatym Zorro, bo nie miałam wątpliwości, że za maską kryje się mój kierownik – dla przełożonych warto być miłą. Potem porwał mnie w ramiona Batman – w tej wysokiej, barczystej postaci rozpoznałam naszego serwisanta Marka. Świetnie nam się razem tańczyło, był sympatyczny i przystojny, ale miał żonę, więc był poza zasięgiem. Chwila zabawy na parkiecie, niezobowiązujący flirt, nic więcej nie mógł mi zaoferować. Mirek wciąż się nie pojawiał. Albo był tak dobrze przebrany, że go nie rozpoznałam. Wzięłam sobie kolejnego drinka i właśnie wtedy ucichła muzyka, a przez mikrofon popłynął kobiecy głos:

– Otwieramy Budkę Wróżb! Już za chwilę wróżka Kasandra przepowie wam przyszłość!

Zobacz także

Głos należał do naszej księgowej. Nie byłam ciekawa przyszłości, jaką mogła dla mnie wymyślić ta nudna pańcia w średnim wieku. Ale byłam w tym odosobniona – przed Budką Wróżb uformowała się spora kolejka.
Istniała szansa, że znajdę tam Mirka, więc też tam podeszłam i ustawiłam się na końcu ogonka. Rozglądałam się, wypatrywałam i nim się zorientowałam, nadeszła moja kolej, a ja zostałam niemal wepchnięta do środka budki przez stojących za mną ludzi. No trudno, oby się szybko uwinęła – pomyślałam zrezygnowana, siadając naprzeciwko pani Zosi. Znaczy, sorry, wróżki Kasandry.

– Podaj mi lewą rękę – zażądała.

Oho, co za ton. Przez chwilę przyglądała się mojej dłoni, a potem szybko wyrecytowała:

– To będzie szalony wieczór, prawdziwa karuzela zmieniających się uczuć. Będziesz przestraszona, ale niepotrzebnie, bo wszystko dobrze się skończy. Wielka pomyłka przyniesie ci wielką miłość.

– Wielkie dzięki – mruknęłam ironicznie i opuściłam Budkę Wróżb, żeby wreszcie zająć się tym, po co przyszłam na tę imprezę, czyli „czarowaniem” Mirka.

Takie pozytywne zaskoczenie!

Zanim go odnalazłam, minęła dobra godzina i zdążyłam wypić jeszcze dwa drinki. Siedział w kącie, przebrany za Śmierć, i rozkładał karty przed naszą sekretarką Eweliną. Od razu rozpoznałam jego wysoką, smukłą i barczystą sylwetkę, mimo że skrywały ją czarne, luźne szaty. Miał na twarzy białą maskę, zza której było widać jego piękne, brązowe oczy. Dziwne, zawsze myślałam, że są szarozielone… Zaczekałam, aż Ewelina sobie pójdzie, i szybko zajęłam jej miejsce.

– Można? – zapytałam lekko kokieteryjnym tonem.

– Zapraszam. O ile odważysz się zagrać ze śmiercią w pokera. Znudziły mi się te pasjanse.

– Przyjmuję wyzwanie. A dlaczego masz taki niski głos, panie Śmierć? Przeziębiłeś się? A może słyszałeś, że niski, głęboki głos u mężczyzn, jest seksowny i próbujesz mnie oczarować? – droczyłam się z nim, bo byłam już na lekkim rauszu i zapomniałam, że miałam udawać nieśmiałą i oddać inicjatywę Mirkowi.

Wcale się nie zniechęcił. Parsknął śmiechem i zapewnił mnie, nieco przesadnie, radiowo modulując swój męski baryton, że to jego naturalny tembr głosu. Żartowniś. Nawet nie podejrzewałam go o taki luz. Może niepotrzebnie tak się czaiłam? Może wcale nie jest takim konserwatywnym typem, który woli podrywać, niż być zdobywany?

Zaczęliśmy grać w pokera. Najpierw stawką były groszaki, a gdy okazało się, że każde z nas ma w sobie żyłkę hazardzisty, zmieniliśmy zasady i przegrany musiał wykonać polecenie zwycięzcy: przynieść mu drinka, zatańczyć macarenę albo zdradzić jakiś swój sekret. Nasza wyobraźnia podpowiadała nam wciąż nowe, bardziej szalone rozkazy. Bawiłam się przy tym świetnie. Co prawda Mirek od dawna mi się podobał, ale nigdy nie podejrzewałam, że mamy podobne poczucie humoru. Na co dzień, w pracy, tego nie pokazywał, był nawet nieco sztywny… a tu takie pozytywne zaskoczenie! Kolejne.

Kiedy mieliśmy już dość gry, ruszyliśmy na parkiet, by potańczyć do płynących z głośnika latynoskich przebojów. I ciąg dalszych miłych niespodzianek: Mirek okazał się rewelacyjnym tancerzem. Ruszał się swobodnie, prowadził pewnie i miał świetne wyczucie rytmu.

Kiedy zdjął maskę z twarzy, szczęka mi opadła…

Pomyślałam, że jeżeli choć w połowie jest tak dobrym kochankiem, jak tancerzem, to… ho, ho. Gdy zagrali wolną, romantyczną piosenkę, kołysaliśmy się przytuleni, niemal przyklejeni do siebie. Zamknęłam oczy, marząc, pragnąc… Chyba czytał mi w myślach, bo poczułam, że zbliża swoją twarz do mojej, odchyla mój welon… lecz zamiast zetknąć swoje usta z jego gorącymi wargami… zderzyłam się z zimnym plastikiem! Mirek tak bardzo dał się ponieść chwili, że zapomniał ściągnąć z twarzy maskę. Otworzyłam oczy i parsknęłam śmiechem, trochę nerwowym, by pokryć swoje zmieszanie. Cóż, sytuacja była ciut niezręczna. Mirek też się roześmiał, ale po chwili spoważniał.

– Zaraz zrobię to, jak trzeba, spoko – powiedział.

Energicznym ruchem ściągnął maskę i zobaczyłam, że… to nie jest Mirek! Przede mną stał Paweł z innego działu firmy, chłopak, którego ledwo kojarzyłam z widzenia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Jak mogłam się tak pomylić?! Odpowiedź była dosyć prosta. Paweł i Mirek byli niemal identycznego wzrostu i postury, ja sporo wypiłam i ani razu przez cały wieczór nie zwróciłam się do mojego towarzysza po imieniu. Dlatego pomyłka tak długo się nie wydała.

Byłam załamana: straciłam tyle godzin na podrywanie nie tego faceta, co chciałam. Choć trzeba przyznać, że świetnie się z nim bawiłam. No i jak ja mam go teraz spławić? Patrzyłam na młodego, przystojnego mężczyznę, który wbijał we mnie namiętny wzrok, i nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Paweł okazał się ekstrachłopakiem, była między nami tak silna chemia, że… uh, ale był też ode mnie sporo młodszy, no i nie on stanowił mój cel. I co teraz? O, powiem, że muszę do toalety i tam się na spokojnie zastanowię.

– Ja…

Paweł po swojemu zinterpretował moją minę… i pocałował mnie w rozchylone usta! Najpierw zastygłam w bezruchu, a potem dałam się ponieść chwili i całowaliśmy się oboje. Było mi cudownie i błogo. Przestałam myśleć o czymkolwiek innym, bo to był najlepszy pocałunek mojego życia: z wyczuciem, a zarazem zmysłowy. I dokonał resetu: wymazał Mirka z mojej pamięci, z listy moich celów i priorytetów. Bawiłam się z Pawłem do białego rana.

Dwa dni później wyskoczyłam z nim na pizzę w trakcie przerwy obiadowej. Bałam się, że magia andrzejkowej nocy nie powróci w dzień, na trzeźwo, ale ona wciąż między nami była. I tak spełniła się wróżba księgowej Zosi, naszej Kasandry: wielka pomyłka przyniosła mi wielką miłość!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama