Reklama

Sprawa, z którą zjawił się u mnie tamten facet, nie należała do interesujących. Właściwie wyglądała równie mało zachęcająco jak mój klient – szaro i przeciętnie. Powiedziałbym nawet, że nudno. Ale cóż, i takie się zdarzają w pracy detektywa.

Reklama

– Piesek mi zginął – oznajmił mężczyzna, ledwie przekroczył próg gabinetu.

– Piesek? – spytałem nieco zdezorientowany. – To proszę dać ogłoszenia na tablicach i klatkach schodowych w dzielnicy. Na pewno ktoś go znajdzie i odda.

– Ale mój pies został uprowadzony! – wykrzyknął, a mnie lekko szczęka opadła.

Gość wpatrywał się we mnie zrozpaczonym, nieruchomym spojrzeniem

Zupełnie jak ojciec, który stracił dziecko. Czyżbym miał do czynienia z wariatem?! Na wszelki wypadek odsunąłem się nieco od biurka i od gościa, żebym w razie czego miał swobodę ruchów.

– Ach tak… A kiedy został uprowadzony? – spytałem ostrożnie.

– Dzisiaj rano! – padła odpowiedź. – Wróciłem do domu o wpół do szóstej. Wie pan, załatwiałem interesy, przez kilka dni nie było mnie w domu. Wchodzę za ogrodzenie, a Rufus nie rzuca się na mnie, nie obskakuje, nie szczeka. Od razu pomyślałem, że coś jest nie tak. Normalnie wypuszcza się go o piątej, żeby pobiegał sobie po ogródku, chyba że jest brzydko na dworze. Ale dziś było ładnie. Myślę sobie: „Może żona zaspała, nie wypuściła pieska z domu. Natrę ja jej uszu”...

– Jak rozumiem, żona jednak psa wypuściła? – przerwałem mu.

– Skąd pan wie? – spojrzał na mnie oczami wielkimi ze zdumienia, lecz zaraz się zreflektował. – No tak, nie przychodziłbym do pana, gdyby Rufus był w domu. Ale go nie było! Został porwany!

– Może przeskoczył przez płot i pogonił za jakąś suczką? – westchnąłem.

– Nie! – zaprzeczył. – Znam go!

Zadałem jeszcze kilka pytań

W końcu usłyszałem, że Rufus to owczarek kaukaski, wielokrotny medalista, wart co najmniej pięćdziesiąt tysięcy złotych. No cóż, to nieco zmieniało postać rzeczy…

– To on – gość podstawił mi pod nos zdjęcie psa z medalem przyczepionym do obroży, które wyjął z portfela. Rany, on najwyraźniej nosił zdjęcie tego bydlęcia w dokumentach! Ciekawe, czy fotkę żony też miał? Wątpliwe…

– No dobrze, zawiadomił pan policję?

– Oczywiście! – zawołał oburzony, że w ogóle o to pytam. – Ale oni jakoś się nie zbierali z interwencją. A mój piesek gdzieś tam piszczy z tęsknoty za panem...

– I jest pan pewien, że chce wynająć detektywa? To będzie sporo kosztowało.

– Nieważne – żachnął się. – Niech pan go znajdzie, a dorzucę jeszcze coś ekstra.

– W takim razie najpierw muszę porozmawiać z pana żoną – powiedziałem.

Małżonka klienta była w domu

On sam znów pojechał coś załatwiać. Muszę powiedzieć, że byłem zdumiony na widok posiadłości. Może mężczyzna nie wyglądał jak milion dolarów, ale chałupa z ogrodem już tak. A i piękna żona też pasowała do tego faceta jak pięść do nosa.

Przyjęła mnie w salonie, zaproponowała koniak. Odmówiłem. Dwóch rzeczy nie robię po alkoholu, a są to – jazda samochodem oraz śledztwo. Tutaj zaś w grę wchodziło i jedno, i drugie.

– Psa wypuściłam o piątej, jak zawsze – powiedziała. – Mąż byłby wściekły, gdyby zwierzak nie pobiegał o poranku. Zresztą, pies sam się dopominał o wyjście.

I nie zauważyła pani niczego podejrzanego? – spytałem na wszelki wypadek.

– Nie – spojrzała na mnie z lekką ironią. – Gdybym zauważyła, przecież bym zareagowała, nie sądzi pan?

– Muszę pytać o takie rzeczy, nawet jeśli odpowiedzi wydają się oczywiste – wyjaśniłem paniusi. – Bardzo często ktoś sobie jednak coś przypomina.

– Możliwe – wzruszyła ramionami. – Ale ja sobie nic nie przypomnę. Wypuściłam psa i wróciłam do łóżka.

Z wysiłkiem odegnałem obraz tej ślicznej kobiety w seksownej koszuli nocnej, kładącej się w miękką pościel.

– Rozumiem – mruknąłem. – Czyli nic pani nie widziała ani nie słyszała?

W ogóle wydawała się jakaś niedoinformowana

Tyle się dowiedziałem, że ten pies to samiec rozpłodowy, ma doskonałe geny i spora część ich majątku pochodzi właśnie z dopuszczania jego materiału genetycznego do wyselekcjonowanych suczek. W całej Europie. Klient sam też robił interesy, lecz niekoniecznie zawsze korzystne, więc ten owczarek był solidnym zabezpieczeniem. Słyszałem, że ludzie mają kasę z takich spraw, jednak nie sądziłem, że aż taką.

– Postaram się znaleźć Rufusa – powiedziałem na zakończenie. – Na razie nie mam jakiegoś konkretnego punktu zaczepienia, ale pochodzę po sąsiadach, popytam. Może ktoś coś widział.

– Powodzenia – pożegnała mnie pani domu. – Mam nadzieję, ze znajdzie pan psa. Mąż żyć bez niego nie może.

Pokręciłem się trochę w okolicy, powęszyłem, ale wyszło jak się spodziewałem – nikt niczego nie widział ani nie słyszał. Wydawać by się mogło, że nie mam żadnego punktu zaczepienia. Mimo wszystko rozmowa z piękną panią domu coś mi dała. Może nie tyle jej treść, bo przecież niczego się nie dowiedziałem, ile sposób prowadzenia. Zauważyłem, że kobieta ani razu nie wymieniła imienia psa.

O ile właściciel mówił o nim jak o człowieku, o tyle ona wydawała się chłodna. Nie lubiła zwierząt czy może z rezerwą traktowała tylko ten jeden egzemplarz?

Odpowiedź uzyskałem, wracając do samochodu. Zerknąwszy przez płot na posesję klienta, zobaczyłem ją kucającą obok misek dla kotów. Wokół niej kłębiło się kilka futrzaków, a za chwilę podbiegł mały psiak – ot, taki zwykły kundelek.

Kobieta rozdzielała czułości pomiędzy zwierzęta, starając się żadnego nie pomijać. Kiedy mnie dostrzegła, pomachałem jej. Odpowiedziała po chwili, oszczędnym gestem. Wiedziałem już, co robić dalej.

Klient na drugi dzień znowu musiał gdzieś wyjechać w interesach

Zaczaiłem się pod jego domem i zacząłem obserwację. Dziwne było to, że jeśli pies został porwany, nikt jeszcze nie zgłosił się po okup. Oczywiście, mogło być i tak, że ukradł go jakiś hodowca, aby wykorzystywać w podobny sposób jak mój zleceniodawca. Jednak po głowie chodziła mi inna myśl.

Na szczęście nie musiałem długo czekać. Pani domu około godziny dziewiątej wyjechała gdzieś samochodem. Wcześniej widziałem przez ogrodzenie, jak taszczy z garażu ciężką torbę. Ruszyłem za nią.

Śledzenie auta nie jest wcale takie proste, jak to wygląda na filmach albo w programach o detektywach. Tam po prostu jadą za obserwowanym na tak zwanego bezczela i wszystko się udaje. W rzeczywistości trzeba trzymać od obiektu spory dystans, kryć się za innymi wozami, aby nie zostać zauważonym, a jednocześnie nie tracić go z oczu. W nocy jest o tyle łatwiej, że śledzony nie bardzo wie, czy światła z tyłu to wciąż ten sam samochód, czy już inny, ale w dzień…

W każdym razie udało mi się. Dotarłem za żoną klienta na drugi koniec miasta, gdzie znajdowały się rozległe tereny ogródków działkowych. Po co ta babka jechała na jakąś działkę, skoro przy domu miała teren wielkości połowy boiska do piłki nożnej?

Moje podejrzenia zaczynały nabierać coraz większych rumieńców

Zaparkowałem kawałek dalej. Wysiadłem z wozu dopiero, gdy kobieta przeszła przez furtkę. Pobiegłem tam, wyjrzałem ostrożnie zza żywopłotu. Szła środkiem żwirowej drogi, dźwigając torbę, a jej obcasy zapadały się w podłoże.

Furtka szczęśliwie okazała się otwarta, co oszczędziło mi pokonywania wysokiego płotu, zwieńczonego ostrymi szpikulcami. Niegościnni ci działkowicze... Poszedłem za kobietą, kryjąc się za każdym wystającym krzewem, choć ona i tak się nie oglądała. Widać chciała jak najszybciej donieść ciężar na miejsce.

Działka, na którą weszła, wyglądała jak wszystkie tutaj – zadbana, a nawet wychuchana, z rabatami wiosennych kwiatów. Przykucnąłem za żywopłotem i patrzyłem. Kobieta otworzyła altanę, ze środka z radosnym ujadaniem wyskoczył pies. O ile mnie wzrok nie mylił, był to właśnie poszukiwany owczarek kaukaski.

Obskakiwał właścicielkę, a ona się od niego oganiała

Wreszcie zwierzak dał jej spokój, zainteresował się za to zawartością torby. I nie bez powodu, bo przecież było w tej torbie jedzonko dla niego. Odszedłem kawałek. Nie chciałem, żeby to bydlę zwęszyło mnie i zdemaskowało, a może i całkiem nieźle poturbowało. Z kaukazami nigdy nic nie wiadomo.

– Dzień dobry pani – przywitałem się, wychodząc zza zakrętu, kiedy po mniej więcej pół godzinie usłyszałem zbliżające się lekkie kroki. – Co za spotkanie!

Żona klienta na mój widok zamarła. Wpatrywała się we mnie ze zdumieniem, po czym westchnęła z rezygnacją.

– Dobry pan jest – mruknęła. – Jakim cudem tak szybko pan odgadł, że to ja?

– To nie było trudne – uśmiechnąłem się. – Podczas naszej rozmowy zorientowałem się, że Rufus nie jest pani pupilkiem, nie kocha go pani miłością tak romantyczną jak szanowny małżonek. Poza tym jakoś się pani nie martwiła utratą tak znakomitego źródła dochodu. Dodałem dwa do dwóch i wyszło mi wiadomo co.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– I co teraz? – spytała.

– A co ma być? – prychnąłem. – Muszę powiadomić klienta, chyba że... – obrzuciłem ją uważnym spojrzeniem.

Była po prostu przepiękna, szczególnie teraz, z tym swoim niepewnym wyrazem twarzy. Zauważyła mój wzrok.

– O tym niech pan nawet nie myśli! – warknęła ostro. – Cokolwiek pan o mnie sądzi, kocham mojego głupiego męża! Wolę, żeby się dowiedział, niż miałabym...

– Ależ co pani przychodzi do głowy! – zawołałem ze śmiechem. – Miałem na myśli to, że pies sam się może znaleźć!

W jej oczach dostrzegłem ulgę.

– Naprawdę? – spytała z konsternacją.

– Naprawdę. Proszę mi tylko powiedzieć: dlaczego to pani zrobiła?

Odpowiedzi oczywiście sam się domyślałem, jednak chciałem się upewnić

– Mój mąż to dobry człowiek, nie można o nim inaczej powiedzieć – westchnęła. – Ale na punkcie tego psa po prostu
oszalał. I wcale nie chodzi o to, jaki mamy z niego dochód. Pokochał zwierzaka miłością tak wielką, jaką chyba mnie nigdy nie obdarzył. Ciągle Rufus to, Rufus tamto… Nawet podczas oficjalnych przyjęć opowiadał o psie. Ludzie patrzyli na niego jak na wariata, a mnie aż trzęsło ze złości. Chyba się pan nie dziwi?

Wcale się nie dziwiłem. Sam miałem kumpla, który potrafił godzinami opowiadać o swoim cudownym wilczurze, wytresowanym w najlepszej szkole dla psów. To było przeżycie ekstremalne.

– „Piesek” o nim mówił, rozumie pan? – ciągnęła kobieta. – Toż to bydlę waży więcej ode mnie! Do mnie nie mówi „żoneczko” ani „skarbeńku” od dawna…

„No tak: kto jak kto, ale płeć piękna potrzebuje słodkich słówek” – pomyślałem.

– Nawet do naszej sypialni chciał go wpuszczać, ale wtedy już zagroziłam rozwodem – pożaliła się. – To przecież nienormalne! Gdyby jeszcze ubóstwiał tego psa przez to, że można na nim sporo zarobić, jakoś bym to przeżyła. To można zrozumieć. Ale ten idiota zwyczajnie zakochał się w owczarku! Jak jakiś wariat!

– I porwała go pani, żeby się odegrać?

– Gdzie tam odegrać – machnęła ręką. – Myślałam, że jak tego pasa ktoś porwie, to mąż wreszcie zacznie się martwić
o mnie. Że ja mogę być następna...

– No to się pani przeliczyła – powiedziałem z autentycznym współczuciem.

– Owszem – przyznała. – I dopiero teraz widzę, jakie to było głupie. No i wciągnęłam w to przyjaciółkę, bo to jej działka, a nie chciałabym, żeby miała kłopoty.

– Dobrze – skinąłem głową. – Zrobimy tak. Niech pani zabiera Rufusa i zawiezie go do domu. Męża nie ma do jutra, więc nie będzie problemu. Zadzwoni pani do niego i powie, że pies się znalazł. Że na przykład czekał rano przy furtce. Przypuszczam, że mąż tak się ucieszy, że nie będzie specjalnie dociekał prawdy.

Popatrzyła na mnie uważnie

Domyślałem się, co jej teraz chodzi po głowie.

– A co z panem? Naprawdę chce pan zrezygnować z honorarium?

– A muszę? – zmrużyłem oczy. – Mnie w tej sytuacji wszystko jedno, kto zapłaci. Wprawdzie etyka detektywa wymaga wyjawienia klientowi prawdy, ale w takiej sytuacji obawiam się, że gorzej bym się poczuł, spełniając swój obowiązek, niż ukrywając to, co się naprawdę stało.

Przyjęła to z ulgą. Ja z pewnym żalem pomyślałem o obiecanej przez klienta premii. No cóż – trudno, przepadnie, nie wypada się o nią upominać u tej kobiety. Zresztą, sprawa okazała się łatwa, a ja swoje i tak zarobiłem. Poza tym naprawdę było mi było szkoda żony klienta. Jeśli jego podejście do sprawy się nie zmieni, rzecz może się zakończyć rozwodem.

– Jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy detektywa, polecę pana – uśmiechnęła się, po czym odeszła w stronę działki.

Reklama

Cóż, taka poczta pantoflowa też jest coś warta. Tak się zdobywa klientów.

Reklama
Reklama
Reklama