Reklama

– Wiewiórka? – usłyszałam za plecami i zesztywniałam cała. W jakimś kawałku mózgu pozostał ten głos, którym napawałam się w długie jesienne wieczory ze słuchawką przy uchu i łzami na policzkach.

Reklama

– Tak jakby. Trochę wyliniała i mniej zwinna – odpowiedziałam.

On wyliniał dużo bardziej i trochę przytył. W życiu bym go nie poznała…

– Co powiesz na temat małej kawy i ciastka z orzechami?

Jest pani jak te wiewiórki

Pamiętam, jakby to było niemal wczoraj. Jakbym obejrzała film albo teatralne przedstawienie. Scena pierwsza, Park Łazienkowski w Warszawie, drzewa w złocie i czerwieni, ja też jesienna.

– Kochają panią te wiewiórki.

Naprzeciwko mnie stał Najpiękniejszy Mężczyzna Świata. Również najseksowniejszy. Niby facet, ale raczej chłopak. Jeśli już do kogoś podobny, to do Richarda Gere, ale ten mógłby prać mu skarpetki. Gdyby nie podobał mi się aż tak bardzo, wymyśliłabym ciętą ripostę. A tak mruknęłam jedynie:

– Bo ja wiem… Daję im orzechy, to i przybiegają.

Rany… Spojrzałam na niego, w te jego oczy, i nogi się pode mną ugięły. Nie miałam odwagi jeszcze raz na niego spojrzeć, czułam suchość w gardle i zamęt w głowie. Wbiłam wzrok w dwa rude gryzonie umykające w stronę drzew, goniące się nawzajem, rozbawione, szczęśliwe.

– A ja panią od pewnego czasu obserwuję i mam wrażenie, że jest jedną z nich. Z tą przepiękną rudą kitą rozwianą na wietrze… Pani nawet porusza się jak wiewiórka, tak szybko, zwinnie.

Też się wysilił. „Wiewióra” mówili na mnie od przedszkola. Albo „Marchewka”. Mało to było oryginalne. Miałam ochotę przeprosić i czmychnąć, zawsze panicznie bałam się przystojnych facetów, pewnych swojego uroku bajerantów, myśliwych, którym ofiary same pchają się pod strzelbę. Spojrzałam na niego i zobaczyłam wzrok wbity we mnie z autentycznym zachwytem, czuły i nadzwyczajnie promienny. Nikt nie miał takich oczu i nikt tak na mnie nie patrzył. Nigdy. Definitywnie. Poczułam się, jakbym była Julią Roberts. Wiele razy chciałam czuć się, jakbym była Julią, wówczas tak samo rudą jak ja. Ale mimo podobnych włosów – nie umiałam poczuć się jak ona, dopiero tym razem się udało.

– Zechciałaby pani wypić ze mną kawę?

– Nie mam zbyt wiele czasu.

– Oczywiście, śpieszy się pani jak to wiewiórki. Ale taką malutką, tycią? I kawałek ciasta, koniecznie z orzechami?

– Jak z orzechami, to okej.

Miał na imię Grzegorz. Mój Grzech. Wypiliśmy kawę i poczułam, że najchętniej już nigdy bym się z nim nie rozstała.

Wściekłam się. Chcę stąd iść!

Scena druga, wieczór, wielkie zadymione mieszkanie pełne ludzi i szkła.

– A ta ruda to kto?

– Ruda? Gdzie? Ach, ta, to zdaje się jakaś znajoma Grzecha.

Stałam w kącie wściekła i zastanawiałam się, czy sobie nie pójść. Na cholerę mnie tu przyciągnął, skoro zaraz gdzieś zniknął? Rozglądałam się bezradnie, nikogo nie znałam, kłębiący się tłum obcych przerażał mnie. Podeszłabym do tych dwóch lasek, które raczyły w ogóle mnie zauważyć, ale…

– Ma on tych dziewuch znajomych!

– Dziwisz się?

– Nie.

Obie wybuchnęły śmiechem. Były obleśne. Obrzydliwe. Jeszcze raz omiotłam wzrokiem ogromny pokój – zero Grześka. Nie zamierzałam go szukać, upokorzona ruszyłam w stronę wyjścia. I wtedy wyrósł spod ziemi.

– Jak się bawisz, Wiewiórko?

– W ogóle się nie bawię, idę do domu.

– No co ty? Dopiero przyszliśmy.

– Jak chcesz, możesz zostać. Ja nie mam zamiaru. Nie przyszłam tu, żeby sterczeć sama jak kołek.

– Pewnie, że nie, zaraz przedstawię cię fajnym ludziom, naprawdę ciekawym. Ale, ale – nagle dostrzegł kogoś – poczekaj tylko chwilkę. Stój tutaj, nigdzie nie odchodź, zaraz do ciebie przyjdę. Momencik.

Znowu zniknął. Moja irytacja rosła, zdawało mi się, że wybuchnę, tymczasem grzecznie czekałam, mimo że kolejny „momencik” przedłużał się w nieskończoność. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Same snoby – myślałam z niesmakiem. Co ja tu robię? Wciąż nie wiedziałam, czym właściwie Grzesiek się zajmuje. Mówił, że stara się o posadę w jakiejś korporacji, a tymczasem coś tam kombinuje dla kogoś…
Nie wnikałam. Co innego mieliśmy do roboty, niż gadanie o pracy.

– Już jestem! – usłyszałam. – Sorry, musiałem z kimś porozmawiać. Chodź do kuchni, tam najfajniej.

– Grzesiek, ja już mam dość tej imprezy.

– No, chodź, przedstawię cię gospodyni. Poznaj Beatę.

Następna spojrzała na mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy, ironią? Ale przynajmniej okazała się komunikatywna. I jedzenie było w kuchni, też coś do picia. Siadłam przy niewielkim drewnianym stoliku. Grzesiek jeszcze raz umknął.

Ależ to obrzydliwe

Scena trzecia, mikroskopijna kawalerka w wielkiej płycie na obrzeżach Warszawy. Rozbabrane łóżko, na podłodze puste butelki po szampanie, brudne kieliszki, a za brudnym oknem – brudny świt.

– Poranki są straszne.

– Też ich nie znoszę.

– Rano jesteś jakiś dziwny. Jakbyś mnie w ogóle nie kochał. A potem się nakręcasz.

– To dlatego, że rano wyrzuty sumienia najbardziej mnie męczą.

– ???

– Słuchaj, jest ktoś inny w moim życiu.

– ???

– Słuchaj… To nie jest formalna żona, po prostu partnerka, ale ma żoną być. Taki mamy plan.

– Masz narzeczoną? Nie wierzę. Nie mieści mi się to w głowie. I gdzie ona jest?

– Pracuje w sanatorium dziecięcym, daleko, w mazurskich lasach. Lekarka. Tak wyszło, że ostatnio widujemy się rzadko.

– Ach, tak. Ona tam, ty tutaj? Ze mną, pewnie nie tylko ze mną, używający życia w przeddzień związania małżeńskim węzłem. Ależ to obrzydliwe.

– Przestań, Wiewiórko, to nie jest takie proste, takie banalne. Nie używam życia, tylko spotkałem ciebie i zakochałem się. Czuję się z tym parszywie.

– I słusznie. Kawał łajdaka z ciebie.

Ubierałam się pośpiesznie. Przede wszystkim chciałam wyjść. Ochłonąć, okiełznać emocje, pozbierać myśli.

– Nieprawda. Nie jestem łajdakiem. Kocham Olę, ale kocham również ciebie.

– Co za bzdura! Nie można kochać dwóch kobiet jednocześnie. Prawdopodobnie nie kochasz żadnej z nas.

– Wiem, jak to brzmi, ale… Daj mi trochę czasu. Ja to wszystko poukładam. Porozmawiam też z Olą.

– Nie.

– Zostań, porozmawiajmy jeszcze.

– Na temat ewentualnego trójkąta? Nie zgadzam się, Grzegorz. Oszukałeś mnie i wykorzystałeś. Między nami wszystko skończone.

Nie chciałam tego, ale wychodząc, z całej siły trzasnęłam drzwiami.

Aż nagle, pewnego dnia, ona podniosła słuchawkę

Scena piąta, szósta i wiele kolejnych, moje wynajęte mieszkanko, kanapa, stolik, telefon i jego głos:
– Tu Grzech, nie ma mnie w domu, nagraj się albo zadzwoń ponownie. Trudno w to dziś uwierzyć, ale nie było jeszcze wówczas komórek. Na świecie chyba już były, ale w Polsce – nie. Minęło kilka dni od czasu tej strasznej rozmowy. Złamałam się i postanowiłam zadzwonić. W uszach ciągle jeszcze brzmiały mi jego miłosne wyznania. Widziałam te smutne, bezradne oczy.

Doszło do mnie, że życie naprawdę potrafi być skomplikowane, i że Grzech może wcale nie kłamał. Dobrze, był związany, nie powiedział mi o tym od razu, bywa, ale zakochał się we mnie i kto wie, czy po jakimś czasie nie porzuciłby swojej lekarki. Jeśli dla niej więcej znaczyła praca niż mieszkanie z nim, a dla mnie on stał się najważniejszy, jedyny, potrzebny jak tlen do życia… Przecież czuł to i prędzej czy później dokonałby wyboru. Na pewno. Trzeba dać mu szansę, no i sobie, tak bardzo cierpiałam, nie mogłam uwierzyć w to, że już nigdy go nie zobaczę, że naprawdę wszystko skończone. Telefon milczał, tylko to nagranie – mogłam się w nie wsłuchiwać godzinami. I wsłuchiwałam, bo dzwoniłam codziennie, po kilka razy. Grzech musiał wyjechać. Wiadomo gdzie, wiadomo do kogo. A więc jednak. No cóż, wszystkiego najlepszego, kochani. Dzwoniłam jednak dalej. I nagle, pewnego dnia:

– Słucham!

Bardzo chciałam się odezwać, ale nie mogłam. Gardło mi się zacisnęło.

– Halo, kto mówi?

Stuknięcie słuchawki o widełki. No to jeszcze raz. Muszę usłyszeć znowu jego głos.

– Słucham!

Jeszcze spokój, jeszcze aksamitna miękkość tonu, ta sama miękkość, którą pamiętałam w jego oczach.

– Halo!

Teraz już zniecierpliwienie.

– Halo!!!

Bach, chyba rzucił słuchawką. Jeszcze raz? Nie odebrał. Ale za to odezwała się „sekretarka”. Tak się to nazywało: „automatyczna sekretarka”. „Tu Grzech…”. Mogłam słuchać w nieskończoność. Jedyne, co mi pozostało. A któregoś dnia odebrała ona. To mnie otrzeźwiło. Jezus Maria, ona jest z nim! Tylko odwiedziny czy rzuciła pracę? Wyczuła kryzys? Biorą ślub, tak jak zaplanowali? Teraz to ja rzuciłam słuchawką. I nigdy już więcej nie zadzwoniłam.

Starałam się o tym zapomnieć, nie myśleć

Jasne, że nie była to największa miłość mojego życia – jak naiwnie przez jakiś czas sądziłam. Bardzo naiwnie. Kilka miesięcy później poznałam przyszłego męża i natychmiast zrozumiałam ten oczywisty wyrok opatrzności. Grzech musiał zniknąć, by mógł pojawić się Krzyś. Przeżyliśmy wspólnie prawie dwadzieścia lat i ani przez ułamek sekundy nie żałowałam, że to właśnie z nim związałam się na dobre i złe.

Był drugą połową jabłka, człowiekiem mi przeznaczonym. Kiedy umarł, nie miałam najmniejszej wątpliwości, że już nigdy. Nigdy i z nikim, bo nikt nie zastąpi mi Krzysztofa. Zero szans.

Co bym powiedziała na tę wspólną kawę? Że strasznie mi wstyd. Za te telefony, za wielomiesięczne męczenie, upierdliwość. Za brak godności i tchórzostwo. To już lepiej było z otwartą przyłbicą – jak to się dziś mówi – stalkować. Pewnie się domyślił, że to ja dzwoniłam, ale nigdy nie dał tego po sobie poznać. Może nawet mną pogardzał, a może tylko wystraszył się wariatki. „Fatalne zauroczenie” – ha, ha, co za idiotyzm, ja w roli Glenn Close, przecież chciałam być Julią Roberts. Biedna mała kretynka.

Przez te wszystkie lata starałam się o tym zapomnieć, nie myśleć, wyprzeć, było, minęło, trudno. Nie sądziłam, że kiedykolwiek go spotkam, nie wierzyłam w to. Warszawa to duże miasto, mrowie ludzi. I przecież mogli mieszkać w tym sanatorium, w lasach.

– A Ola… nie będzie miała nic przeciwko temu?

– Ola nie żyje.

– Przepraszam.

Zwiesiłam głowę. Ola nie żyje, Krzysztof też. Co za przypadek.

– Usiądźmy i pogadajmy. Jestem ci winna parę wyjaśnień.

– To raczej ja. Do dziś jest mi głupio, że tak się ułożyło, Wiewiórko. Nie miałem zamiaru cię krzywdzić.

– Niech ci nie będzie głupio, ostatecznie dobrze się ułożyło.

– Ola była wspaniałą kobietą. Bardzo mądrą, bardzo dobrą. Właściwie dopiero potem na dobre ją pokochałem, po tobie. Rzuciłem się w tę otchłań i…

Za chwilę się rozpłaczę – pomyślałam w popłochu.

– Ja też spotkałam cudownego człowieka, byłam bardzo szczęśliwa. I wiesz co? Owdowiałam. Sama nie mogę w to uwierzyć. Wolałabym pierwsza odejść.

– Opowiedz mi o nim.

– Najpierw ty opowiedz o Oli. Ale wcześniej jeszcze – przepraszam cię.

– Za co?

– No wiesz. Wiesz? Telefony, telefony.

– Aaa, czasem podejrzewałem, że to ty, ale pewności nie miałem. Kręciły się różne takie. Naprawdę to byłaś ty?

– Tak, strasznie mi głupio. Ale ja nie ze złośliwości, ja z miłości.

Spojrzał na mnie czule.

– Nie lepiej było się odezwać, Wiewiórko? Pogadać? Przerobić temat, jeszcze raz i jeszcze raz? Dawno temu mogliśmy zostać przyjaciółmi.

– Chyba nie. Wszystko w swoim czasie.

– Myślisz?

– Chciałabym. Podobno przyjaźń kobiety i mężczyzny – to możliwe tylko między byłymi.

– Więc mamy szansę. Czy ty też czujesz się strasznie samotna i opuszczona? Taka biedna, nieszczęsna i kompletnie zagubiona w życiu bez tej drugiej osoby?

– Też.

Co ja plotę? Owszem, czuję się, ale czy naprawdę chciałabym, po tych wszystkich latach, mieć z nim znowu cokolwiek wspólnego? Naprawdę?

– No to opowiadaj.

– Ty pierwsza!

Grzegorz mówi, a ja słucham. O miłości i cierpieniu…

Że też jeszcze kogokolwiek to interesuje – pomyślałam. Moje dorosłe dzieci otwarcie ziewają, gdy tylko zaczynam, dla nich to zamierzchła historia, nuda.

Moje życie, Krzyśka życie, nasze długie wspólne życie… I nagle ktoś chce słuchać. A ja chcę mówić. O wszystkim, wyrzucić to z siebie. Mogłoby pomóc uporać się z rozpaczą, którą w sobie noszę. Bzdura. Oczywiście, że nie pomoże. Na pewno nie pomoże, co za głupi pomysł. A jednak opowiadam. Opowiadam już któryś raz, ciągnę to ku swojemu własnemu zdumieniu. Tyle tego jest, tyle zdarzeń, emocji, uczuć. I słucham też – bardzo uważnie i cierpliwie. O miłości, cierpieniu, życiu. O Grzechu i Oli. To lepsze niż film.

Reklama

Nie wiem, czy będzie z tego przyjaźń. Chyba już jest, cokolwiek jeszcze się zdarzy. Życie pisze swoje scenariusze.

Reklama
Reklama
Reklama