Reklama

– Daleko jeszcze? – zapytałam, walcząc z gałęzią, która uparcie pchała mi się na twarz.

Reklama

Czułam, że we włosach mam już pełno uschniętych liści i innego leśnego badziewia. Później pomyślałam o kleszczach i wstrząsnął mną dreszcz.

– Wziąłeś ze sobą spray na owady? – zapytałam.

– Daj spokój. To jeszcze nie sezon – Jędrek wzruszył ramionami.

– Sezon, sezon – przedrzeźniałam go. – Kleszcze mogą zaatakować nawet spod śniegu? Wystarczy trochę słońca i…

– Babciowe bajanie – przerwał mi.

Nie podobało mi się to wszystko. No ale cóż, miałam za swoje. Randkowanie w tych czasach nie jest łatwe, faceci obszczekują naraz zbyt wiele drzew, żeby się szarpać na wizyty w kawiarniach i stąd wzięła się ta nowa moda na „randki wędrowne”. Przynajmniej tak twierdzi moja koleżanka, która ma na tym polu więcej doświadczenia.

– Uważaj na centusiów – poradziła mi Aga zaledwie tydzień czy dwa wcześniej. – Zapraszają tylko na spacery. Niby zdrowo i ekologicznie, a chodzi o to, żeby nie wydać kasy. Dopiero jak na coś liczą, to się ewentualnie szarpną. Taka to upadła płeć.

I mnie też się trafił taki wędrowniczek. Tylko że ten łaził chyba z zamiłowania, a nie z oszczędności. W każdym razie tak się przedstawił: lubił podróże małe i duże.

– Ludzie sami nie wiedzą, gdzie mieszkają – powiedział na pierwszym spotkaniu. – W okolicy jest tyle atrakcji… Jak chcesz, mogę ci pokazać to i owo.

Spodobał się i nie potrafiłam mu odmówić

Jędrek był sympatyczny i całkiem atrakcyjny, więc… chciałam. Wtedy ruszyliśmy na klasyczny spacer po parkach, bo pogoda była nieszczególna, jednak na dogrywkę kandydat zaplanował wycieczkę plenerową z prawdziwego zdarzenia. Wyprowadził mnie aż na szlak prowadzący do lasu i dalej między drzewa. Główną atrakcją miał być, zdaje się, jakiś niezbyt wysoki szczyt z ciekawą historyjką.

– Niewielu wie, ale to taka nasza Łysa Góra – zapewniał Jędrek. – Na samym szczycie znajduje się nawet chatka czarownicy… Wiesz, podobno kiedyś to była chatka na kurzej nóżce, ale znieruchomiała w tym miejscu, porosła roślinnością i tak właśnie powstała ta oto górka.

– To daleko jeszcze? – znów zapytałam.

Jak wspominałam, mam pracę siedzącą, więc nie najlepszy ze mnie piechur.

– Już prawie, chodź. – odparł.

Przy kolejnym podejściu Jędrek złapał mnie za rękę, więc trochę poweselałam. Jeszcze przez pewien czas przedzieraliśmy się przez gęste chaszcze. Nie wyglądało na to, ale Jędrek upierał się, że to prawilny, wytyczony oficjalnie szlak, który dokądś nas doprowadzi. Zdyszałam się już i spociłam, ale trzymałam język za zębami.

Wreszcie rzeczywiście wydostaliśmy się na okrągłą polanę. Idealnie okrągłą, co dziwiło w obliczu tych wszystkich zarośli, które musieliśmy pokonać, aby się tam dostać. Trawka wokół wyglądała niemal jak świeżo przystrzyżona, a granicę polanki wyznaczały kamienie ułożone w równych odstępach.

– Ktoś o to dba? – spytałam.

– Widać czarownica lubi porządek – puścił do mnie oko.

Uśmiechnęłam się wbrew sobie i humor ponownie mi zwyżkował. Chce poflirtować? Proszę bardzo! W to mi graj!
Nie zdążyłam jednak wykonać żadnego znaczącego gestu, bo Jędrek natychmiast pociągnął mnie dalej, do jakiejś szopy, która już tak dobrze nie wyglądała.

– A oto chatka wiedźmy – zaprezentował.

– Eee… OK... – skomentowałam, choć tak naprawdę bez entuzjazmu.

Nie wierzę w wiedźmy i czarownice

To nie są moje klimaty. Czary–mary, wróżby, wiedźmy – nie na moje nerwy. I nie chodzi nawet, że w to wierzę. Po prostu babcia zawsze mi powtarzała, że są siły, rzeczy, miejsca, których uwagi nie warto na siebie zwracać. I ja coś takiego właśnie poczułam, gdy spojrzałam na zrujnowany drewniany domek, z jednej strony wysmarowany sadzą, a z drugiej jakby zapadnięty w ziemię. Ale i tak najgorsze były te puste okna zakryte firanami z pajęczyn i zlepionych siecią liści. Moje nogi same z siebie nie miały ochoty postąpić choćby kroku w tamtym kierunku, ale Jędrek już wystartował do drzwi.

– Zajrzymy? – kusił.

– Nie wiem. Nie bardzo – opierałam się.

Wtedy jednak ponownie złapał mnie za rękę, endorfiny skoczyły i dałam się pociągnąć. Wzruszyłam ramionami. Co mi tam?

– Dzielna dziewczynka – pochwalił mnie.

A nie, jednak nie. Gdy Jędrek wszedł do środka, mnie coś jakby odrzuciło. Nie byłam w stanie przekroczyć progu.

– No co jest? – irytował się chłopak. – Zdecydowałabyś się w końcu.

– Znak stop – rzuciłam z pozorną obojętnością. – Za brudno, bleee!

Tak naprawdę nie przeszkadzał mi brud, tylko ta dziwna blokada. Stałam na progu i uważnie oglądałam framugę. Zostały na niej wyryte jakieś symbole, teraz już kompletnie nieczytelne. Coś jednak musiały znaczyć, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby je tam zostawić, prawda?

Gdy ja rozwiązywałam zagadki pisma, Jędrek bobrował w środku. Coś tam mówił, ale nie słyszałam wyraźnie. Chyba się ze mnie śmiał… Cóż, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni – pomyślałam, bo akurat wśród dziwnych symboli dostrzegłam znak podobny do czaszki i pętli – idealnej na szyję. W tym samym momencie coś poruszyło się na granicy mojego wzroku, zawiał wiatr i Jędrek krzyknął.

– Niech to szlag! Uderzyłem się… Coś spadło… Na głowę.

– Chodź tu, może się wali! – zawołałam.

Wyszedł, trzymając się za tył głowy, chociaż ranę dostrzegłam na jego czole. Przypominała zadrapanie ostrym pazurem.

– Kurde, krawisz – zaczęłam szukać chusteczek. – Co się tam wydarzyło?

– Ja… W sumie nie wiem – wydawał się oszołomiony, nie taki odważny i wygadany jak wcześniej.

Stało się z nim coś dziwnego

Podczas drogi powrotnej musiałam go praktycznie prowadzić, bo zachowywał się, jakby nie pamiętał trasy.

– Byliśmy tu? – mamrotał. – Nie… Chyba nie… Musimy wracać…

– Przecież wracamy. – tłumaczyłam mu.

Widocznie uderzył się w głowę mocniej, niż myślałam, skoro tak bredził. Zaproponowałam, że skoczymy na ostry dyżur, ale ciągle protestował: nie, on musi do domu. No to dobra – pomyślałam. Przynajmniej zobaczę, jak mieszka, bo inaczej pewnie tak szybko by mnie do siebie nie zaprosił. A mieszkanie dużo mówi o człowieku.

W końcu wróciliśmy do miasta, ale Jędrek nadal wydawał się mocno zagubiony. Do domu jednak jakoś trafił i muszę przyznać, że mieszkał całkiem przyzwoicie – i bez matki, co jest wielkim plusem (i w sumie zaskoczeniem) na współczesnym rynku matrymonialnym. Weszliśmy do środka, ale uczucie zagubienia nie ustępowało. Jędrek rozglądał się po wnętrzu jak ja, jakby widział je pierwszy raz.

– Połóż się i odpocznij – przejęłam inicjatywę. – Dam ci wody… I może kompres?

Miałam coraz silniejsze przeczucie, że bez pogotowia się nie obejdzie. Jędrek coraz bardziej odpływał. Kręcił się niespokojnie, rozglądał na boki, majaczył… Szczególnie to majaczenie jakoś na mnie podziałało, bo mówił, że kogoś widzi, że ktoś za nami szedł i dostał się do mieszkania. Aż mi się zimno zrobiło i zamiast wody postanowiłam zaparzyć gorącej, mocnej herbaty.

– Zaraz wracam – powiedziałam.

– Nie zostawiaj mnie samego. Ona… Ona czeka… – próbował mnie zatrzymać.

Ale się wpakowałam – myślałam, nalewając wody do czajnika i rozglądając się za torebkami z herbatą. O czym on mówi? Czy tylko walnął się w głowę? A może to prawdziwy świr? – zastanawiałam się, bo aż tak dobrze go nie znałam.

To była siła nieczysta!

Gdy wróciłam do pokoju, od razu to poczułam. Tę samą odpychającą siłę, której doświadczyłam już w pobliżu chatki. Jędrek leżał na kanapie półprzytomny i majaczył.

– Obudziłeś wiedźmę, do cholery! – krzyknęłam. – Przyszła tutaj za tobą. Ech, ty idioto! Masz w domu jajka?

Oczywiście nie odpowiedział, nie był w stanie. Ale miał szczęście, że mnie poznał. A ja, że miałam taką babcię.

Nadal słyszałam ten głos, ale już tylko jakby w tle, nie rozróżniałam słów. Gdy cień się cofnął, Jędrek nieco oprzytomniał.

– Co ty… Jak ty… Co ty mi zrobiłaś? – Jędrek oczywiście nie ogarnął sytuacji.

– Czeka cię tu solidne oczyszczanie przestrzeni. Sprowadziłeś ze sobą złego ducha z tej góry – poinformowałam go, po czym opowiedziałam o tym, co go ominęło.

– Ja faktycznie coś czułem – przypomniał sobie. – Jakaś siła przenikała mnie do kości i nic nie mogłem zrobić.

Pokiwałam głową.

– Ale ty… – wybałuszył na mnie oczy. – Skąd ty wiedziałaś, co robić?

– A widzisz. – uśmiechnęłam się szeroko. – Bo ja nie jestem taka pierwsza lepsza. Babcia dobrze mnie przygotowała do życia. I jak teraz powiesz, że to głupie gusła, to cię kopnę – ostrzegłam lojalnie.

Reklama

Nie zamierzał się spierać. Zamiast tego zaproponował kolejne spotkanie. Pretekstem miały być dalsze konsultacje co do tego oczyszczania, ale nie wiem, czy chcę się spotykać z ciapciem. Chyba muszę to przemyśleć. Bo ładny to ten Jędrek jest, tylko ze zdrowym rozsądkiem coś nie halo…

Reklama
Reklama
Reklama