„Fascynacja artystą całkowicie mnie zaślepiła. Przyjaciel ostrzegał, że on tylko czeka, by złapać mnie w swoje sidła”
„Następnym razem też zatraciłam się w oczach D. To było mistyczne przeżycie, moje ciało, nagle osłabłe, siedziało na barowym stołku, a dusza uleciała nie wiadomo dokąd. Niewiele pamiętam, nic mnie nie obchodziło. Tylko Filip ciągle nie dawał mi spokoju”.

- Karolina, 27 lat
Był wybitnym malarzem
Jestem dzieckiem szczęścia. Nie śmiałabym marzyć o wizycie w pracowni Jerzego D., malarza, który ograniczał kontakty ze światem, a tu proszę, samo przyszło. Życie jest nieprzewidywalne.
D. był odludkiem niezabiegającym o sławę. Nie organizował wystaw, nie zależało mu na uznaniu, a mimo to był kimś w rodzaju celebryty. Każda wiadomość o jego życiu, kolejnej nieszczęśliwej miłości, następnej sprzedanej na zagranicznej aukcji pracy, rozchodziła się w środowisku jak koncentryczne fale na zmąconej tafli jeziora. W artystycznym światku przez zawistnych uważany był za pacykarza, człowieka, który zaprzedał talent koniunkturze, rozmienił go na drobne za garść srebrników.
Bo D. był portrecistą. Bardzo dobrym i cenionym. Pisano, że potrafi, jak nikt przed nim, wydobyć prawdę, oddać osobowość modelki, przenieść jej duszę na płótno i zakląć kilkoma maźnięciami farb na wieczność. Malował wyłącznie kobiety, które kochał oraz zwykłe, komercyjne klientki, których bogaci mężowie zamawiali u niego portret. Artysta nie żyje samą sztuką, prawda?
Do D. stała kolejka – mężczyźni mający pieniądze i władzę zgadzali się pokornie czekać na zgodę mistrza. D. malował tylko wybrane osoby, kobiety, których fizjonomia ujęła go, roznieciła w nim iskrę. Czasem, bynajmniej nie artystyczny płomień, spalał oboje, wybuchał gorący romans, plotkarskie gazety żyły sensacją, że żona porzucała męża, tonąc w ramionach przystojnego malarza, a wszystko trwało niewiele dłużej niż praca nad portretem.
To było moje marzenie
D. miał opinię niestałego w uczuciach, a mimo to fascynował kobiety, chociaż zdawał się nie zabiegać o ich względy.
– Tylko się nie zakochaj, bo źle skończysz – droczył się ze mną Filip. – Baby za nim szaleją, naprawdę nie wiem dlaczego. Na zdrowie im to nie wychodzi.
– W jakim sensie?
– Dosłownie. Ostatnia wylądowała w szpitalu.
– Słyszałam, miała wypadek. Zabrakło jej szczęścia, wszyscy pasażerowie samochodu żyją, a ona...
– Leży w śpiączce – dokończył Filip.
– Co D. ma z tym wspólnego?
– Nic, próbuję cię do niego zniechęcić – powiedział rozbrajająco, nie kryjąc, że mu się podobam.
Dojeżdżaliśmy do domu mistrza. Wizyta w jego pracowni to było to, co najbardziej mnie interesowało. Filip już dawno obiecał, że mnie przemyci. Pracował dla D. jako sekretarz, lub raczej człowiek do wszystkiego, łącznik ze światem, od którego malarz odsuwał się coraz bardziej. To był szczęśliwy traf, okazja jedna na milion.
– Będę mogła opowiadać wnukom o wizycie w pracowni słynnego portrecisty – cieszyłam się.
– Nie obiecuj sobie za dużo, on teraz nad niczym nie pracuje – ostrzegł Filip.
– Przecież ma tyle zamówień!
– Wszystkie odrzuca. Wiem, bo piszę do klientów z prośbą o cierpliwość. Według mnie mistrzowi odbiło. Snuje się po domu jak cień, nie widuje z ludźmi, jakby się chował przed życiem.
Przekonałam się, że Filip ani trochę nie przesadził. D. wyglądał na udręczonego do granic wytrzymałości. Zobaczyłam go znienacka, jak zwykle dopisało mi szczęście, bo malarz nigdy nie zapuszczał się do przybudówki, gdzie pracował Filip. Tym razem zrobił wyjątek.
Przestraszyłam się go. Stał oparty o framugę drzwi, nie odrywając ode mnie wzroku. Było coś szalonego w jego wytężonym spojrzeniu. Miałam wrażenie, że patrzy na mnie więzień, któremu właśnie odroczono wyrok. To nie było zdrowe. Przeszedł mnie dreszcz.
Filip poderwał się na widok malarza.
– Przepraszam, nie wiedziałem... – zaczął się plątać, ale mistrz szybko uciszył go gestem.
A potem, w najprostszych słowach, zaproponował, bym pozowała do portretu. Nie mogłam uwierzyć. Zgodziłam się czym prędzej, ignorując zbolałe spojrzenie Filipa. Nie przeszkadzało mi, że malarz wyglądał, jakby od środka toczył go niewidzialny wróg. Niewątpliwie był chory, ale nie obchodziło mnie to. Liczyło się tylko to, że będę miała portret pędzla D.! Tylko o tym byłam w stanie myśleć.
Zostałam jego modelką
Depresyjny typ – oceniłam go nazajutrz, siedząc na niewygodnym barowym stołku wymuszającym napięcie mięśni pleców. Artysta upozował mnie niedbale, jakby nie zależało mu na ułożeniu ciała modelki i zasiadł ze szkicownikiem w ręku.
– Chcę uchwycić światło, które bije z twojego wnętrza – powiedział poetycko, a potem zamilkł.
Rozglądałam się ciekawie, pragnąc jak najwięcej zapamiętać. Pracownia D. była zwykłym, przestronnym pokojem, w którym nie było nic ciekawego. W powietrzu unosił się zapach terpentyny, przez duże okna wpadały promienie słońca, naokoło nie było nic, żadnych mebli, obrazów. Tylko ja i mistrz.
Siedział naprzeciwko zatopiony w pracy. Szkicował węglem nerwowymi, urywanymi ruchami. Niezadowolony odrzucał kolejne kartki, które utworzyły wokół niego cmentarzysko artystycznej wizji. Zaniepokoiłam się: „Nie szło mu, może to ja jestem winna? Pomylił się, dostrzegając we mnie coś, co zachęciło go do malowania?”.
Poruszyłam się niespokojnie. Stołek był niewygodny, ścierpły mi nogi, rozbolały plecy. A przede wszystkim, ulotnił się gdzieś optymizm, z którym przyszłam na świat. Zwykłam niezłomnie wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę, a życie mnie w tym utwierdzało. Choćby teraz. Pozowałam znanemu malarzowi, powinnam być szczęśliwa, ale nie byłam.
– Mam, uchwyciłem to – D. podniósł znad szkicownika odmienioną twarz.
Rysy mu się rozjaśniły, odtajały. Zmienił się nie do poznania. Poczułam dumę. Byłam przyczyną tej odmiany, zdjęłam mu maskę udręczenia. Dałam powód do pracy, która najwidoczniej go uskrzydlała. Byłam jego muzą.
– Cieszę się – powiedziałam miękko, gotowa do dalszych wyrzeczeń, choć ciało buntowało się przeciwko bezruchowi.
Malarz spojrzał na mnie dziwnie, jakby z poczuciem winy, ale zaraz wrócił do pracy. Byłam w centrum jego zainteresowania, nic innego nie istniało. Pierwszy raz ktoś tak na mnie patrzył. Zachłannie. Czułam, że chce mnie mieć tylko dla siebie, to było niesamowite przeżycie, D. rzeczywiście coś w sobie miał. Przestałam rozglądać się dookoła, między nami wytworzyła się silna, hipnotyczna więź.
Obserwowałam pewnie poruszające się dłonie malarza. Tym razem były to długie, zamaszyste linie przenoszące moją postać na papier szkicownika. Znałam je z obrazów, które widziałam w internecie, on właśnie tak malował, z tego słynął, to była jego kreska. Byłam gotowa na wszelkie poświęcenia, byle tylko ułatwić mu pracę. Już nie chodziło o posiadanie portretu malowanego przez słynnego D., tylko o niego. Chciałam go uszczęśliwić, za wszelką cenę.
Filip mnie ostrzegał
– Masz minę, jak twoja poprzedniczka – Filip wylał na mnie kubeł zimnej wody, odwożąc mnie do domu. – Jakbyś obcowała z bogiem malarstwa. A to tylko zwykły gość, zapewniam cię. W dodatku świrnięty.
– Zazdrość przez ciebie przemawia – ziewnęłam.
Byłam strasznie zmęczona, pozowanie mnie wykończyło. Mimo to chciałam jak najszybciej wrócić do pracowni, żeby mu służyć. Oczywiście, jako modelka.
– Nie spodziewałem się tego po tobie – Filip nie rezygnował.
– Czego? – zniecierpliwiłam się, bo mnie zirytował.
– Że tak łatwo mu pójdzie. Słaniasz się na nogach, a on rozkwitł.
– Wreszcie maluje, przerwał złą passę, to go napędza do życia. A ja jestem zmęczona, spróbuj siedzieć tyle godzin bez ruchu.
– Tylko półtorej godziny – skorygował Filip. – Tyle pozowałaś, z zegarkiem w ręku.
Zdziwiłam się. Dałabym sobie głowę uciąć, że siedziałam w pracowni pół dnia. Następnym razem też zatraciłam się w oczach D. To było mistyczne przeżycie, moje ciało, nagle osłabłe, siedziało na barowym stołku, a dusza uleciała nie wiadomo dokąd. Niewiele pamiętam, nic mnie nie obchodziło. Tylko Filip ciągle nie dawał mi spokoju.
– To jest nieczysta sprawa. Sprawdziłem w internecie, co się stało z twoimi poprzedniczkami. Wysłałem ci linki, przeczytasz?
Kiwnęłam głową dla świętego spokoju. Przejrzał mnie na wylot i wszedł za mną do mieszkania. Nieproszony!
– Popatrz, to jest żona znanego biznesmena. Zanim zaczęła pozować D., korzystała z życia, miała ambicje, chciała zagrać w filmie. Piękna, pełna życia…
– No i? – spytałam bez ciekawości.
– To ona, teraz – zdjęcie pokazywało przedwcześnie postarzałą kobietę o pustym spojrzeniu. Różnica była uderzająca.
– Co jej się stało?
– Popadła w depresję.
– Różnie bywa – stwierdziłam.
– O kobiecie, która ocalała z katastrofy samochodowej, ale leży w śpiączce, rozmawialiśmy. Tej, która nie miała szczęścia – nie rezygnował Filip. – Takich pań było wiele. Wszystkie pozowały D. i źle się to dla nich skończyło. Ten facet kradnie szczęście. Żywi się nim, wysysa ofiarę i szuka nowej. Widzę, jak się zmienił, kiedy znalazł ciebie. I widzę, co się z tobą dzieje.
Rzeczywiście, czułam się inaczej, nie zamierzałam jednak przerwać pozowania. To Filip wszystko zepsuł, nie mam dowodów, ale tak podejrzewam. Zniszczył mój nieukończony portret. Wtedy byłam w rozpaczy, ale teraz, kiedy jestem daleko od D., myślę inaczej. Szczęście się jednak ode mnie nie odwróciło.