Reklama

Jeszcze kilka miesięcy temu wierzyłam, że zaczynamy z Kamilem najpiękniejszy etap naszego życia – mieliśmy wreszcie własne mieszkanie. Owszem, na pierwszy rzut oka była to ruina: obdrapane ściany, podłogi skrzypiące przy każdym kroku, okna, przez które zimny wiatr wdzierał się bez pytania. Ale lokalizacja była idealna – blisko centrum, a jednocześnie na uboczu, z widokiem na kawałek zieleni.

Reklama

Dla nas to było gniazdko z potencjałem. Wyobrażaliśmy sobie wspólne poranki w kuchni, niedzielne obiady przy stole, a nawet kłótnie o to, kto ma wyrzucić śmieci – wszystko wydawało się takie prawdziwe i nasze.

Plan był prosty: ciężko pracować, krok po kroku remontować i stworzyć własny kąt. Niestety, już na starcie zderzyliśmy się z rzeczywistością – pieniędzy nie starczało nawet na podstawowe rzeczy. I wtedy pojawiła się propozycja od teściowej.

Irena, mama Kamila, zaoferowała, że sfinansuje remont. Z jednej strony poczułam wdzięczność – to było wybawienie, bo inaczej utkwiłabym w tych brudnych ścianach na lata. Ale gdzieś w środku czułam też dziwny niepokój. Bo znałam ją – twardą, kontrolującą kobietę, która lubiła mieć ostatnie słowo.

– Pomożemy wam, dzieci – powiedziała słodkim tonem. – Ale trzeba to zrobić porządnie, tak jak należy.

Wtedy jeszcze uśmiechałam się i dziękowałam, ale dziś zastanawiam się, czy to był moment, w którym popełniliśmy największy błąd. Może lepiej byłoby mieszkać w nieukończonej ruderze, ale zachować spokój? Bo każdy grosz od niej stał się dla nas łańcuchem. A ja coraz częściej pytam siebie: czy to mieszkanie, które miało być naszym marzeniem, nie okaże się przekleństwem?

Pierwsze ingerencje teściowej

Pierwsze dni remontu były dla mnie jak spełnienie marzeń. Pachniało świeżą farbą, ekipa krzątała się po pokojach, a ja w wyobraźni widziałam już nasze zasłony w oknach i półki z książkami w salonie. Wszystko mogłoby iść dobrze, gdyby nie to, że mama Kamila od początku uważała, że jej opinia jest najważniejsza.

– Kuchnia musi być otwarta na salon – oznajmiła pewnego dnia, rozkładając na stole katalog. – Teraz wszyscy tak robią, to nowoczesne rozwiązanie.

– My wolimy zamkniętą – odpowiedziałam spokojnie. – Chcę mieć swoje miejsce, gdzie mogę gotować i nie czuć, że wszystko unosi się po całym mieszkaniu.

Spojrzała na mnie z lekkim politowaniem.

– Dziewczyno, nie znasz się. Otwarta kuchnia to przyszłość.

Kamil próbował ratować sytuację. – Mamo, to nasze mieszkanie. Chcemy je urządzić po swojemu.

– Jak moje pieniądze, to i mój głos też się liczy, prawda? – ucięła.

Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Jeszcze chwilę temu byłam pełna wdzięczności, teraz miałam ochotę uciec. Mówiła o ścianach, kolorach, o meblach, jakby to ona tu miała mieszkać.

– Ten kolor? Absolutnie nie – stwierdziła, gdy pokazałam jej próbkę jasnego błękitu do sypialni. – Zimny, smutny. Musicie wziąć beż, najlepiej z ciepłym akcentem.

– Ale ja marzyłam o błękicie – wyrwało mi się, a głos mi zadrżał.

– Marzenia marzeniami, a mieszkanie powinno być praktyczne – rzuciła tonem, który nie zostawiał miejsca na dyskusję.

Kamil milczał. Widziałam, że nie chce jej urazić. Ja jednak czułam, że ktoś odbiera nam nasz dom kawałek po kawałku. Każda decyzja, nawet najdrobniejsza, przechodziła przez sito jej akceptacji.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Kamila i pytałam siebie, czy to naprawdę nasze mieszkanie. Bo choć mieliśmy klucze i plany, zaczynałam mieć wrażenie, że powoli wymyka się nam z rąk.

Między nami rosła ściana milczenia

Po jednej z wizyt mamy Kamila wróciliśmy do wynajmowanego mieszkania wyczerpani, jak po ciężkiej pracy fizycznej. Miała przy sobie nowe katalogi, przyniosła też próbki płytek i próbowała nas przekonać, że to, co wybraliśmy, „nie trzyma poziomu”. Przez cały dzień czułam się, jakbyśmy byli uczniami, a ona surową nauczycielką.

Kiedy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi, nie wytrzymałam. – Nie możemy jej na wszystko pozwalać – powiedziałam ostro. – To nasze mieszkanie, a ja już nie czuję, że mam w nim coś do powiedzenia.

Kamil westchnął i usiadł ciężko na krześle. – Ale bez niej nie damy rady finansowo. Wiesz, jakie są koszty.

Czyli to ona decyduje, gdzie ja będę żyć? – zapytałam z goryczą. – Ty naprawdę tego nie widzisz?

– Widzę, ale staram się patrzeć rozsądnie. Jeśli przestanie nam pomagać, zostaniemy z rozkopanymi ścianami i długami.

– A jeśli dalej będzie nam „pomagać”, to skończymy w mieszkaniu urządzonym pod jej dyktando – odparłam, a łzy napłynęły mi do oczu.

Kamil spuścił głowę. – Nie chcę się z nią kłócić. To moja matka.

– A ja jestem twoją żoną – wyszeptałam. – Czy to naprawdę takie trudne, żeby stanąć po mojej stronie?

Zapadła cisza. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a między nami rosła ściana milczenia, której żadne z nas nie chciało burzyć.

Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit i czułam, jak narasta we mnie poczucie osaczenia. Zamiast wymarzonego domu mieliśmy pole walki, na którym codziennie ktoś musiał przegrać. Zaczynałam się bać, że to będziemy właśnie my.

Szantaż finansowy teściowej

Pamiętam ten dzień wyjątkowo dobrze. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, gdy mama Kamila przyszła z wizytą, jak zwykle z torbą pełną katalogów i notatek. Tym razem nie mówiła jednak o kolorach ani płytkach. Jej ton był zimny i stanowczy.

– Albo robicie po mojemu, albo radźcie sobie sami – oznajmiła, splatając dłonie na blacie.

Zamarłam. Kamil spuścił wzrok, jakby chciał zniknąć.

– To nie jest pomoc, tylko kontrola – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

– Nie przesadzaj – syknęła. – Wkładam w to ogromne pieniądze, więc mam prawo wymagać.

– Mamo, proszę… – Kamil odezwał się cicho, niemal błagalnie. – Nie róbmy scen.

– To nie ja je robię. To wy nie rozumiecie, że trzeba podejść do sprawy rozsądnie – odparła i sięgnęła po torebkę. – Skoro nie potraficie docenić tego, co wam daję, to nie będę wyrzucać pieniędzy w błoto.

Wyszła, trzaskając drzwiami.

Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza, a potem rozległ się dźwięk kapiącej wody z kranu. Spojrzałam na rozkopane ściany, stertę kabli wystających z dziur i stosy gruzu w kątach. Nasze wymarzone gniazdko wyglądało jak pole bitwy. A my? My sami przypominaliśmy wrogów, stojących po dwóch stronach barykady.

– I co teraz? – zapytałam drżącym głosem. – Mamy siedzieć w tym bałaganie i udawać, że wszystko jest w porządku?

Kamil nie odpowiedział. Tamtego wieczoru poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Nasze życie, które miało się układać krok po kroku, nagle runęło.

Czuję się zdradzona

Nie mogłam już dłużej tłumić w sobie złości.

– Gdyby nie twoja matka, mielibyśmy spokój – powiedziałam ostro, rzucając na stół stertę nieotwartych katalogów, które zostawiła. – Zamiast cieszyć się mieszkaniem, duszę się w tym chaosie.

Kamil podniósł wzrok znad telefonu. – Bez niej nie mielibyśmy w ogóle mieszkania – odparł chłodno. – To jej pieniądze sprawiły, że w ogóle mogliśmy zacząć remont.

– Może lepiej byłoby wynająć kawalerkę niż żyć w jej cieniu! – krzyknęłam, czując, jak serce bije mi jak oszalałe. – Ja chciałam domu z tobą, a nie z twoją matką!

Kamil wstał gwałtownie. – Myślisz, że mi to łatwe? – zawołał. – Jestem rozdarty między wami. Ona pomaga, a ty tylko narzekasz.

– Ja tylko narzekam?! – powtórzyłam, ledwo panując nad głosem. – Ty nawet nie zauważasz, jak mnie zostawiasz samej. Zawsze wybierasz ją. Nigdy mnie.

Zapadła cisza. Stałam naprzeciw niego, drżąc cała, a on wyglądał jak ktoś, kto nie ma już sił walczyć.

– Ja już nie wiem, czy my jesteśmy drużyną – wyszeptałam. – Czuję się zdradzona, bo powinieneś stać obok mnie, a stoisz obok niej.

Kamil spuścił głowę, nie odpowiedział. To jego milczenie było gorsze od najcięższych słów. Poczułam, że między nami rośnie mur, którego nie będziemy w stanie zburzyć.

Triumf teściowej

Kilka dni później teściowa przyszła bez zapowiedzi. Otworzyłam drzwi i od razu zobaczyłam ten jej wyraz twarzy – mieszaninę satysfakcji i chłodnej wyższości. Weszła do środka, rozglądając się po rozkopanym mieszkaniu, jakby chciała podkreślić, że wszystko stanęło w miejscu.

– Mówiłam, że sobie nie poradzicie – rzuciła tonem, który bardziej przypominał wyrok niż zwykłe zdanie.

Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.

– To nie była pomoc, tylko próba zniszczenia nas – odpowiedziałam ostro, choć głos mi drżał.

Ona tylko uniosła brwi i wzruszyła ramionami.

– Gdybyście słuchali, wszystko byłoby skończone. Ale wy wiedzieliście lepiej.

Spojrzałam na Kamila, szukając w nim wsparcia, ale on milczał. Stał z boku, jakby był statystą w tej scenie, a nie jej uczestnikiem. To bolało bardziej niż słowa jego matki.

Naprawdę nic nie powiesz? – zwróciłam się do niego, a on tylko odwrócił wzrok.

Teściowa uśmiechnęła się lekko, jakby czekała na tę chwilę.

– Weroniko, czasem trzeba przyjąć do wiadomości, że ktoś wie lepiej.

Czułam się upokorzona. W mojej własnej kuchni, pośród niedokończonego remontu, stałam jak intruz we własnym domu. Ściany wokół wyglądały jak więzienie, a ja zaczynałam wierzyć, że naprawdę się w nim znalazłam.

Tamtego dnia zrozumiałam, że nasze marzenie o wspólnym gnieździe zamieniło się w pułapkę. A ona – zamiast dać nam szansę – czekała tylko, aż się potkniemy, by powiedzieć: „a nie mówiłam”.

Weronika, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama