Reklama

Sytuacja była nieciekawa

Początek grudnia, późne popołudnie. Siedziałem w swoim gabinecie, przeglądałem rachunki, sprawozdania finansowe, raporty i coraz wyraźniej widziałem, że kryzys dotarł także do drzwi mojej agencji. Wyraźne spadki obrotów i zysków biły po oczach z każdej kolumny cyfr. Naprawdę wyglądało to wszystko nieciekawie.

Reklama

Po raz kolejny złapałem się na ponurej myśli, że w styczniu będę musiał zwolnić część osób – jeśli mamy przetrwać. Tylko… czy to jest rozwiązanie? Do tej pory stosowałem ucieczkę do przodu. Ale skutek był taki, że musieliśmy latem wziąć kredyt obrotowy i teraz rata spłaty stanowiła dla nas obciążenie, któremu prawdopodobnie dłużej nie podołamy.

Do gabinetu bez pukania weszła Natalia, moja była uczennica ze szkoły reklamy, a obecnie senior copywriterka w agencji. Tylko ona i Mariusz, szef grafików, mieli prawo włazić do mnie tak bezceremonialnie. No ale pracowali ze mną najdłużej, praktycznie od samego początku działalności firmy.

Natalia podała mi kubek z kawą, hojnie zabieloną mleczkiem owsianym. Natalka to wojująca weganka – usiadła w fotelu, podwinęła nogi i popatrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem swoich błękitnych oczu. Po moim dołującym rozwodzie mieliśmy krótki romans, ale oboje doszliśmy do wniosku, że choć było miło, taka sytuacja przeszkadza nam w pracy, i nie tylko, więc wróciliśmy do przyjaźni, bez erotycznych podtekstów psujących tę relację.

Potrzebowałem jej szczerości, troski, bezceremonialności bardziej niż seksu z nią. Romans był niestosowny od samego początku. Z Mariuszem bym się przecież nie przespał, a Natalia była dla mnie jak damska wersja Mariusza, więc…

Zobacz także

Czułem, jakbym spadał na dno

– Jest bardzo źle? – zapytała wprost.

Kiwnąłem głową w ponurym milczeniu. W odpowiedzi wyciągnęła z kieszeni dżinsów komórkę i wysyłała do kogoś esemesa.

– Potrzebujemy pomocy, no nie?

– Chyba z nieba… – mruknąłem.

– Powiedzmy. Jeśli to cię pocieszy, szefie ty mój i nauczycielu, nie ty jeden się martwisz. Ja też, i nawet podjęłam pewne kroki. Czy jesteś odpowiednio zdesperowany, żeby pójść na nietypowe rozwiązania?

Wzruszyłem ramionami.

– Pójdę na każde rozwiązanie, jeśli będzie skuteczne.

I wróciłem do ponurego milczenia.

Natalia wyszła, a po jakimś czasie weszła do mojego gabinetu ponownie. W towarzystwie szczupłej brunetki. Kobieta miała intrygującą, asymetryczną fryzurę: grzywka przesłaniała jedno oko, a z drugiej strony głowy widniał męski jeżyk. Choć w dzisiejszych czasach podział na to co męskie i żeńskie mocno się zaciera. Boże, o czym ja myślę? Firma mi się wali, a ja…

– Maciej, pozwól, że ci przedstawię Martę. Poznałyśmy się niedawno, ale ponieważ, jak wiesz, nie wierzę w przypadki, więc uznajmy, że to jest właśnie owa „pomoc z nieba”.

– Do pracy? Nie sądzę… Właśnie ciężko myślę, kogo by tu zwolnić…

– Nikogo nie będzie trzeba zwalniać – weszła mi w słowo Marta. Tonem, rzekłbym, kategorycznym, acz uprzejmym.

Spojrzałem na nią, marszcząc brwi.

– Przepraszam, nie dosłyszałem, jaka jest pani specjalność właściwie?

– Właściwie nie mówiłam. Jestem konsultantką od feng shui.

Jeszcze tego mi brakowało

Zatkało mnie. Nie byłem kompletnym głąbem, a mając za przyjaciółkę kogoś takiego jak Natalia, musiałem wiedzieć coś niecoś o „niewidocznym i nieuchwytnym”, no ale bez przesady. Co ma piernik do wiatraka, a feng shui wraz z koncepcją yin i yang do grożącego mi widma bankructwa?

Spojrzałem na moją senior copywriterkę i wzrokiem zażądałem wyjaśnień.

– Oprowadziłam ją po firmie – wyjaśniła Natalia. – Twój gabinet jest ostatnim miejscem…

– I pierwszym, które należy zmienić – wtrąciła się Marta tym swoim grzecznie stanowczym tonem. – Feng shui, w dużym skrócie, to rodzaj architektury wnętrz, którego zadaniem jest ułatwienie przepływu energii w pomieszczeniach, w pracy i w domu. Większość problemów, także finansowych, wynika stąd, że energia nie może swobodnie krążyć pomiędzy poszczególnymi punktami. A zastój energii to stagnacja, marazm i w konsekwencji kłopoty.

– Aha… – ironicznie pokiwałem głowę.

– A ja głupi myślałem, że nasze kłopoty biorą się z braku nowych zleceń, braku płynności finansowej, wysokich kosztów działalności i ogólnej sytuacji na rynku.

– Mylisz przyczynę ze skutkiem – Marta patrzyła na mnie czarnymi jak węgle oczami, a potem uśmiechnęła się figlarnie. – Wierzysz mi czy nie, co ci szkodzi spróbować?

Zerknąłem na Natalię. Jej mina mówiła: właśnie, co ci szkodzi, jesteś zdesperowany.
Wziąłem głęboki oddech.

– Dobra, dziewczyny, jeśli dzięki tym chińskim czarom-marom uniknę zwolnień, to do dzieła, macie moje błogosławieństwo.

Rozpoczęły się przemeblowania

Zaczęły od mojego gabinetu, a konkretniej od przeniesienia go na piętro. Wynajmowaliśmy całą willę na przedmieściach i mój pokój znajdował się dotąd zaraz przy wejściu, po prawej stronie. Marta stwierdziła, że muszę być „wyżej” niż pozostali, także dosłownie. Następnie Marta zainstalowała w moim nowym gabinecie małą, kaskadową fontannę. Fajna zabawka, i nawet nie chce mi się ciągle sikać od tego nieustannego szemrania i pluskania, ale związku między fontanną a poprawą kondycji finansowej firmy jakoś nie umiałem dostrzec.

Co dalej? W większości pokojów meble poprzestawiano w taki sposób, by umożliwić ów swobodny przepływ energii. Ale największa rewolucja miała miejsce w łazience na dole. Stała tam sporych rozmiarów nieużywana wanna, do której nasza specjalistka od feng shui wpuściła… rybki! Osiem złotych rybek i jedną czarną. Do tego trochę roślin, filtr, ozdobne kamienie. Za każdym razem, kiedy wchodziłem do środka, doznawałem szoku. Akwarium w wannie? No ale nic, zaciskałem zęby, wszak desperat nie wybrzydza.

Trzeciego dnia rewolucji Marta zebrała nas w dużej sali i oświadczyła:

– Teraz czeka nas najważniejsza rzecz. Każde pomieszczenie trzeba oklaskać.

– Że co proszę? – Mariusz aż się cofnął o krok od tej szalonej kobiety. – Będziemy nietoperze płoszyć?

Uśmiechnąłem się pod nosem. Mariusz dotąd cierpliwie znosił te szamańskie cuda, jak mówił, bo miał szczęście posiadać zwichrowaną żonę, więc mało co go dziwiło, ale widać każdy ma swoje granice.

W całym budynku jest mnóstwo zastałej energii – wyjaśniła specjalistka. – Trzeba ją pobudzić do życia. W każdym pomieszczeniu cztery osoby ustawią się po jednej w rogu i klaskając od dołu do góry, wprawią energię w ruch.

– Klaskaniem? – upewnił się Mariusz. – Jaja sobie robisz?

– Zaufaj mi.

To faktycznie pomogło!

Po chwili całe biuro wypełniło zgodne klaskanie. Czyste wariactwo. Ale co tam, razem z Martą i Natalią powędrowaliśmy oklaskać także mój nowy gabinet. A nazajutrz odwiedził mnie prezes Kostrzewski, właściciel firmy produkującej zdrową żywność i nasz klient od roku. Oprowadziłem go po odnowionym biurze i tak jak przypuszczałem, złote rybki w łazience wprawiły go w osłupienie. Usiedliśmy w moim gabinecie.

– Właściwie to przyszedłem się pożegnać… – wyznał, a ja zamarłem. – Ale zmieniłem zdanie…

– Mieliśmy dziś podpisać umowę na następny rok – napomknąłem.

– Właśnie. Chciałem się od tego wykręcić, ale… wie pan, jakoś tak nabrałem przekonania, że jeśli ma się udać, to tylko z wami.

– A co się ma udać?

– Planujemy wprowadzić na rynek zupełnie nowy produkt. Rozmawiałem już z jedną agencją reklamową, większą niż wy, nie ukrywam, bo sądziłem, że jak więksi to lepsi, ale z drugiej strony, jak mniejsi, to muszą się bardziej starać, prawda, a mnie zależy na czymś oryginalnym, skoro produkt to też coś całkiem nowego w naszej ofercie, no i wtedy zobaczyłem te rybki w wannie… – uśmiechnął się. – Sądzę, że lepiej sobie poradzicie. Brief mam w teczce.

Jeszcze przed świętami podpisaliśmy umowę, a Martę i Natalię zaprosiłem do siebie na dziękczynną kolację. Pani specjalistka nie omieszkała zauważyć, że również w moim domu przydałoby się kilka zmian.

– Okej, jeśli obędzie się bez rybek w kabinie prysznicowej, to znowu ci zaufam. Działaj według swojej wiedzy i uznania. Rób jak dla siebie… – dodałem i puściłem do niej oko.

Reklama

Wnioskując z jej dziewczęcego rumieńca, przemeblowanie może też objąć moje życie, dzięki czemu przestanę być taki samotny, co chyba jest wbrew koncepcji yin i yang.

Reklama
Reklama
Reklama