„Zrujnowana suknia ślubna to był początek kumulacji dramatów. Im dalej w las, tym było jeszcze gorzej”
„Po pół roku mieszkania razem zaręczyliśmy się – bardziej dlatego, że wszyscy pytali „kiedy”, niż że tak naprawdę tego pragnęłam. Rodzice go pokochali. Moja siostra mówiła, że jestem szczęściarą, bo „Adam to facet, który wie, czego chce”. Może właśnie to mnie przerażało. Ja nie wiedziałam. Im bardziej zbliżał się ślub, tym bardziej miałam wrażenie, że nie jestem gotowa. Ale może nikt nie jest?”.

- Redakcja
Nie jestem jedną z tych dziewczyn, które marzyły o ślubie od podstawówki. Kiedy inne robiły wycinanki z welonami, ja raczej myślałam, jak uciec z lekcji matmy. A jednak – miałam wyjść za mąż. Za Adama.
Poznałam go na imprezie u wspólnych znajomych. Był przystojny, zabawny, wiedział, co powiedzieć, żeby dziewczyna poczuła się wyjątkowo. Nasz związek był krótki. Za krótki, jak na moje standardy. Po pół roku mieszkania razem zaręczyliśmy się – bardziej dlatego, że wszyscy pytali „kiedy”, niż że tak naprawdę tego pragnęłam. Rodzice go pokochali. Moja siostra mówiła, że jestem szczęściarą, bo „Adam to facet, który wie, czego chce”. Może właśnie to mnie przerażało. Ja nie wiedziałam. Im bardziej zbliżał się ślub, tym bardziej miałam wrażenie, że nie jestem gotowa. Ale może nikt nie jest?
Planowaliśmy wszystko – sala, kamerzysta, DJ z listą przebojów do zatwierdzenia. Suknia z katalogu, której cena mnie przytłoczyła, ale przecież „raz się wychodzi za mąż”. Przynajmniej tak mówiła mama. Adam był obecny, ale jakby z boku. Wydawało się, że najbardziej przeżywa kwestie winietek i menu, a ja? Ja coraz częściej w nocy nie mogłam zasnąć, wpatrzona w sufit, zastanawiając się, dlaczego jego telefon tak często leży odwrócony ekranem w dół. Zdarzyło mi się raz przeglądać jego wiadomości. I choć niczego konkretnego nie znalazłam, to towarzyszyło mi to obrzydliwe uczucie winy... i coś jeszcze – niedosyt. Jakby coś mi umykało, jakby odpowiedzi były gdzieś tuż obok, ale zbyt dobrze ukryte.
Rano w dniu ślubu obudziłam się z bijącym sercem i ściśniętym żołądkiem. Było duszno, nie tylko w pokoju. Coś we mnie krzyczało, ale zagłuszały to dzwoniące telefony, zapach lakieru do włosów i „Sylwia, wyglądasz obłędnie!” szeptane mi przez ciotki. A potem przyszła suknia. I nie chciała się dopiąć. To fakt, że ostatnio zamiast trzymać linię, nie odmawiałam sobie deserów. To była taka moja reakcja na stres. Okazało się jednak, że dodatkowe kilogramy i niedopinająca się suknia to był zaledwie początek moich kłopotów tego dnia.
To był znak
– Nie da się! – westchnęła krawcowa, ciągnąc z całych sił suwak na plecach mojej sukni.
Stałam z rękami uniesionymi jak marionetka, czując, jak pot lepi mi się na karku, a koronka wbija się w ramiona.
– Co znaczy „nie da się”? – syknęłam, próbując się nie rozpłakać.
– Może... może pani trochę przytyła? – zaproponowała ostrożnie, a ja prawie się odwróciłam, żeby jej przywalić.
– Przytyłam?! Serio?! Wczoraj mierzyłam i było okej!
Zza drzwi wysunęła się głowa Mai, mojej świadkowej.
– Co się dzieje? Jesteśmy w mega poślizgu!
– Suknia się nie dopina – odpowiedziałam, zirytowana.
– Wiedziałam, że trzeba było odebrać ją dwa tygodnie wcześniej! Ale nie, bo Sylwii się nie chciało!
– Co ty gadasz?! – wybuchłam. – Mam już dość twoich tekstów, Maja. Zamiast mi pomóc, tylko narzekasz!
– A może zamiast dramatyzować, po prostu przestałabyś zachowywać się jak ofiara?! – krzyknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
Krawcowa udawała, że poprawia halkę, ale widziałam, jak drżą jej ręce. Patrzyłam w lustro. Suknia była piękna. Ale ja? Ja wyglądałam w niej jak ktoś, kto gra rolę, a nie jak panna młoda.
„Może to tylko stres…” – powtarzałam sobie w głowie. Ale w żołądku czułam coś ciężkiego. Jakby to był znak. Jakby wszystko, co miało pójść nie tak, właśnie zaczynało.
Sytuacja była coraz bardziej napięta
Telefon milczał. Drugi raz. Trzeci. Czwarty.
– Odbierz, no odbierz... – mruczałam do ekranu, jakby to mogło coś zmienić.
Serce waliło mi jak młot. W końcu to też jego dzień, prawda? Powinien być równie zestresowany, równie podekscytowany. A może po prostu... nie chciał ze mną rozmawiać?
– Może jeszcze śpi – mruknęła moja mama, wchodząc z tacą z herbatą. – Faceci tak mają, nie przejmują się takimi rzeczami.
– Mamo, to jego ślub, nie urodziny ciotki – odburknęłam i odwróciłam się plecami.
– Sylwunia, przesadzasz. Przestań dramatyzować, Adam cię kocha. Po prostu pewnie jeszcze nie ogarnął się po wieczorze kawalerskim.
– On w ogóle miał wczoraj wieczór kawalerski? – spytałam cicho.
Mama zamilkła. Oczywiście, że nie wiedziała.
Zerknęłam jeszcze raz na ekran. Zero wiadomości. Zero odpowiedzi. Zadzwoniłam znowu. I znowu. W końcu wysłałam wiadomość: „Adam, odezwij się, cokolwiek. Martwię się”.
Patrzyłam, jak trzy małe kropeczki pojawiają się... i znikają.
Nie odpisał.
„Czemu nie odbiera? Gdzie on jest? Czy to możliwe, że…?” – pytania szalały w mojej głowie jak oszalałe pszczoły. Próbowałam oddychać głęboko. Nic nie pomagało. Bo jeśli on naprawdę coś kombinuje... to dziś już nie zdążę uciec. Albo właśnie dziś powinnam.
Podsłuchana rozmowa
Szłam w stronę pokoju Adama, gdzie miał się przygotowywać z drużbami. Pomyślałam, że skoro nie odbiera telefonu, może po prostu... zapomniał go naładować? Zdarza się. Miał prawo być rozkojarzony. Korytarz w hotelu był cichy, aż nieprzyjemnie. Przystanęłam przed drzwiami, już chciałam zapukać, gdy usłyszałam jego głos. Ściszony, ale wyraźnie zaniepokojony.
– Nie teraz, błagam cię, nie dziś. Zostało parę godzin... – mówił cicho i szybko, jakby się bał, że ktoś go usłyszy.
Zamarłam. Przyłożyłam ucho do drzwi.
– Nie mogę tego teraz odkręcić... Nie dzwoń już więcej, proszę.
W odpowiedzi usłyszałam kobiecy głos, ale zbyt stłumiony, żeby zrozumieć, co mówiła. Adam przez chwilę milczał, potem syknął:
– Mówiłem, że jakoś to rozwiążę! Ale teraz... nie rób scen, nie dziś. Błagam.
Zamrugałam szybko, próbując odgonić to, co właśnie usłyszałam. Poczułam, jak coś zaciska się w mojej klatce piersiowej. Nie pukając, nacisnęłam klamkę i weszłam. Adam zamarł z telefonem przy uchu. Gdy mnie zobaczył, zbladł.
– Kto to był? – zapytałam, głos miałam lodowaty. – Kto to był, Adam?
– Sylwia... to nie tak, jak myślisz – zaczął klasycznie.
– To wytłumacz mi, co niby myślę? Że w dniu ślubu gadasz przez telefon z jakąś kobietą, prosząc, żeby ci nie rozwaliła wszystkiego?
Stał jak słup soli. Powoli opuścił dłoń z telefonem, spojrzał na mnie bez słowa. Wtedy już wiedziałam, że cokolwiek powie – nie będzie wystarczające.
Nie wierzyłam mu
– Sylwia, posłuchaj mnie... – Adam usiłował złapać mnie za rękę, ale cofnęłam się gwałtownie.
Staliśmy w pustym korytarzu, za nami słychać było śmiechy gości i ciche dźwięki skrzypiec z prób generalnych. A ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
– To była Justyna – powiedział w końcu. – Moja była. Odzywała się ostatnio. Nie potrafi... odpuścić.
– A ty? – zapytałam. – Ty potrafiłeś?
Spuścił wzrok.
– Spotkaliśmy się kilka razy. Przypadkiem. Przysięgam, nic się nie wydarzyło.
Zaśmiałam się krótko, bez humoru.
– Przypadkiem? I co, przez przypadek teraz błagałeś ją, żeby nie niszczyła ci ślubu?
– Sylwia, to nie tak. Ja cię kocham. Wiem, że zawaliłem. Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w taki sposób. To... to nic nie znaczyło.
Zacisnęłam pięści. Suknia ślubna uwierała mnie w talii, a serce waliło, jakby chciało wyrwać się z klatki.
– Dla mnie znaczyło. Wszystko znaczyło.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia z kościoła. Po drodze minęłam Maję, która szła z bukietem i dziwnym wyrazem twarzy.
– Sylwia, co się stało?! – zawołała.
– Nie teraz, Maja – odpowiedziałam i wyszłam.
Usiadłam na ławce przed kościołem, z dala od zgiełku. Suknia zsunęła się trochę z ramienia. Byłam sama. I może po raz pierwszy od miesięcy – czułam, że to uczucie ma sens.
W końcu zdecydowałam
– Córciu?
Podniosłam głowę. Obok usiadł mój tata, z tym samym spokojnym spojrzeniem, które znałam z dzieciństwa, kiedy spadłam z roweru i nie chciałam wstać.
– Mamo mówiła, że tu jesteś – dodał łagodnie.
Skinęłam głową. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Tata spojrzał przed siebie, na drzwi kościoła.
– Możesz wejść i wziąć ten ślub – powiedział w końcu. – Ale jeśli masz wątpliwości, to wiedz, że to nie będzie pierwszy ani ostatni raz, gdy zawiedziesz samą siebie, żeby zadowolić innych.
Spojrzałam na niego. Bez oceny, bez presji. Po prostu... był.
– Wszyscy czekają – powiedziałam cicho.
– A ty? Na co ty czekasz? – zapytał.
Zacisnęłam palce na tiulowej spódnicy. W głowie kotłowały się obrazy: Adam i jego telefon, nasze wspólne zdjęcia z podróży, wieczory przy Netflixie, jego śmiech. I ta rozmowa przez drzwi. Te słowa, które miały nie paść.
– Nie wiem – przyznałam. – Ale wiem, że nie chcę się tak czuć przez resztę życia.
Tata się uśmiechnął i poklepał mnie po dłoni.
– To wystarczy.
Wstałam powoli. Czułam, jak suknia ciąży mi na ramionach. Jakby była nie tylko ubraniem, ale i ciężarem oczekiwań, które na mnie włożono. Spojrzałam raz jeszcze na kościół. I ruszyłam w drugą stronę.
Sylwia, 29 lat
Czytaj także:
- „Wyjechałam zrywać truskawki w Niemczech, by rodzina miała na chleb z masłem. Mąż w tym czasie zadbał o ogródek sąsiadki”
- „Miał być tort z truskawkami i kosze pełne czereśni. Ale teściowa z naszego wesela zrobiła festiwal bezguścia”
- „Przyszła teściowa zorganizowała mi wieczór panieński. Miało być miło, ale jędza mnie publicznie upokorzyła”