„Gdy Adam powiedział, że lecimy na weekend do Wenecji, myślałam, że mi się oświadczy. Ale on miał zupełnie inne plany”
„– Nie rób sceny? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Wytłumacz mi to. Tylko powoli, jak dziecku, bo najwyraźniej jestem zbyt głupia, żeby zrozumieć tę twoją nowoczesną filozofię miłości”.

- Redakcja
Kiedy po pracy Adam zadzwonił z tą wiadomością, myślałam, że serce mi wyskoczy z piersi.
– Kochanie, lecimy w piątek do Wenecji. Weekend tylko dla nas. Zarezerwowałem hotel nad kanałem. Będzie bajkowo.
Odłożyłam słuchawkę z drżącymi rękami. To miało być to. Pomyślałam, że na pewno się oświadczy. Przez dwa dni chodziłam jak na skrzydłach, układając sobie w głowie nasze zaręczyny. Widziałam już siebie w jasnej sukience z pierścionkiem na palcu. Nie spodziewałam się, że to, co usłyszę w Wenecji, wstrząśnie mną do tego stopnia, że nie będę mogła spojrzeć Adamowi w oczy. Oświadczyny? Tego weekendu dostałam coś zupełnie innego. Coś, co przewróciło nasze życie do góry nogami.
Serce waliło mi jak szalone
Hotel był naprawdę piękny. Drewniane okiennice, bielone ściany, zapach świeżych kwiatów w holu. Pokój z balkonem wychodzącym prosto na Canal Grande – dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie idealne miejsce na zaręczyny. Adam zachowywał się uprzejmie, ale jakoś... oszczędnie. Trochę jakby był gdzie indziej myślami.
– Muszę tylko ogarnąć jedną rzecz. Dołączę za chwilę.
Kiedy weszłam do pokoju, westchnęłam z zachwytu. Białe zasłony falowały na wietrze, a słońce tańczyło na wodzie. Po pół godziny Adam wrócił. Przyniósł truskawki i prosecco.
– Pomyślałam, że dziś zabierzesz mnie na kolację gdzieś z widokiem... – zaczęłam nieśmiało.
– Mam lepszy pomysł. Zarezerwowałem stolik w takiej knajpce, z dala od turystów. Cisza, spokój, my – uśmiechnął się, ale bez tej iskry, którą tak dobrze znałam.
Wieczorem, siedząc przy świecach i słuchając, jak ktoś grał na akordeonie, zadrżałam, gdy sięgnął do kieszeni.
– Eliza, musimy porozmawiać – powiedział cicho.
– O czym? – zapytałam, serce waliło mi jak oszalałe.
– To nie jest to, co myślisz. Nie mam pierścionka.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam się odezwać.
– To znaczy...?
Adam spuścił wzrok.
– Chciałbym, żeby nasz związek był otwarty.
Patrzyłam na niego w bezruchu.
Parsknęłam śmiechem
– Że co? – wykrztusiłam, czując, jak ciepło uderza mi do twarzy.
– Żebyśmy rozważyli otwarty związek – powtórzył Adam spokojnie, jakby proponował zmianę koloru ścian w salonie, a nie trzęsienie ziemi w naszym życiu.
– Jesteś poważny?
Zrobiłam krok do tyłu, jakbym chciała się uchronić przed ciosem.
– Tak. Myślę, że to mogłoby być dla nas dobre.
Parsknęłam śmiechem.
– Dobre dla nas? Czy dla ciebie?
– Dla obojga. Jesteśmy razem już cztery lata. Kocham cię, ale może... może czas spróbować czegoś innego. Innej formy bycia razem.
– „Innej formy”? Czyli ty byś sobie sypiał z kimś innym, a ja miałabym co? Patrzeć i mówić „super, Adam, świetnie sobie radzisz”? – głos mi drżał, dłonie pociły się ze złości.
– To nie musi tak wyglądać. Mogłabyś też... mieć kogoś. Na luzie. Bez zobowiązań.
– A ty myślisz, że ja chcę kogoś na luzie?! – wrzasnęłam. – Myślałam, że zaraz mi się oświadczysz, a ty mi tu wyjeżdżasz z „luzem”?!
Adam unikał mojego wzroku.
– Nie chcę cię stracić, ale nie chcę też... udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy przestaliśmy być blisko.
– Więc twoim zdaniem rozwiązaniem jest dzielenie się mną z innymi?!
– Nie dzielenie. Wolność.
Pokręciłam głową. Tyle lat. I teraz – to? Wszystko zaczęło się sypać.
Byłam wściekła
Wyszłam z restauracji bez słowa. Nawet nie spojrzałam za siebie. Przeszłam przez most i zatrzymałam się przy balustradzie. Ciemne wody kanału odbijały światła latarni, a mi serce tłukło się jak oszalałe. Usłyszałam jego kroki dopiero po chwili.
– Możemy porozmawiać? Tylko nie rób sceny, proszę.
– Nie rób sceny? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ty mi mówisz, że chcesz sypiać z innymi kobietami, a ja mam się uśmiechać i grzecznie przytakiwać?
– To nie tak...
– A jak? Wytłumacz mi to. Tylko powoli, jak dziecku, bo najwyraźniej jestem zbyt głupia, żeby zrozumieć tę twoją nowoczesną filozofię miłości.
Westchnął.
– Chodzi o to, żeby nie trzymać się sztywno schematów. O szczerość. Przecież mówiłem ci nieraz, że czuję się... przytłoczony.
– To trzeba było powiedzieć, że ci ze mną źle! Że nie chcesz już być ze mną! A nie zabierać mnie do Wenecji i robić teatrzyk!
– Bo chciałem być fair. I miałem nadzieję, że zrozumiesz. Że może... że może i ty poczujesz się lepiej, mając więcej przestrzeni.
Parsknęłam. W tamtej chwili nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się śmiać, czy płakać.
– A jest już jakaś ona? – zapytałam cicho, patrząc mu w oczy.
Zamilkł. Patrzył gdzieś obok.
– Wiedziałam. – Skinęłam głową. – To nie teoria. To praktyka.
– To nie jest poważne... To tylko spotkania. Nic więcej.
– A ja? Jestem jeszcze na „poważnie”?
Nie odpowiedział. Patrzył, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
Nic nie rozumiał
Wróciliśmy do hotelu w milczeniu. W windzie było duszno, a ja czułam, że zaraz się rozkleję. Weszłam pierwsza do pokoju i usiadłam na brzegu łóżka. Adam zdjął kurtkę, rzucił ją na fotel, po czym zaczął coś nerwowo grzebać w telefonie.
– Serio? Teraz musisz pisać? – zapytałam lodowato.
– Nie piszę do niej, jeśli o to ci chodzi – mruknął bez przekonania.
– Aha. Czyli już mamy ciebie, mnie i jeszcze jakąś trzecią osobę, która musi cię teraz bardzo pilnie potrzebować?
– Nie rób z tego telenoweli.
– Mam nie robić z tego telenoweli? – powiedziałam, czując, jak łzy zaczynają mi napływać do oczu. – To może powiedz mi, w której scenie tej twojej sztuki mam wyjść z godnością i nie zepsuć ci humoru na weekend?
Usiadł naprzeciwko mnie.
– Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Chciałem porozmawiać szczerze. Nie sądziłem, że zareagujesz aż tak...
– Bo nie jestem jedną z twoich „luźnych znajomości”. Przez cztery lata dzieliłam z tobą życie, plany, kredyt i pranie.
Zamilkł. Spojrzał na mnie i po raz pierwszy tego wieczoru wyglądał, jakby zrobiło mu się naprawdę głupio.
– Czyli co teraz? Mam się nad tobą pochylić ze zrozumieniem? Dać ci zielone światło na „eksplorację” życia, dopóki ci nie przejdzie?
– Nie. Chciałem tylko wiedzieć, czy... czy może też tego chcesz.
– Nie, nie chcę być opcją.
Wstałam. Chciałam wyjść. Uciec gdziekolwiek.
Byłam zażenowana
O świcie wyszłam z hotelu sama. Wenecja była piękna, ale ja czułam się w niej obco, jak statysta w czyimś filmie. Telefon zadzwonił po ósmej. Adam.
– Gdzie jesteś? Martwiłem się.
– Żyję. Zwiedzam. – Oparłam się o chłodny mur przy kościele. – Zostaniesz dłużej w łóżku ze swoją „wolnością”?
– Proszę cię... Porozmawiajmy. Nie chcę się rozstawać w gniewie.
– W gniewie? – zaśmiałam się krótko. – Nie jestem zła. Jestem... zawiedziona.
– Nie chciałem cię zranić.
– A jednak ci się udało.
– Czyli to koniec? – zapytał cicho.
– A co byś chciał? Żebym zaakceptowała twoją kochankę? Żebym czekała w domu, aż wrócisz „z relacji bez zobowiązań”?
– Myślałem, że jesteśmy nowocześni...
– Nowoczesność nie polega na tym, że przestaje się kochać.
Przez chwilę milczał, a potem westchnął.
– Wrócisz do hotelu?
– Nie. Spakuj moje rzeczy. Wracam dziś wieczorem.
– A ja?
– Zostań. Może spotkasz kogoś, z kim naprawdę chcesz być.
Rozłączyłam się. Stałam jeszcze chwilę, patrząc, jak promienie słońca odbijają się w wodzie.
Było mi żal
Wróciłam do Polski tego samego dnia. Bez pierścionka, za to z bagażem emocjonalnym cięższym niż walizka. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, usiadłam na podłodze i po raz pierwszy od lat płakałam tak naprawdę. Nie z frustracji, nie ze złości. Z żalu, że coś się skończyło. I z ulgi, że wreszcie wiem, na czym stoję. Adam zadzwonił trzy dni później.
– Czy możemy jeszcze porozmawiać?
– Nie sądzę.
– Myślałem, że... może zmienisz zdanie. Tęsknię.
– Tęsknisz za mną czy za tym, że byłam?
Zamilkł.
– To był błąd – dodał po chwili. – Naprawdę cię kocham.
– Może. Ale czasem miłość to za mało.
Nie rozmawialiśmy więcej. Minęło kilka tygodni, zanim znów zaczęłam się uśmiechnąć. Bez gorzkiego posmaku. Nie wiem, co robi Adam. Może z kimś innym próbuje tej swojej wolności. A może sam zrozumiał, że kiedy otwierasz związek, często nie da się już go zamknąć. Ja? Uczę się żyć po swojemu. Bez scenariuszy. Bez udawania. Wolna. Wreszcie naprawdę.
Eliza, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygrałem fortunę w totka i jeszcze było mi mało. Szybko przegrałem z własną chciwością”
- „Gdy żona odeszła, chodziłem głodny i brudny. Marzyłem, by wróciła i po prostu ugotowała obiad”
- „W sanatorium w Ciechocinku z pokoju obok dobiegały krzyki. Gdy odkryłam, co się tam działo, zamarłam”