Reklama

Zmarłych się nie ocenia. Tak mawiała ciotka Wiesia, gdy akurat nie obgadywała kogoś, kto „wyciągnął kopyta”. A miała w tym niezłe tempo – jedna kawa, dwie ploty, trzy pogrzeby. Paradoksalnie, swoją śmiercią przebiła wszystko. Umarła we śnie, w wigilię imienin, w najlepszym jedwabnym szlafroku i z makijażem na twarzy. Powiedzieć, że zaskoczyła rodzinę, to jak nic nie powiedzieć. Jednak nie sama śmierć wywołał największe poruszenie, tylko… jej konsekwencje.

Reklama

Bo nie czarujmy się – Wiesia przez lata lubiła błyszczeć. Złote kolczyki, srebrna zastawa, stare obrazy. Więc kiedy rozniosło się po rodzinie, że zostawiła testament, niektórzy prawie cieszyli się na pogrzeb. Testament miał być czytany oficjalnie, przez notariusza. Wszyscy przyszli z nadzieją na udziały, działki, dolary. A dostaliśmy... jedno zdanie.

Gotowało się we mnie

– No nie wierzę... – szepnęła ciotka Halina, patrząc na papier, jakby był zrobiony z gwoździ. – To wszystko? Jedno zdanie?

Siedzieliśmy w dusznym pokoju kancelarii notarialnej. Pachniało lakierem do parkietu i napięciem. Po lewej od notariusza siedziała kuzynka Teresa, która jeszcze chwilę temu rozważała, co zrobi z działką. Po prawej – mój brat Artur, który zamiast przywitać się ze mną, już w windzie rzucił:

– Ciekawe, czy ciocia Wiesia mi coś zapisała. W końcu to ja się nią opiekowałem... przez dwa tygodnie.

Notariusz poprawił okulary na nosie i powtórzył spokojnie:

– Testament spisany własnoręcznie przez zmarłą Wiesławę K. zawiera jedno, konkretne zdanie: „Wszystko, co mam, zostawiam temu, kto odgadnie, co naprawdę ceniłam w życiu”.

Zapadła cisza. Ciotka Halina zaczęła wachlować się kopertą.

To jakiś żart? – zapytała Teresa. – To... to nielegalne?

– Jest jak najbardziej legalne. Testament zawiera wyraźną wolę zmarłej, a to, co państwo z nią zrobią... no cóż, zależy od interpretacji – notariusz uśmiechnął się nieznacznie.

– A co, jeśli nikt nie odgadnie? – zapytałam.

Głos miałam spokojny, ale w środku buzowałam. To było w stylu Wieśki.

– Wtedy – odpowiedział notariusz – majątek pozostaje nieprzydzielony do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez sąd. Albo... aż ktoś udowodni, że wie.

Władek mruknął spod wąsa:

– Czyli... zaczęła się gra.

Parsknęłam śmiechem

Wyszliśmy z kancelarii jak po jakimś kiepskim spektaklu – niby sala była, bilety rozdane, ale aktorzy zapomnieli tekstu. Przez chwilę nikt się nie odzywał. A potem, jak na komendę, zaczęły się szepty.

– Co ona ceniła… powtarzała ciotka Halina pod nosem. –Chyba złote kolczyki i telewizor z pilotem, bo nawet z fotela się nie ruszała.

Bez przesady – rzucił Artur. – Przecież była... no, jakaś taka... sentymentalna. Pamiętasz te zeszyty, co prowadziła?

– Pamiętam. Miała notatki z każdego obiadu, który ktoś u niej zjadł. Może ceniła jedzenie – wtrąciła Teresa.

Parsknęłam śmiechem.

– W takim razie wygra wujek Władek. To on zawsze brał dokładki.

– Ej, ej – obruszył się Władek. – A może ceniła uczciwość, co? Albo rodzinę? Może chodzi o wartości?

– Wiesia? – ciocia Halina uniosła brew. – Przecież ona się z własną siostrą nie odzywała przez siedem lat, bo ta raz nie przyszła na imieniny.

– A może właśnie dlatego? – Artur się zamyślił. – Może pod koniec coś się w niej zmieniło?

– Może – powiedziałam cicho.

Wiesia była trudna. Potrafiła być złośliwa, a jednocześnie robiła najlepszy sernik w rodzinie. Kiedyś, kiedy byłam zdołowana po zerwaniu, zostawiła mi na wycieraczce słoik zupy i karteczkę: „Nie płacz. On był głupi”.

– Co teraz? – spytała Teresa.

– Teraz – powiedział Artur – trzeba zgadnąć, co siedziało w głowie ciotki Wiesi.

Miałam mieszane uczucia

Kilka dni później spotkaliśmy się u mnie w mieszkaniu. Teresa przyszła „na kawę”, Artur „akurat był w okolicy”, a wujek Władek przyniósł placek drożdżowy, co już samo w sobie było podejrzane.

– To co, zaczynamy zgadywanie? – zapytała Teresa, zanim zdążyłam wyjąć filiżanki.

– Może najpierw powiedzmy sobie szczerze: czy ktokolwiek z nas naprawdę znał ciocie Wiesię? – zapytał Artur, rozsiadając się wygodnie na mojej kanapie.

–Kiedy byłem u niej ostatnio, powiedziała, że nie jestem interesowny – powiedział pewnie wujek Władek. – I zrobiła mi herbatę. Słodzoną.

– No to już mamy podejrzanego – mruknęłam. – Może wiedziała, że zostawi ci wszystko?

– Nie rozśmieszaj mnie – prychnęła Teresa. – Wiesia nie robiła niczego bez podtekstu. Nawet herbaty.

– Ale serio – wtrąciłam. – Może nie chodzi o to, co ona lubiła, tylko kogo?

Zapadła cisza. Na stole parowała kawa, a my wpatrywaliśmy się w siebie jak na przesłuchaniu.

– A może chodzi o konkretne miejsce? – rzuciła Teresa. – Na przykład ten jej działkowy domek? Może tam coś ukryła?

– Albo w zeszytach – dodałam. – Przecież ona wszystko zapisywała. Może tam jest wskazówka?

Artur podrapał się po głowie.

– To co, jedziemy do niej? Działka stoi pusta od pogrzebu.

Spojrzeliśmy po sobie. Po raz pierwszy mieliśmy wspólny cel.

– Jutro, dziesiąta rano? – zaproponowałam.

Wujek Władek kiwnął głową.

– Ale ja prowadzę. Bo wy zawsze źle skręcacie przy tym warzywniaku.

Zmarszczyłam brwi

W końcu dojechaliśmy. Domek cioci był zamknięty na cztery spusty.

– Klucze – powiedziałam, wyciągając rękę do Teresy.

Tylko nic nie zniszczcie – syknęła. – Jakby co, to my tu tylko „oglądamy”. Oficjalnie niczego nie przeszukujemy, jasne?

– Przestań, przecież to nie napad na bank. – Artur już otwierał drzwi.

W środku uderzył nas zapach starej herbaty, wosku i... jeszcze czegoś, co nie miało nazwy, ale kojarzyło się z ciotką w kapciach i turbanie na głowie.

– Okej – powiedział Władek. – Gdzie te zeszyty?

– W szafce pod telewizorem – rzuciłam bez zastanowienia. – Trzymała tam wszystko: rachunki, przepisy i swoje zapiski.

Artur wyciągnął jeden z brązowych brulionów. Otworzył na chybił trafił:

– „8 czerwca. Upiekłam sernik. Maria była smutna, więc dostała dwa kawałki. Artur wziął jeden, ale się nie pożegnał. Władek przyniósł pomidory – dwa miękkie, jeden w porządku. Nie oddam mu słoików”.

Typowa Wiesia – zachichotała Teresa.

– Czekajcie. – Zmarszczyłam brwi. – Patrzcie, tu coś podkreśliła na czerwono: „Nie rzeczy są ważne. Ludzie, którym je dajemy, to sens”.

Wujek Władek się zamyślił.

– Może... to jest to jedno zdanie?

Szukałam rozwiązania

– No dobrze – odezwała się Teresa, marszcząc czoło – ale co to znaczy? Że mamy się teraz wszyscy kochać i dzielić po równo?

– Może właśnie tak – powiedziałam, patrząc na to czerwone zdanie w zeszycie. – Ciocia Wiesia wiedziała, że zaczniemy się o to żreć.

– I zrobiła nam test z człowieczeństwa – mruknął Artur. – Jak nie przebrniemy, wszystko przepadnie. No pięknie.

Wujek Władek opadł ciężko na fotel.

– Może i nie przepadnie. Może trzeba to po prostu dobrze uzasadnić przed sądem. Albo przed notariuszem. Powiedzieć, że się wie, co ona ceniła. I że się tym żyje.

– Ale kto to powie? Każdy może tak stwierdzić. – Teresa spojrzała po nas z podejrzliwością.

Zamilkliśmy.

– No to może... zróbmy coś innego – zaproponowałam po chwili. – Może... powiedzmy, że to nie gra o spadek. Może wspólnie wystąpimy do notariusza? Że nie chcemy żadnej walki. Że rozumiemy. I że chcemy podzielić wszystko tak, by nie zaprzeczyć temu, co Wiesia napisała.

Władek spojrzał na mnie z ukosa.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Zrozumiałam, co miała na myśli

Dwa tygodnie później znów siedzieliśmy w kancelarii notarialnej. Tym razem bez wielkich nadziei i bez napięcia. Każdy miał przed sobą dokument: wspólne oświadczenie, że „rozumiemy wolę zmarłej i chcemy, by majątek został podzielony sprawiedliwie – między wszystkich bliskich, nie na podstawie chciwości, lecz z szacunku do jej wartości”.

To się rzadko zdarza – powiedział notariusz, przeglądając podpisane kartki. – Większość rodzin w takiej sytuacji... hm... nie jest tak zgodna.

– Wiesia była dziwna – westchnęła ciocia Halina. – Ale wychodzi na to, że nas jednak znała lepiej, niż my siebie.

– Albo po prostu chciała się trochę zabawić na koniec – mruknął Artur, podając mu dokument.

– Jedno nie wyklucza drugiego – dodałam.

Majątek nie był oszałamiający. Kilka lokat, stare mieszkanie, domek na działce. Podzieliliśmy wszystko po równo. Bez awantur. Bez gierek. Po wyjściu Teresa odwróciła się do mnie:

– A ty naprawdę wiedziałaś od początku, co ceniła ciocia Wiesia?

– Nie. Ale pamiętałam, co napisała mi kiedyś na karteczce. „Nie płacz. On był głupi”. I wiesz co? Ona wtedy była jedyną osobą, która nie mówiła mi, co powinnam czuć. Po prostu była.

Władek się uśmiechnął.

– No to chyba właśnie o to chodziło, co?

Wzruszyłam ramionami.

– Albo nie. Ale to nieistotne. Bo pierwszy raz od dawna… jesteśmy zgodni.

I chyba o to właśnie chodziło cioci Wiesi.

Justyna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama