Reklama

Zawsze wierzyłam, że jak się dziecko wychowa „po bożemu”, z dyscypliną i jasno wytyczonymi zasadami, to wyrośnie na porządnego człowieka. I może to nie jest dziś modne, ale w moim domu nie było miejsca na wygłupy. Mąż, Witek, może czasem przymykał oko, ale ja byłam od zasad. Zawsze mówiłam Agnieszce:

Reklama

– Najpierw szkoła, potem chłopaki. Najpierw matura, potem życie.

Agnieszka to moja jedyna córka. Zdolna, bystra, ale też roztrzepana. Przegadać ją było trudno, zawsze wszystko wiedziała lepiej. Po maturze miała lecieć z koleżanką do Grecji. Wakacje życia. Opalać się, robić zdjęcia i wrócić z bagażem wspomnień. Ale nie zdała matury. „Stres”, „niedoczytane pytania”, „krzyżówki były dziwne” – tyle się nasłuchałam. Ale prawda jest taka, że się nie przygotowała. No to powiedziałam:

– Nie ma Grecji. Jedziesz do babci na wieś. Odpoczniesz, przemyślisz wszystko.

I wysłaliśmy ją na miesiąc do teściowej, na wieś. Teściowa ma już swoje lata, trzeba jej pomóc w gospodarstwie, czasem ugotować, sprzątnąć w domu. Myślałam, że taka dyscyplina dobrze zrobi naszej córce. Ale kiedy wróciła, była jakby inna. Przy niedzielnym obiedzie spuściła wzrok i przez chwilę milczała. Wreszcie powiedziała coś, co mnie zatkało.

– Mamo… Tato… – zaczęła niepewnie. – Ja muszę wam coś powiedzieć…

Witek skrzywił się od razu, jakby przeczuwał, że to nie będzie nic dobrego. Ja też miałam serce gdzieś w gardle. Agnieszka zamilkła, a potem nagle wypluła to jednym tchem.

– Jestem w ciąży.

Byliśmy w szoku

Na chwilę zapadła cisza. Poczułam, jak miękną mi nogi, ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Co ty powiedziałaś? – zapytałam spokojnie.

– Jestem w ciąży – powtórzyła, patrząc teraz prosto na mnie.

Witek wstał. Z początku myślałam, że wyjdzie, ale on stanął nad nią, ciężko oddychając.

– Zrujnowałaś sobie życie – powiedział surowo. – Jak ty sobie to wyobrażasz?! Matura zawalona, a teraz dziecko?! Co dalej?! Będziesz mieszkać u nas z wózkiem?!

– Nie krzycz – rzuciłam do niego, choć sama ledwo powstrzymywałam się przed wybuchem.

– A kto to w ogóle jest? – Witek wbił wzrok w Agnieszkę. – Z jakiego domu? Ile ma lat? On wie, że będzie ojcem?

Agnieszka zaczęła płakać. Wzięła się za głowę, jakby to miało pomóc.

– Nazywa się Patryk. Mieszka w sąsiedniej wsi, koło babci.

– I myślisz, że to wszystko się samo poukłada?

Wszystko we mnie buzowało – złość, wstyd, lęk, żal, rozczarowanie. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Agnieszka ocierała oczy rękawem.

– Mamo… proszę cię… Nie mów, że mnie nienawidzisz.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie potrafiłam.

Zrujnowała sobie życie

Po tamtym wieczorze długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku obok Witka, ale czułam się, jakby dzielił nas mur. Przekręcał się z boku na bok, a ja patrzyłam w sufit. Czułam się rozbita, winna, zła i bezradna jednocześnie. O drugiej w nocy wstałam i zeszłam do kuchni, żeby się napić wody. Witek przyszedł chwilę później. Usiadł na krześle, zmęczony, poszarzały.

– Co teraz? – spytał.

– Sama nie wiem – odpowiedziałam. – W jednej chwili wszystko się posypało.

– Nie przesadzaj. To się zdarza – rzucił chłodno. – Ale nie mojej córce. Miała być pierwsza w rodzinie, co pójdzie na studia. A teraz? Kto ją weźmie z dzieckiem? Jeszcze z jakimś chłystkiem ze wsi…

– Może chociaż ślub wezmą.

– Ślub? Ty słyszysz, co mówisz? To nie jest żaden plan, to panika. Najpierw matura, potem studia, a nie ślub w stodole w kaloszach – mówił coraz głośniej. – Nie pozwolę, żeby nasze nazwisko ciągnęła po błocie.

– Przestań – uciszyłam go. – Ona już jest dorosła. Niczego nie cofniemy.

Witek zamilkł na chwilę. Uderzył pięścią w stół, nie mocno, ale wystarczająco, żeby wiedzieć, że w środku aż się gotuje.

– Wstyd jak stąd do Warszawy. Sąsiedzi, znajomi… wszyscy się dowiedzą.

Miałam wyrzuty sumienia

Westchnęłam ciężko. Też czułam to piekące zażenowanie, którego nie da się niczym przykryć. I jeszcze ten wściekły głos w środku: „Gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt surowa? Czy dlatego zrobiła mi na złość? Może powinnam ją puścić do tej Grecji, może to wszystko by się inaczej potoczyło?”.

Zamknęłam oczy. Przypomniał mi się mój własny ojciec, jak spojrzał na mnie, kiedy powiedziałam, że chcę pójść na pedagogikę, a nie do zakładu fryzjerskiego po mamie. To spojrzenie pełne rozczarowania, którego nigdy nie zapomnę. Czy teraz patrzyłam tak samo na swoją córkę? Witek spojrzał na mnie ponuro.

– A jak on ją zostawi? Wiesz, ilu takich już było? Przysięgi, słowa, a potem znika, zostawia dziewczynę z brzuchem i po wszystkim. I co wtedy? My będziemy wychowywać ich dziecko?

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że to właśnie się stanie. Bałam się wszystkiego – porodu, sąsiadów, przyszłości, wnuka, którego jeszcze nie umiałam zaakceptować.

Nie chciałam plotek

Rano, gdy weszłam do kuchni, Agnieszka siedziała przy stole. Patrzyła w okno, jakby miała tam zobaczyć coś, co pomoże jej wszystko zrozumieć. Wahałam się chwilę, zanim weszłam. Chciałam usiąść obok, ale coś mnie powstrzymało. Oparłam się o framugę drzwi i tylko patrzyłam. Milczałyśmy.

Chwilę później Witek wszedł z impetem. Od razu przeszedł do rzeczy.

– Załatwiłem. Ślub będzie na wsi.

Agnieszka wbiła w niego wzrok.

– Nie chcę wychodzić za mąż z przymusu.

– To nie przymus, to rozsądek – odpowiedział, nie podnosząc głosu, ale ton miał stanowczy.

– Nikt mnie nie pyta, czego ja chcę – rzuciła i spojrzała na mnie.

Wtedy nie wytrzymałam. Wybuchło ze mnie wszystko, co dusiłam od dni.

– Trzeba było myśleć o tym wcześniej!

Wszystko działo się jak przez mgłę. Kaplica była niewielka, drewniana, pachniało w niej wilgocią i starą boazerią. Gości było mało. Ciotki, sąsiedzi, wszyscy ubrani skromnie, z ciekawością obserwujący, co to za ślub z brzuchem i bez białego welonu.

Było skromnie

Agnieszka wyglądała na przygaszoną. Miała prostą beżową sukienkę i zasłonięte ramiona. Gdy wchodziła do kaplicy, nawet się nie obejrzała. Patryk stał przy ołtarzu, w zbyt dużym garniturze. Widziałam go wtedy pierwszy raz. Miał spuszczony wzrok i ręce w kieszeniach. Nie wyglądał jak ktoś, kto bierze ślub z radości.

Gdy ksiądz zapytał, czy chcą być razem do końca życia, Agnieszka odpowiedziała szeptem „tak” – ledwo słyszalnie. Wtedy spuściłam wzrok. Nie chciałam patrzeć. To nie tak miało wyglądać. Nie z brzuchem, nie z obcym chłopakiem, którego znała od paru tygodni.

Po ceremonii nikt nie mówił nic ważnego. Kilka osób składało życzenia, nieliczne gratulacje. Wszystko jakby na siłę, z obowiązku. Witek poklepał Patryka po plecach, ale bez cienia ciepła. Ja zostałam z tyłu, obserwując, jak ludzie rozmawiają o pogodzie. To był najcichszy ślub, na jakim byłam. I najbardziej obcy.

Renata, 48 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama