Reklama

Nie wiem, czego się spodziewałam. Może że będzie jak dawniej – wspólne śniadania, śmiech przy stole, ciepło w domu. Kiedy Julia powiedziała, że wraca na jakiś czas po studiach, serce zabiło mi szybciej. Urządziłam jej pokój od nowa, tak jak lubi – jasne zasłony, nowe półki na książki, nawet ulubiona pościel w groszki. Gotowałam jej te głupie naleśniki, które zawsze zjadała z kremem czekoladowym i bananem. Czekałam. Codziennie czekałam.

Reklama

Ale ona wróciła... jakby z innego świata. Zostawiała rzeczy porozrzucane, z pokoju robiła magazyn, do rozmów podchodziła z dystansem. Ciągle słyszałam: „Nie teraz, mamo”, „Jestem zmęczona”, „Daj mi chwilę”. Dni mijały, tygodnie, a ja coraz częściej czułam się jak cień w tym domu. Jak obsługa hotelowa.

Początkowo mówiłam sobie, że to przejściowe. Że może musi odetchnąć. Ale od czego? Od własnej matki? Zamykałam się w łazience, patrzyłam w lustro i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się jej potrzebna. Nie pamiętałam. Czasem słyszałam, jak rozmawia z ojcem przez telefon. Śmiała się. Żartowała. Inny ton, inny głos. A ja? Ja chyba już jestem tylko tłem. Tapetą, która dawno straciła kolor.

Pokłóciłyśmy się

– Zrobiłam obiad, możesz przyjść na chwilę? – zawołałam z kuchni.

Cisza. Westchnęłam i odstawiłam łyżkę. Przeszło dziesięć minut, zanim pojawiła się w drzwiach, z telefonem przy uchu i słuchawkami w uszach. Bez słowa usiadła, stuknęła ekranem i zaczęła scrollować telefon z nieobecną miną.

– Można chociaż odłożyć telefon na czas posiłku? – spytałam spokojnie.

– Przecież jem – burknęła.

Patrzyłam, jak miesza widelcem w talerzu, nawet nie podnosząc głowy. Coś we mnie pękło.

– Julia, ja się naprawdę staram. Gotuję, sprzątam, płacę rachunki. A ty nawet nie powiesz „dziękuję”.

– Nie przesadzaj, mamo. To twój dom, twoje rachunki, nie moja odpowiedzialność – odparła i wstała od stołu, nawet nie kończąc obiadu.

– A ty? Ty tu mieszkasz, korzystasz, wracasz po pracy i zachowujesz się, jakby ci się wszystko należało!

– Bo co? Bo śpię w pokoju, który zawsze był mój? – prychnęła. – Wyluzuj. Nie jestem twoim gościem.

– Ale i nie zachowujesz się jak córka! Nie jestem twoją służącą, Julia!

Zatrzymała się w korytarzu, spojrzała na mnie chłodno.

Jak ci nie pasuje, mogę się wyprowadzić.

– Może powinnaś – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do niej.

Zamknęła drzwi swojego pokoju. Cisza była głośniejsza niż krzyk.

Córka się wyprowadziła

Następnego dnia wróciłam z pracy, a jej pokój był pusty. Szafa uchylona, półki ogołocone, łóżko nierówno zasłane. Zostawiła tylko kubek z zaschniętą kawą i jakiś stary sweter na krześle. Nie powiedziała ani słowa. Żadnego „żegnaj”, „wrócę”, „dziękuję”.

Siedziałam na brzegu łóżka i gapiłam się w tę pustkę. Jakby wycięto ją z mojego życia nożem do tapet – czysto, bez śladu, bez krwi. Tylko echo wspomnień.

– Wiesz, może i dobrze – powiedziała Basia następnego dnia, mieszając herbatę w kuchni pracowniczej. – Może potrzebujecie czasu. Ona też musi dojrzeć.

– Ale ja nie chcę być tą matką, która zawsze czeka, aż dziecko sobie przypomni, że ją ma – odparłam, patrząc w ścianę. – Nie chcę być tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie zechce.

Basia ściszyła głos.

– Może kiedyś zrozumie. A ty teraz... musisz o siebie zadbać.

Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, co to znaczy „zadbać o siebie”, kiedy całe moje życie mieściło się w jej obecności – choćby przelotnej, niechętnej. Choćby pełnej pogardy. W nocy nie spałam. Chodziłam po mieszkaniu i słuchałam tej nowej ciszy. Nie takiej zwyczajnej, znajomej. Tylko tej, co zostaje po kimś, kto odszedł i nie zamierza wracać. I choć bolało... było w tym też coś, co mnie zaskoczyło. Coś w rodzaju ulgi.

Czułam ogromny żal

W dniu jej urodzin długo się wahałam. Napisać czy nie? W końcu wysłałam krótką wiadomość.

„Wszystkiego najlepszego, Julia. Myślę o Tobie. Mama.”

Czekałam. Minutę, dwie, godzinę. Nic. Wieczorem spróbowałam zadzwonić. Jeden sygnał. Drugi. Odrzucone. Zacisnęłam telefon w dłoni, aż zbielały mi knykcie. W końcu przyszła odpowiedź. Zimna, oszczędna, obca:

„Dziękuję. Mam dużo pracy. Daj mi spokój”

Przeczytałam to dziesięć razy. Jakby mi ktoś w twarz dał. Ja, która miesiącami czekałam na jej powrót. Ja, która po nocach przesiadywałam przy oknie, wypatrując świateł jej autobusu. Ja, która gotowa byłam wszystko jej oddać – czas, przestrzeń, spokój. Ja teraz... mam dać jej spokój.

Usiadłam na kanapie i przycisnęłam poduszkę do piersi. W głowie zaczęły mi wracać obrazy z przeszłości. Mała Julia z rozczochranymi włosami, wbiegająca do kuchni z rysunkiem w ręku. Julia śpiąca na moich kolanach po koszmarze. Julia, która mówiła, że tylko ja umiem robić najlepszy rosół na świecie. Gdzie się podziało to dziecko? Czy zrobiłam coś źle? Czy byłam zbyt wymagająca? Zbyt obecna? Zbyt matkowałam? A może... po prostu przestałam jej być potrzebna.

Spotkałam się z byłym mężem

Zadzwoniłam do Tomasza po raz pierwszy od miesięcy. Spotkaliśmy się w parku, jak za starych czasów – z tą różnicą, że teraz nie było już wspólnego spaceru z córką między nami. Siedzieliśmy na ławce, a ja nerwowo skubałam rękaw swetra.

– Wiesz, gdzie mieszka? – zapytałam.

Tomasz unikał mojego wzroku. W końcu kiwnął głową.

Mówiła, żeby ci nie mówić.

– Dlaczego?

– Bo czuje się osaczana. Mówi, że ją kontrolujesz, że nie dajesz jej oddechu.

Zamrugałam, próbując powstrzymać łzy. Ścisnęło mnie w gardle.

– Ja chciałam ją wychować na dobrego człowieka. Na kogoś, kto nie myśli tylko o sobie. To teraz nazywa się kontrolą?

– Maria... – westchnął. – Ty zawsze byłaś bardziej zasadnicza. A ona potrzebuje przestrzeni.

– Przestrzeni? Przestrzeń to ja jej dałam, kiedy odszedłeś. Kiedy sama musiałam ją prowadzić na szczepienia, uczyć jazdy na rowerze, siedzieć przy niej, gdy miała gorączkę!

Zamilkł. Miałam ochotę go uderzyć za ten jego spokój, za tę jego „wyrozumiałość”.

– Ty ją rozpieszczałeś. Wszystko uchodziło jej na sucho przy tobie. A teraz mam zbierać żniwo?

Tomasz spuścił wzrok.

– Może po prostu jesteście zbyt podobne.

Pokręciłam głową. Nie, nie jesteśmy. Ona się ode mnie odcięła, jakbyśmy nigdy nie były rodziną.

Była dla mnie oschła

Zobaczyłam ją przypadkiem – w galerii handlowej, z torbami z jakiegoś butiku i kawą w ręku. Wyglądała na szczęśliwą. Albo przynajmniej dobrze udawała.

– Julia – powiedziałam, podchodząc.

Zamarła. Spojrzała na mnie, jakby mnie nie znała.

– Cześć... Co tu robisz?

– Mieszkam w tym mieście. Nadal. Przypominam.

– Nie sądziłam, że się spotkamy – mruknęła, jakby to było jakieś naruszenie porządku wszechświata.

– A ja nie sądziłam, że można tak po prostu zniknąć z życia własnej matki.

Westchnęła i rozejrzała się nerwowo, jakby liczyła, że ktoś ją uratuje.

– Nie rób sceny, proszę.

– To nie jest scena. To rozmowa, której unikałaś. Przez miesiące. Nie zapytałaś, czy żyję. Czy sobie radzę. Nic.

– Bo miałam dosyć! – wybuchła. – Ciągle miałaś coś do powiedzenia, do poprawienia, do przypomnienia. Czułam się jak dziecko, nie jak dorosła kobieta!

– A ja czułam się jak sprzątaczka w twoim hotelu! – odpowiedziałam ostro. – Dawałam ci wszystko, a ty nawet nie zauważyłaś!

Zamilkłyśmy. Ludzie zaczęli się oglądać. Julia spuściła wzrok.

– Przepraszam – powiedziała w końcu. – Ale ja... nie umiem inaczej. Nie chciałam cię ranić. Po prostu... musiałam się odciąć.

Patrzyłam na nią długo. Młoda kobieta, którą kiedyś trzymałam za rękę, teraz patrzyła na mnie z dystansem i zmęczeniem.

– Tylko szkoda, że żeby być sobą, musiałaś wyrzucić mnie ze swojego życia.

I odeszłam. Nie obejrzałam się.

Zostałam sama jak palec

Minęły dwa miesiące od tamtego przypadkowego spotkania. Od tamtej krótkiej rozmowy, która miała być mostem, a okazała się tylko kolejnym murem. Nie zadzwoniła. Nie napisała. Nie zapukała do drzwi.

Czasem łapię się na tym, że słyszę odgłos klucza w zamku. Że stawiam dwa kubki na stole. Że odkładam gazetę i nasłuchuję kroków. Ale to tylko mój umysł gra ze mną w okrutną grę.
Przestaję o niej mówić Basi. Przestaję wspominać. Ludzie zaczynają się czuć niezręcznie. „Może jeszcze się odezwie”, mówią z tym samym tonem, co „może jutro nie będzie padać”. Grzecznościowe złudzenia.

Zajrzałam ostatnio do jej pokoju. Kurz na parapecie, powietrze bez zapachu. Zostawiła na ścianie plakat – jakiś stary film. Pamiętam, jak przyklejała go z zapałem, mówiąc: „To moje miejsce”. Zabrzmiało to wtedy tak pięknie. Teraz tylko echo.
Maria, 50 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama