Reklama

Ola napisała ze dwa listy, a potem przestała się odzywać. Myślałam o niej każdego dnia, a szczególnie gdy pielęgnowałam ogródek. Ola tak lubiła przesiadywać w nim, jeszcze jak żyła moja mama, jej ukochana babcia… Wąchała maciejkę wieczorem, lawendę rano. Jaśmin był tak wonny, że się kręciło w głowie.

Reklama

Ja tym zakonnicom pokażę!

– Mamusiu, czemu cię nie ma? Ty na pewno byś pomogła ocalić Olę – szeptałam. – Po co ona tam pojechała? Błagam, niech wróci z tego buszu cała i zdrowa… – chlipałam.

Tadeusz wznosił tylko oczy do nieba. I nagle – cud! – pewnego dnia Ola wróciła. Cała i pozornie zdrowa. Nie miała na sobie welonika ani zakonnego stroju. Była bardzo biednie ubrana, chudsza o połowę i taka bladziutka, jakby nie wracała z tropików.

– Olunia! – rzuciłam się w jej stronę, ale ona – jak duch – ominęła mnie i poszła prosto do swojego dawnego pokoju.

Zaskrzypiało łóżko, potem zapadła cisza. Pukałam, zaglądałam do córki, ale ona była jakby nie z tego świata. Wciąż tylko spała, czasem chodziła do łazienki. Co jadła, nie wiem. Zaczęłam się o nią bać.

Zobacz także

– Tadeusz… – powiedziałam do męża – ona jest jakaś dziwna. Coś jej zrobili w tej Afryce! Może ona jest jakimś zombie?

– Jeśli tak, to ja tym zakonnicom pokażę! – wrzasnął mój spokojny mąż. – To przez to twoje leżenie w kruchcie dzieciak się zmarnował! Modliła się i nieszczęście wymodliła!

– Przestań! – krzyknęłam, bo też miałam nerwy napięte i łatwo mi przyszło odreagowywać na Tadeuszu moje strachy i frustracje.

– Uspokójcie się, proszę – nagle usłyszeliśmy cichy głos naszej Oli; stała w drzwiach pokoju, przytrzymując się framugi. – Jestem po prostu zmęczona. Wszystko wam opowiem…

Potem sprawy potoczyły się szybko

No i opowiedziała:

– Na początku Afryka mnie zachwyciła. Miałyśmy farmę u stóp jednej z gór. Wokół było zielono i wcale nie tak pusto, jak pokazują w telewizji. Każda z nas zajmowała się czymś innym, ja miałam uczyć najmłodsze dzieci… – zamilkła na chwilę. – Dość szybko zaprzyjaźniłam się z dziećmi, z ich mamami, i zorientowałam się, że niektóre maluchy do nas nie przychodzą. Pytałam dlaczego, ale nikt mi nie chciał odpowiedzieć. Wśród sióstr, zwłaszcza tych przebywających na misji od dawna, panowały dziwne stosunki. Nie było sympatii, przeciwnie. Zwróciłam też uwagę, że na noc każda zamyka się na klucz w swoim pokoju. Wcześniej w żadnym klasztorze tego nie widziałam…

Pewnego dnia starszy chłopiec, którego siostra chodziła do misyjnego przedszkola, szepnął Oli: „Niech pani uważa”. Gdy spytała na co, odrzekł, że na demona, który mieszka u zakonnic i „pożera ludzi”. Dał Oli jakiś węzełek i powiedział, że to ją obroni. Gdy pokazała zawiniątko matce przełożonej, ta wrzuciła je ognia i skarciła Olę, że kolportuje zabobony… Potem sprawy potoczyły się szybko. Siostry przestały z Olą rozmawiać. Dzieci przychodziły na zajęcia coraz mniej licznie. Oli było wstyd, że sobie nie radzi jako misjonarka i nauczycielka, i podejmowała się dodatkowych prac. Co wieczór zmywała podłogę w korytarzu biegnącym wzdłuż jadalni i sypialni aż do czytelni. I tam kiedyś po zmroku zobaczyła… demona!

Wokół niego ciemność gęstniała, trzymał w worku wywijające się jagnię, które pobekiwało. A może to było płaczące dziecko…? Demon chyba najpierw jej nie dostrzegł, bo akurat klęczała w rogu korytarza, ale kiedy uchyliły się drzwi do czytelni, wpadło więcej światła – i wtedy wyraźnie przystanął. Ola nie widziała go dobrze, bo światło padało zza jego pleców, lecz on ją zauważył. Zakręcił się dookoła i wszedł do czytelni. Kiedy Ola odzyskała przytomność umysłu, uciekła do swojego pokoju. Tam zamknęła się na klucz – jak inne siostry – rzuciła się na kolana i zaczęła się modlić, głośno, po polsku. Modliła się i modliła, aż nagle zza okna, które było maleńkie i wychodziło na cuchnące podwórze, poczuła zapach maciejki.

Przecież ocaliła naszą Olę

– Pomyślałam o babci – wyszeptała Ola. – I wtedy napłynęła woń jaśminu, tak silna, że nie mogłam jej się oprzeć. Podbiegłam do okna i poczułam, że babcia mnie woła, że muszę do niej iść. Z trudem przecisnęłam się przez okno. Kiedy byłam już na podwórku, usłyszałam skrobanie w drzwi mojej celi. Demon dobierał się do zamka! Rzuciłam się do ucieczki. Nie bałam się dzikich zwierząt ani obcych ludzi. Wiedziałam, że jeśli zostanę na misji, mój los się dopełni. Nie wiem, jakim cudem dobiegłam na sąsiednią farmę. Tam mnie ludzie wysłuchali i spełnili moją prośbę: odesłali mnie do stolicy, a stamtąd do kraju. Już tam nie wrócę… Ani do zakonu, ani do Afryki – zakończyła Ola.

Oboje z mężem byliśmy wstrząśnięci.

– Wierzę, że to babcia do mnie przyszła i mnie uratowała – powiedziała Ola.

– A ja uważam, że to żaden demon, tylko zwyczajnie ludzka działalność przestępcza. Trzeba by o tym komuś donieść. Może do Interpolu? – mówił mąż, lecz ja go już nie słuchałam.

Przed snem zmówiłam za mamę „Wieczny odpoczynek”. Przecież ocaliła naszą Olę, i to podwójnie – dla świata i dla życia.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama