„Gdy dostałam awans, mój partner ze mnie szydził. Gardził korporacją, ale za moją sowitą wypłatę jadał pleśniowe sery”
„Nie miałam mu za złe. Każdy daje to, co może – powtarzałam sobie. W końcu byliśmy razem, wspieraliśmy się w codzienności. Przynajmniej tak mi się wydawało. Aż do tamtego dnia. Pamiętam, że przyszłam wtedy do domu z lekkim drżeniem serca. Awans. Dyrektorka marketingu”.

- Redakcja
Nie należę do kobiet, które łatwo się poddają. Każdy awans, każdą podwyżkę wypracowywałam sobie latami – nie przez układy, tylko przez siedzenie po nocach, dopinanie projektów na ostatni guzik i udowadnianie, że potrafię więcej, niż ode mnie oczekują. A jednak przez długi czas nikt tego nie zauważał. Ani w pracy, ani w domu.
Maciek, mój partner od sześciu lat, był człowiekiem spokojnym, zrównoważonym – z pozoru ideał. Pracował jako nauczyciel WF-u w podstawówce, miał stałe godziny, czas na swoje pasje, popołudnia wolne. Ja – odwrotnie. Goniłam terminy, łapałam telefony przy kolacji, a i tak jakoś wszystko ogarniałam. Nigdy nie miał do mnie pretensji, ale też… nigdy się nie zainteresował.
– Jak tam w pracy? – pytał czasem z grzeczności, a zanim zdążyłam odpowiedzieć, już znikał w łazience albo przeglądał telefon.
Nie miałam mu za złe. Każdy daje to, co może – powtarzałam sobie. W końcu byliśmy razem, wspieraliśmy się w codzienności. Przynajmniej tak mi się wydawało. Aż do tamtego dnia. Pamiętam, że przyszłam wtedy do domu z lekkim drżeniem serca. Awans. Dyrektorka marketingu. Nareszcie! Moje nazwisko w nagłówku maila do zarządu. Przestałam być tą od prezentacji i harmonogramów – stałam się kimś, kto decyduje. Powinnam się cieszyć. I się cieszyłam. Do momentu, aż wróciłam do mieszkania.
– No i co, pani dyrektor... – mruknął Maciek, nawet nie odrywając wzroku od telewizora. – Biurowe chłopaki już szykują kwiaty?
Zamarłam. Chciałam wierzyć, że żartuje. Ale ton jego głosu nie zostawił złudzeń. Coś w nim pękło. A ja dopiero wtedy zaczęłam rozumieć, jak bardzo nieznany był mi człowiek, z którym dzieliłam życie.
Nigdy mnie nie wspierał
– No to teraz będziesz rządzić tym całym biurem, co? – Maciek westchnął ciężko, zerkając na mnie znad kubka z herbatą. – Dyrektorka. Brzmi dumnie.
– Naprawdę? Tak to widzisz? – zapytałam ostrożnie, siadając naprzeciwko niego.
– A jak mam to widzieć? Będziesz wracać później, pewnie obiadów nie będzie, a chłopaki z działu marketingu będą ci kawę nosić i wiesz co jeszcze...
– Przestań. – Wstałam gwałtownie. – Nigdy mnie nie wspierałeś, ale teraz to już przeginasz.
– Nie wspierałem? – uniósł brew. – A kto ci zakupy robił, jak siedziałaś do nocy z tymi twoimi slajdami? Kto ci pranie rozwieszał?
– Maciek, to się nazywa partnerstwo, nie, wsparcie. Robiłeś to, co ja też robiłam. Ale nigdy cię nie obchodziło, co właściwie robię w pracy. Nawet nie wiesz, czym zajmował się ostatni projekt, który prowadziłam.
Zamilkł. Patrzył na mnie długo, jakby zobaczył obcą osobę.
– Może dlatego, że przestałaś być dla mnie ważna, Karolina. Może po prostu nie pasujesz już do mnie. Nie do mojego życia.
Te słowa uderzyły mnie jak obuchem. Odwróciłam się bez słowa i poszłam do łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o umywalkę. Wpatrzona w swoje odbicie widziałam kobietę zmęczoną, ale silną. Kobietę, która nagle zaczęła się zastanawiać, czy przez ostatnie lata była kochana – czy tylko tolerowana. Wtedy po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, której nie potrafiłam już wypędzić: „A jeśli to nie zazdrość, tylko wstyd? Wstyd, że to ja idę do przodu, a on stoi w miejscu?”
Zakręciło mi się w głowie
– Hej, wszystko w porządku? – Anita spojrzała na mnie z troską, gdy weszłam do biura z kawą w ręku i cieniami pod oczami, których nawet najlepszy korektor nie był w stanie ukryć.
– W domu trochę nerwowo. – Westchnęłam, siadając przy biurku. – Maciek od mojego awansu chodzi jak najeżony. Ostatnio zarzucił mi, że zadzieram nosa.
– A nie zadzierasz? – próbowała zażartować, ale po moim spojrzeniu spoważniała. – Żartuję. Słuchaj, Karola… może on po prostu nie wytrzymuje, że teraz to ty jesteś silniejsza. Że zarabiasz więcej, decydujesz. Nie każdy facet to udźwignie.
– Ale przecież to nie wyścigi. – Wbiłam wzrok w ekran komputera. – Jesteśmy razem. Powinniśmy się wspierać, nie rywalizować.
Wieczorem, po powrocie do domu, atmosfera była jak gęsta mgła. Maciek krzątał się po kuchni, udając, że wszystko jest normalnie.
– Co robisz jutro? – zapytałam, łamiąc ciszę.
– A co cię to teraz obchodzi? Masz przecież swoje wielkie spotkania, chłopczyków z pracy i tabelki.
– Maciek, co ty wygadujesz?
– Dobrze się bawisz z tym nowym, co? Marcin, tak? Przystojny, młody... To z nim teraz „zostajesz po godzinach”?
– Ty... ty jesteś chory. To już jest paranoja!
– A może ty po prostu w końcu się ujawniasz? Zawsze ci było mało.
Zakręciło mi się w głowie. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to ten sam człowiek, z którym planowałam wakacje i życie. Wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama – i pierwszy raz poczułam się w tym domu jak intruz.
Nic nas już nie łączyło
Zaciskałam zęby, przeszukując szufladę biurka Maćka. Nie robiłam tego nigdy wcześniej, ale coś mnie tknęło – to, jak chował telefon, jak wychodził wieczorami „na siłownię”, mimo że wracał z piwem w ręku i dziwnie spokojny. Zbyt spokojny. Znalazłam jego laptop, zalogowany. I wiadomości. Nie były to jednoznaczne zdjęcia, nie było wyznań miłości, ale wystarczyło, bym czuła, że coś się między nimi działo. Małgorzata, 23 lata, kurs fitnessu. „Świetnie ci dziś poszło”, „Zawsze w mojej grupie robisz największe wrażenie”, „Moglibyśmy kiedyś poćwiczyć we dwoje…” Wtedy coś we mnie pękło.
– Ty mnie oskarżasz o zdradę, kiedy sam… – wrzasnęłam, stojąc nad nim z otwartym laptopem.
Maciek spojrzał na mnie i zbladł.
– To było tylko gadanie! Głupoty! Ty masz z tym swoim Marcinem kontakt codziennie, ja wiem, jak się na ciebie gapi!
– Ja nie zrobiłam nic złego. Ale ty… ty jesteś tchórzem. Zamiast powiedzieć, że nie umiesz znieść mojego sukcesu, wymyślasz zdrady.
Zamilkł. Patrzył gdzieś w bok.
– Nie umiem patrzeć, jak rośniesz, a ja stoję w miejscu – wyszeptał.
I to był moment, w którym zrozumiałam, że nic już nas nie łączy. Bo jeśli miłość nie potrafi udźwignąć czyjegoś rozwoju, to była tylko wygodą. A ja już nie chciałam być czyjąś wygodą.
Już byłam po drugiej stronie
Maciek nie wracał do domu. Kolejny wieczór ciszy. Zostawiał naczynia w zlewie, brudne skarpetki na dywanie, a telefon miał przy sobie nawet w łazience. Kiedy próbowałam coś powiedzieć, wzdychał ciężko, jakby to moja obecność była problemem. W końcu usiadłam na kanapie z jego kurtką w ręku. Poczułam chłód materiału, a w kieszeni – coś twardego. Odruchowo sięgnęłam. Paragon. Restauracja. Dwie osoby. Kolacja z winem za trzysta złotych. Dzień wcześniej mówił, że zostaje po godzinach, bo ma radę pedagogiczną.
– Serio? – wyszeptałam sama do siebie. – Już nawet nie próbujesz kłamać?
Kiedy wrócił, nie wytrzymałam.
– Gdzie byłeś?
– W pracy.
– Kolacja za trzysta złotych z kim? Z uczniami?
Zamarł.
– Przeszukujesz moje rzeczy?
– Już nie muszę. To wszystko widać w twoich oczach.
– Nie rób scen. Ty też pewnie się nie nudzisz w tym swoim biurze, z tym całym Marcinem, co? Przypomnij sobie, jak się do niego uśmiechasz.
– Bo nie muszę udawać, że mnie nie ma – odparłam. – Bo on patrzy na mnie, jakbym była kimś.
– A ja co? Miałem ci klaskać?
– Nie. Miałeś się cieszyć ze mną. Ale nie potrafiłeś.
Spakowałam torbę bez słowa. Klucze położyłam na szafce. Nie powiedziałam „żegnaj”. Już byłam po drugiej stronie. Za drzwiami zostawiłam nie tylko jego – ale też wersję siebie, która na wszystko się godziła.
Musiałam iść dalej sama
Spotkaliśmy się w parku, neutralnie. Żadne z nas nie chciało wracać do tego mieszkania. Siedzieliśmy na ławce, każde z dłonią na kubku z kawą na wynos. Niby zwyczajnie, ale między nami było wszystko, co niewypowiedziane przez ostatnie miesiące.
– Chciałem pogadać – zaczął Maciek, unikając wzroku. – Nie dlatego, żeby cię przekonywać. Po prostu… muszę coś z siebie zrzucić.
Kiwnęłam głową. Czekałam.
– Kiedy cię awansowali… poczułem się mały. Tak cholernie mały. Jakbyś mi odjechała, a ja został na przystanku bez biletu. Nie potrafiłem tego przyznać. Więc wiesz… zamiast się postarać, zacząłem cię obwiniać.
– Wiem – powiedziałam cicho. – Każda twoja złośliwość była jak przypomnienie, że nie wolno mi być z siebie dumną. Że mam się schować.
Spojrzał na mnie z bólem. Przez chwilę widziałam tego chłopaka, który kiedyś przytulał mnie, gdy wracałam zapłakana po nieudanym wystąpieniu.
– Może się pogubiliśmy – mruknął. – Ale ja cię kochałem. Po prostu nie potrafiłem unieść tego, jak bardzo ci się udało.
– A ja całe lata cię tłumaczyłam. Sama przed sobą. Mówiłam sobie: „Maciek jest cichy, niewylewny”. A tak naprawdę byłam sama. Przez większość związku.
Milczał. Tym razem on nie miał już nic do powiedzenia.
– Nie chcę się mścić – dodałam. – I nie chcę ci życzyć źle. Ale ja już nie wrócę. Muszę iść dalej. Sama.
– Wiem – powiedział. I tym razem pierwszy raz – naprawdę to zrozumiał.
Karolina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy sprzedawałem na targu grzyby, poznałem piękną dziewczynę. Miała oczy jak dwa borowiki, więc przepadłem z kretesem”
- „Moja córka ma 32 lata i wciąż trzyma się mojej spódnicy. Wychowałam kogoś, kto sam nie potrafi wybrać bułek na śniadanie”
- „Pomogłam zupełnie obcej dziewczynie w ciąży i los mi to sowicie wynagrodził. Otrzymałam w zamian najcenniejszy skarb”