Reklama

Jestem zatrudniona w tym samym przedsiębiorstwie od blisko pięciu lat. Jeszcze do niedawna dzieliłam pokój z czwórką koleżanek. Mimo że każda z nas miała swój charakterek, świetnie się rozumiałyśmy. Plotkowałyśmy o sprawach osobistych, dzieliłyśmy się kłopotami, a w razie potrzeby wspierałyśmy się wzajemnie. Gdy któraś musiała wyjść przed czasem, pozostałe kończyły za nią zadania.

Reklama

Czułam, że to koniec

Początek tego wszystkiego miał miejsce jakieś dwa miesiące temu. Tego dnia korek w mieście był po prostu koszmarny, przez co do roboty dotarłam z niemal półgodzinnym opóźnieniem. W normalnych okolicznościach koleżanki przywitałyby mnie jakimiś dowcipami. Chichrałyby się, że znowu zapomniałam nastawić budzik albo za długo przeglądałam się w lustrze, starając się wyglądać jak milion dolarów. Jednak tamtego poranka siedziały cicho jak trusie.

– Cześć, dziewczyny, co jest? Czemu takie markotne jesteście? – zdziwiłam się ich zachowaniem.

Dziewczyny popatrzyły na mnie z litością w oczach.

– Szef chce cię widzieć… – padła odpowiedź. – Sekretarka dzwoniła już dwukrotnie, dopytując o twoje przybycie – dodała Kaśka, a ja poczułam, jak miękną mi kolana.

– Wspominała, o co chodzi? – spytałam.

– Niestety nie, ale nie brzmiała zbyt przyjaźnie… – odparła.

– Trudno, idę do niego… – z trudem wydusiłam z siebie słowa. – Będzie, co ma być – wyszeptałam ze zrezygnowaniem.

Nogi trzęsły mi się ze strachu, gdy maszerowałam w kierunku gabinetu szefa. Przygotowywałam się psychicznie na najczarniejszy scenariusz. Wieści o nadchodzących zmianach i cięciach etatów rozniosły się lotem błyskawicy po całej firmie. Nie miałam wątpliwości, że lada moment usłyszę, iż moja umowa zostanie rozwiązana.

Choć odnosiłam wrażenie, że w oczach przełożonych zyskałam ostatnio kilka punktów, to jednak mój staż pracy był najkrótszy na tle pozostałych członków działu. A to właśnie od takich pracowników zaczyna się czystkę kadrową.

Byłam przerażona

Perspektywa ponownego uganiania się po całym mieście w poszukiwaniu przyzwoitego zajęcia sprawiła, że miałam ochotę się rozpłakać. Jednak kiedy dotarłam na miejsce, szef powitał mnie z wielką życzliwością. Nawet nie zrugał mnie za to, że przyszłam po czasie. Co więcej, zaoferował mi kawę i ciastka, a do tego z troską zapytał, czy dobrze się czuję.

– Wygląda pani na bardzo przybitą – dodał, zauważywszy moje zdziwione spojrzenie.

Muszę przyznać, że trochę mnie to zaskoczyło.

– Nic się nie stało, mam tylko lekki ból głowy – powiedziałam nieprawdę, bo nie za bardzo wiedziałam, jak zareagować.

– Ale da pani radę się skupić?

– Jasne. O co dokładnie chodzi? – odpowiedziałam.

– To wyjątkowo ważna sprawa pani Sylwio, mam dla pani coś ważnego do przekazania. Otóż planujemy połączyć dział kadr i księgowości i stworzyć zupełnie coś nowego. Zależałoby mi, żeby objęła pani kierownictwo nad tym projektem – wypalił szef, a ja prawie podskoczyłam ze zdziwienia.

– Chwileczkę, czy dobrze rozumiem, że oferuje mi pan wyższe stanowisko? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Dokładnie tak. Będzie pani miała więcej obowiązków na głowie, ale jestem pewien, że da pani radę. No i oczywiście wiąże się to z wyższą pensją. Proszę to przemyśleć i dać mi znać najpóźniej do jutra, czy przyjmuje pani tę propozycję. Bo w przeciwnym razie...

Mało nie padłam

– No jasne, że tak! – wtrąciłam entuzjastycznie. – Daję panu słowo, że dam z siebie wszystko, szefie! – zadeklarowałam z przekonaniem.

– To super! No to jutro pogadamy o konkretach. A teraz przepraszam, ale za moment mam pilną naradę – odpowiedział, odprowadzając mnie do wyjścia.

Z uśmiechem na ustach pojawiłam się z powrotem w biurze. Przed chwilą byłam przekonana, że wylecę z roboty, a tu proszę, jaka miła niespodzianka! Bez chwili zwłoki podzieliłam się tą wiadomością z dziewczynami. Wiedziałam, że będą zadowolone, w końcu trzymałyśmy się razem i byłyśmy dobrymi kumpelami.

Koleżanki z pracy pozostały jednak milczące. Wlepiły wzrok w monitory, udając, że są niezwykle zajęte. Poczułam ogromne rozczarowanie.

– Halo, o co wam chodzi? Nie jesteście zadowolone, że pomimo wszystko nie odchodzę? – spytałam.

– Jasne, że jesteśmy zadowolone, no pewnie – wymamrotała w odpowiedzi Karolina.

– Serio? Bo wasze twarze wyglądają, jakbym waszego staruszka zamordowała przy użyciu jakiegoś tępego narzędzia – wkurzyłam się nie na żarty. Karolina poderwała się ze swojego miejsca.

– A czego oczekiwałaś? Że padniemy ci w ramiona, skacząc z radości? Jeśli ty tu dalej pracujesz, a na dodatek poszłaś w górę, to oznacza, że jedna z nas wyleci na zbity pysk. Tylko pytanie brzmi – która? – wlepiła we mnie swój wzrok, próbując wypalić dziurę w mojej czaszce.

Nie mogłam tego znieść

– Wszystko zależy od dyrektora. Skąd w ogóle masz informacje, że któraś z nas wyleci? Reorganizacja już prawie ogarnięta. Zleją nas z kadrami i po krzyku. Poza tym wszystko zostaje tak, jak było – starałam się ją uspokoić, ale Kaśka wciąż nie dawała za wygraną.

– Daj spokój z tymi bujdami! – warknęła. – Nie chcesz mówić, spoko, twoja sprawa. Ale nie rób z nas kretynek! Przy każdej fuzji lecą głowy. I to nie tylko szefostwo. Kierowniczka świeżo utworzonego działu raczej powinna być tego świadoma, nie? – rzuciła wymowne spojrzenie koleżankom, a one pokiwały głowami.

– Być może tak powinno być, ale ja o niczym nie mam pojęcia! – wrzasnęłam i opuściłam pomieszczenie biurowe.

Pomyślałam od razu, że choć nie podpisałam jeszcze nowej umowy, to już wszyscy spoglądają na mnie nieprzyjaźnie i odnoszą się do mnie jak do przeciwnika. Kiedy dotarłam do mieszkania, byłam w fatalnym humorze. Opisałam małżonkowi sytuację związaną z podwyżką oraz to, w jaki sposób zareagowały moje współpracownice.

– Słuchaj, chyba popełniłam błąd, godząc się na tę nową fuchę jako szefowa działu. Mam przeczucie, że narażę się przez to paru osobom. Jak myślisz, może powinnam jutro skontaktować się z dyrektorem i poprosić, aby znalazł jakiegoś innego frajera na moje miejsce? – głośno rozmyślałam. Małżonek popatrzył na mnie wzrokiem, jakby widział osobę niespełna rozumu.

– Nawet o tym nie myśl! Jak najbardziej zasługujesz na ten awans! – oznajmił stanowczo. – Co do koleżanek, to olej je! Z zazdrości wygadują bzdury! – dorzucił.

– Serio tak sądzisz?

– Jasne jak słońce! Ale bez stresu. Kiedy oswoją się z aktualnymi realiami, sytuacja znowu będzie taka, jak dawniej – wyjaśnił.

Trochę mi ulżyło

Doszłam do wniosku, że mój mąż chyba jednak ma rację. W końcu ja pewnie też czułabym zazdrość, gdyby ktoś inny dostał ten awans. Czemu niby one miałyby się zachować inaczej?

Przez cały tydzień w pracy był totalny młyn. Przenosiłam swoje rzeczy do nowego gabinetu i wdrażałam się w nowe obowiązki. Nie było kiedy pogadać z ludźmi. Ale jak już trochę się ogarnęłam, to chciałam porozmawiać z dziewczynami. Chciałam zobaczyć, czy mój mąż dobrze mówił i czy jak już im trochę nerwy opadły i to przemyślały, to im ta złość przeszła.

Zrobiłam pięć kaw i wparowałam do mojego dawnego pokoju. Przyjaciółki były uradowane.

– Ekstra, że wpadłaś! – ku mojemu zaskoczeniu jako pierwsza odezwała się Kasia.

– Serio się cieszysz? – spytałam, przybierając zaskoczoną minę.

– Wybacz mi te kretyńskie teksty, które palnęłam po tym, jak awansowałaś. No ale wiesz… Stres zrobił swoje, każda z nas była strasznie zdenerwowana. Przeczuwałyśmy, że szykują się zmiany, a ja nakręciłam się jak głupia, byłam pewna, że wylecę na zbity pysk. Reszta dziewczyn również się tego obawiała. Byłyśmy zazdrosne, że ty jedyna możesz spać spokojnie i nie martwić się o zwolnienie – wyjaśniła zakłopotana.

– W porządku, kochana, dajmy temu spokój. Przeszłość zostawmy za sobą – posłałam uśmiech w jej stronę.

– To znaczy, że znowu jesteśmy najlepszymi psiapsiółami, tak jak kiedyś? – Kaśka chciała mieć absolutną pewność.

– Prawie, bo jeśli zaczniecie się obijać, to przypomnę sobie o swojej roli szefowej i nieźle wam natrę uszu – mrugnęłam do nich porozumiewawczo.

Jednak miały rację

Muszę przyznać, że relacje z koleżankami były dla mnie bardzo ważne i cieszyłam się ogromnie, że udało nam się je ocalić. Kolejne dni mijały bez żadnych problemów. Coraz sprawniej wywiązywałam się ze swoich nowych zadań, a dziewczyny wkładały w pracę więcej serca niż kiedykolwiek. Gdy tylko o coś je poprosiłam, od razu zabierały się do realizacji moich poleceń.

Byłam zadowolona, że nasza współpraca mimo mojego stanowiska w pracy przebiega tak świetnie. Niestety mój entuzjazm prysł jakoś w środku zeszłego tygodnia. Zdarzyło się to bladym świtem. Ledwo przekroczyłam próg biura, a tu nagle zadzwoniła do mnie asystentka prezesa.

– Dyrektor pilnie panią wzywa. Niech pani się zaraz u niego zjawi – rzuciła do telefonu.

Gdy zmierzałam do jego biura, nie czułam już takiego strachu jak kiedyś. Byłam prawie pewna, że po prostu chce dowiedzieć się, czy dobrze radzę sobie na nowym stanowisku kierownika. Ale kiedy przekroczyłam próg gabinetu, od razu zrozumiałam, że sprawa jest poważniejsza. Na twarzy dyrektora nie gościł uśmiech, nie poczęstował mnie też kawą czy herbatnikami, jak to miał w zwyczaju.

Był bezwzględny

– Pani Sylwio, do końca tego miesiąca konieczne będzie, aby zredukowała pani zatrudnienie w swoim poprzednim zespole o dwóch pracowników – oznajmił bez owijania w bawełnę.

Zaniemówiłam. Kaśka i Marlena mówiły prawdę. Tam gdzie łączą, zawsze potem tną etaty…

– Ale jak to, panie dyrektorze? Mniejszym zespołem nie damy rady wszystkiego ogarnąć – zaprotestowałam, gdy już doszłam do siebie.

– Dacie radę, zmniejszamy produkcję i część ludzi z hali pójdzie na bruk, więc i dla was roboty będzie mniej – wyjaśnił.

– Nie dam rady – powiedziałam z trudem. – Mam z nimi zbyt dobre relacje. Wybór kogokolwiek będzie dla mnie ogromnym wyzwaniem – dodałam.

– Nie obchodzi mnie to – rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. – Oczekuję, że zrobi pani to, o co proszę. Rola przełożonego wiąże się z podejmowaniem nieprzyjemnych decyzji – stwierdził i zaczął przeglądać dokumenty, dając do zrozumienia, że uważa dyskusję za skończoną.

Od tego momentu głowa mi pęka. Kompletnie nie mam pojęcia, w jaki sposób przekazać koleżankom informację o tym, że stracą pracę i które z nich wskazać do zwolnienia. W końcu łączy nas przyjaźń…

Reklama

Sylwia, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama