„Gdy dostałam w spadku antyki, myślałam, że się wzbogacę. A to były zwykłe graty i to z rodzinną klątwą”
„– Jest w nich zaklęta historia naszej rodziny, wszystkie chwile dobre i złe – powiedziała uroczyście. – Obchodź się z nimi ostrożnie, pamiętając, że to co było nie wróci, ale może się powtórzyć. – A to nie to samo? – spytałam niepewna, czy się nie przesłyszałam”.

- Joanna, 21 lat
Była ósma rano, gdy zadzwonił telefon. W sobotę zwykle przewracam się o tej porze na drugi bok, więc przerwałam połączenie, by złapać jeszcze trochę snu. Dzwoniący o tak nieludzkiej porze powinien zrozumieć swój błąd, ale tak się nie stało. Telefon znów odezwał się melodyjnym sygnałem.
– Kto to? – złapałam aparat i zobaczyłam na wyświetlaczu wiele mówiący napis „ Dzban”.
Dzwonił Mikołaj, mój kuzyn w pełni zasługujący na to miano. Nie utrzymywaliśmy ożywionych kontaktów towarzyskich, nie lubiłam go, chociaż byliśmy jedynymi dziećmi w rodzinie. Jeszcze nie zapomniałam licznych kontuzji, jakie odniosłam w jego towarzystwie w dzieciństwie. Nazywało się to, że jestem niezdarna i nie umiem wejść po drabinie na stryszek, ale prawda była inna i nie do udowodnienia. Nikt nie widział, jak kuzynek najpierw trzęsie drabiną, a potem usuwa mi ją spod nóg. Dla żartu, oczywiście, takie miał poczucie humoru, dla mnie dość bolesne.
Nie miałam dobrych relacji z kuzynem
– Czego chcesz? – spytałam nieprzyjaźnie, odbierając połączenie.
– A ty jeszcze nie gotowa? – usłyszałam bezczelny głos. – Pisałem w wiadomości, że będę o ósmej. Zbieraj się, jedziemy po meble Irminy. Trzeba je obejrzeć i ocenić, nie znasz się na tym, dlatego doceń, że postanowiłem ci pomóc. W zasadzie to również moje meble, dziedziczymy na równi, nie wiem dlaczego Irmina podarowała je tylko tobie.
Podeszłam do okna i odsunęłam firankę. Stał przy samochodzie i uważnie skanował wzrokiem budynek. Od razu zauważył ruch w oknie.
– Widzę cię, nie ukryjesz się – usłyszałam w słuchawce, którą wciąż trzymałam przy uchu.
Poczułam dreszcze i rzuciłam telefon na łóżko, jak wściekłą żmiję. Chwilę mi zajęło, żeby się pozbierać i wrócić do rzeczywistości. Po chwili usłyszałam brzęczyk dzwonka u drzwi. Niechętnie wpuściłam go do mieszkania, sytuacja była przymusowa.
– Strasznie się czaisz Aśka, ale spoko, poczekam – obejrzał mnie od stóp do głowy, co przypomniało mi, że sypiam w krótkim tiszercie. – Ładnie wyglądasz w tej koszulce.
Pobiegłam się ubrać, coraz bardziej zła na siebie, że poddaję się woli kuzyna. Chciał wejść do mojego mieszkania, to wszedł, chce jechać po meble, prawdopodobnie mu nie odmówię, chociaż powinnam. Co się ze mną dzieje?
– Meble Irminy nie są mi chwilowo do niczego potrzebne – podjęłam próbę spławienia Mikołaja.
– Ale mnie interesują – uciął bezczelnie. – Beze mnie sobie nie poradzisz, nie znasz się na wycenie antyków, nie będziesz wiedziała, co z nimi zrobić. Irmina mogła przeznaczyć je dla mnie, siedzi na resztkach z majątku jak pies ogrodnika, sama nie ma z nich pożytku i nie dopuści, żeby drugi się pożywił.
To był mój spadek
Uśmiechnęłam się. Irmina za nic nie pozwoliłaby, żeby Mikołaj położył łapy na meblach ocalałych ze starego rodzinnego majątku. To było trochę niesprawiedliwe, bo ja nie paliłam się do schedy tak jak on, ale Irmina nie lubiła kuzyna i wyraźnie mu to okazywała. Wybierając z nas dwojga, postawiła na mnie.
Kilka tygodni temu ciocia zaprosiła mnie, żeby przekazać mi niechciany spadek. Dała mi klucz do garażu, w którym zgromadziła stare meble z majątku.
– Jest w nich zaklęta historia naszej rodziny, wszystkie chwile dobre i złe – powiedziała uroczyście. – Obchodź się z nimi ostrożnie, pamiętając, że to co było nie wróci, ale może się powtórzyć.
– A to nie to samo? – spytałam niepewna, czy się nie przesłyszałam.
– Mówią, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, ale historia zawsze się powtarza, dlatego trzeba ją znać, by wiedzieć, czego unikać – odparła tajemniczo.
– To mnie oświeć – zażądałam, bo nie lubię sekretów.
– Dowiesz się, kiedy przyjdzie czas. Co ma być, będzie, na to nie ma silnych – zbyła mnie machnięciem ręki. – Na razie przekazuję ci meble, teraz ty będziesz się o nie troszczyła. Większość jest bardzo zniszczona, ale renowacja będzie kosztowała krocie, nie stać mnie na nią, dlatego musisz coś wymyślić.
Ba! Ale co? Nie wiedziałam.
Te antyki to same graty
Dlatego kiedy Mikołaj, zwany Dzbanem, wywęszył, że Irmina przekazała mi klucz do skarbca ze starymi meblami i natychmiast zaoferował pomoc, bezmyślnie powiedziałam, że może kiedyś z niej skorzystam. Nie przypuszczałam, że Mikołaj tak się pośpieszy i wyciągnie mnie z łóżka o ósmej rano w sobotę. Pojechałam z nim do garażu, otworzyłam drzwi i załamałam się.
– To wygląda jak cmentarzysko mebli – jęknęłam.
– Straszne zaniedbanie – Mikołaj zanurkował między stare krzesła i zniknął mi z oczu. Po chwili wynurzył się trzymając oburącz delikatny, mahoniowy mebelek z giętymi nogami.
– Toaletka, XIX wiek – powiedział krótko. – Nie zostawię jej tu, zabierzesz ją do domu, a ja pomyślę, co dalej. Irmina powinna odpowiedzieć przed sądem rodzinnym za marnotrawstwo, garaż to nie miejsce dla takiego cuda.
Pogłaskał mebel jak żywą istotę, a mnie się wydało, że toaletka zadrżała i przeciągnęła się pod jego ręką jak kot. Nie miałam ochoty zabierać jej do siebie, ale znowu, nie wiadomo dlaczego, poddałam się woli Mikołaja. Toaletka stanęła w sypialni, doskonale wpasowała się w róg pomieszczenia i przyczaiła tak skutecznie, że zapomniałabym o niej, gdyby nie lustro. Poczerniała tafla wiernie powtarzała każdy mój ruch, ale zaczęło mi się wydawać, że jest tam coś jeszcze, jakby drugi plan ukryty w głębi zwierciadła. Przechodząc obok toaletki wychwytywałam kątem oka coś, czego nie powinno tam być. Odbicie ludzkiej twarzy, która wodziła za mną oczami.
Zaczęłam mieć pecha
Jakoś w tym samym czasie zaczął prześladować mnie pech. Zupełnie jakbym wróciła do czasów dzieciństwa, przypomniały mi się wakacje na wsi i nieszczęśliwe wypadki zakończone kontuzjami, które przydarzały mi się wyłącznie w towarzystwie kuzyna. Były bolesne, ale nie niebezpieczne, w odróżnieniu od tego, co teraz zaczęło się dziać. Wyglądało na to, że nieznany prześladowca obrał sobie za narzędzie ruch uliczny i zamierza mnie okaleczyć lub pozbawić życia.
Zaczęło się dość niewinnie, najpierw wpadł na mnie rowerzysta, potem ledwie umknęłam przed rozpędzoną hulajnogą, aż wreszcie potrącił mnie na pasach samochód. Kierowca był przerażony, twierdził, że mnie nie zauważył, bo oślepiło go słońce. Zaczęłam bać się ulic, prawie nie wychodziłam z domu, dławił mnie lęk. Poczułam że muszę coś z tym zrobić.
– Mikołaj, zabieraj ten mebel, nie chcę go u siebie – zadzwoniłam pewnego wieczoru do kuzyna, nakrywszy przedtem szalem lustro toaletki.
Natychmiast się zgodził, od dawna miał chrapkę na toaletkę, jednak sumienie kazało mi uzyskać aprobatę Irminy. Mimo później pory zadzwoniłam do niej i powiedziałam szczerze, że boję się toaletki.
– Ona patrzy na mnie – zakończyłam, zezując w kierunku mebla.
Nie wierzyłam w takie rzeczy
Byłam przygotowana, że mnie wyśmieje, ale nic takiego się nie stało.
– A więc nie zdawało mi się – odparła z satysfakcją Irmina. – Też miałam takie wrażenie, dlatego schowałam ją w garażu. To nie toaletka na ciebie patrzy, tylko Janina, jej właścicielka.
– Skąd wiesz? – spytałam, mimowolnie zaciekawiona.
– Domyślam się, fakty pasują, gdybyś interesowała się historią wsi, nie musiałabyś pytać.
Przełknęłam krytyczną uwagę, którą Irmina częstowała mnie od czasu do czasu i poprosiłam o szczegóły.
– Pod koniec XIX wieku do wsi zjechała młoda żona właściciela. Anastazy przywiózł ją sobie z Krakowa, miała na imię Janina. To był jej pierwszy towarzyski sezon, dziewczyna zadebiutowała na salonach i od razu odniosła sukces, zyskując poważnego starającego się. Anastazy miał pieniądze i ziemię, ona posag i urodę, niczego więcej do szczęścia nie było trzeba. Miłość miała przyjść po ślubie.
Irmina zachichotała w słuchawkę aż dreszcz przebiegł mi po plecach.
– Janina miała dobre chęci, była starannie wychowana i rozumiała swoją powinność, jednak Anastazy ją zaskoczył. Mówiąc wprost, był brutalem, znęcał się nad młodą żoną, lubił zadawać ból. Janina przeszła przez piekło, wylądowała na jego dnie i prawdopodobnie tam znalazła inspirację. Pewnego dnia jej mąż dostał apopleksji podczas kolacji. Wypił wino i osunął się pod stół.
– Bardzo wygodny przypadek – zauważyłam.
– Młodej wdowy nikt nie podejrzewał, a ja jej nie winię – powiedziała znacząco Irmina. – Janina wygoiła siniaki, ukryła blizny i chciała o wszystkim zapomnieć, ale jej nie pozwolono. Nadal była młoda, rodzina żądała, by wyszła za mąż. W kolejce do wdowy po przejściach ustawił się tłum adoratorów jej urody i majątku. Janina stała się bogatą kobietą, po śmierci Anastazego odzyskała nie tylko swój posag, ale odziedziczyła także klucz folwarków wraz z wsią. Była jednak tylko białogłową, nie mogła zawiadywać majątkiem, należało jak najszybciej wydać ją za mąż.
Nie znałam tej historii
– Po Anastazym miała jeszcze ochotę na związek?
– Nikt jej o zdanie nie pytał, liczyła się wola rodziny. Stryj naraił jej kilku wielbicieli, wolno jej było, wyobraź sobie, wybierać.
– Prawdziwa rozpusta – skomentowałam ironicznie.
– Janina krótko się opierała, zrobiła jak nakazywał jej obowiązek, wyszła za mąż. Uważała, że taka jest dola kobiety.
– A miłość przyjdzie po ślubie – dokończyłam.
– Chyba nie przyszła, bo Janina przeszła do historii naszego rodu jako kobieta nieszczęśliwa. Wydała na świat dwóch synów, ale nie interesowała się nimi. Wychowywały je mamki, potem guwernerzy, a Janina przesiadywała całe dnie w buduarze, przed toaletką, wpatrując się w lustro.
– Nic dziwnego, że tafla zapamiętała jej twarz – mruknęłam.
– Mówiono, że była słaba na umyśle, dziś powiedziano by, że dręczy ją depresja. Nie było na to lekarstwa, dożyła końca swych dni w zapomnieniu, lekceważona przez wszystkich, nawet przez służbę. Musiało jej być ciężko, ale nie skarżyła się. Wymyśliła zemstę. Przeklęła kobiety ze swojego rodu, które pozwolą, by rodzina postąpiła z nimi wbrew jej woli. Tak jak zrobiono to z nią.
– Zgadzając się na pohukiwania Mikołaja, robiąc to, na co nie miałam ochoty, niechcący wpasowałam się w ten schemat – plasnęłam się w czoło. – Czy to znaczy, że objęła mnie moc klątwy Janiny?
– Kto wie? – odparła w zamyśleniu Irmina.
– Nie zgadzam się! – wrzasnęłam. – To niesprawiedliwe. Dlaczego mam odpowiadać za jej nieszczęścia, i co ją obchodzi, jak postąpię? Jej już nie ma, niech spoczywa w spokoju. A ja żyję!
– Może i spoczywa, ale nie dałabym sobie za to ręki uciąć – przerwała mi Irmina. – Są sytuacje, na które nie mamy wpływu, one po prostu muszą się zdarzyć, ale wolałabym nie uczestniczyć w twoim pogrzebie. Za stara jestem, by chować spadkobierczynię. Musimy temu zaradzić.
Bałam się tej klątwy
Zrobiło mi się niedobrze ze strachu. Oblizałam spieczone wargi.
– Nigdzie się nie wybieram, chciałabym jeszcze pożyć – szepnęłam ochryple.
Irmina chwilę milczała.
– Jesteś w sypialni, tam gdzie stoi toaletka?
– Tak, ale zasłoniłam lustro szalem – odszepnęłam, przekonana, że Janina i tak mnie słyszy.
– Nie możesz tam zostać na noc. Weź taksówkę i przyjedź do mnie. Mikołaja też ściągnij, może się przydać. Musimy porozmawiać.
Udało mi się bez przeszkód dotrzeć do ciotki, w bramie kamienicy zderzyłam się z Mikołajem.
– Wciąż na siebie wpadamy, może to znak? – złapał mnie za rękę. – Właściwie, dlaczego nie? Wiem, że nikogo nie masz, ja też jestem wolny, moglibyśmy się hajtnąć. Nasze pokrewieństwo jest trzeciej wody, nikt nie będzie stawiał przeszkód. Irmina zadba, żebyśmy wygodnie żyli, w końcu jesteśmy ostatnimi z rodu. Same korzyści.
– A miłość przyjdzie po ślubie – wyrwałam mu rękę. – To już było, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
– Do jakiej rzeki, ja o ślubie mówiłem – popędził za mną po schodach. – Rozważ moją propozycję, lepszej nie dostaniesz. A co z toaletką? Nadal jej nie chcesz? Wezmę ją z pocałowaniem ręki, pójdzie na aukcji za przyjemną sumkę.
Trzeba było zniszczyć toaletkę
Stanęłam zaskoczona prostotą pomysłu. Pozbyć się toaletki i jeszcze na tym zyskać, to była myśl! Irmina jednak szybko storpedowała zamiar.
– Ten mebel nasiąkł uczuciami i emocjami Janiny, tak łatwo się go nie pozbędziecie. Klątwa ma moc i będzie działała, trzeba załatwić to inaczej. Jedyne co przychodzi mi do głowy to…
– ...ogień – dokończyłam. – Płomienie mają moc oczyszczania, obracają w proch wszystko.
– Nawet zabytkową toaletkę z mahoniu – przerwał nam ze zgrozą Mikołaj. – Obie jesteście szalone, nie szanujecie przeszłości.
– Nie każdy fragment przeszłości jest godzien zapamiętania, niektóre trzeba wymazać, by można było żyć dalej. Skąpstwo nie popłaca, czasem trzeba coś poświęcić – Irmina pogroziła mu palcem.
Następnego dnia dałam klucze Mikołajowi i wysłałam go po toaletkę. Długo nie wracał, aż zaczęłam się denerwować. W końcu zadzwonił.
– Korki były, ale już jestem. Mam ją w bagażniku, możemy jechać – szeptał przez telefon.
W milczeniu wsiadłyśmy z Irminą do samochodu, Mikołaj ruszył, obierając kierunek na rodzinną wieś. Dojechaliśmy o szarym zmierzchu, ale dodatkowe oświetlenie nie było potrzebne. Pod bacznym spojrzeniem Irminy wyciągnęliśmy z bagażnika owiniętą w koc toaletkę i postawiliśmy ją na łące w odpowiedniej odległości od samochodu. Mikołaj wziął kanister z benzyną i podszedł do toaletki.
– Jesteście pewne? – spytał.
Jednocześnie skinęłyśmy głową. Oblał mebel benzyną i podpalił. Cofnęliśmy się. Płomień szybko objął stare drewno, wzbił się pod niebo i lekko przygasł emitując w powietrze chmurę dymu.
– Widzicie? – wrzasnął Mikołaj – To była twarz kobiety!
Zamknęłam oczy. Toaletka skurczyła się i zwinęła jak człowiek w paroksyzmie bólu, mahoniowe deski jęknęły pod naporem ognia. Przywarłam do Irminy, starając się nie patrzeć na agonię przeszłości.
– Już po wszystkim – odezwała się staruszka, próbując wyplątać się z moich objęć. – Teraz będziesz bezpieczna.
Spojrzałam na trawę, pod moimi stopami dopalały się resztki toaletki. Czy to był koniec? To się okaże, ścieżka losu jest zamglona, a w garażu Irminy zostało jeszcze mnóstwo mebli. Może podaruję je Mikołajowi?