„Gdy dowiedziałam się, że jestem adoptowana, mój świat runął. Prawda, którą poznałam później, była jeszcze gorsza”
„Wpatrywałam się w zdjęcie kobiety, która mnie urodziła. Miała zaciśnięte usta, jakby ktoś ją zmusił do uśmiechu. Nie wyglądała jak matka. Nie wiem, ile siedziałyśmy w milczeniu. Może minutę, może dziesięć. W mojej głowie roiło się od pytań, a żadne z nich nie miało odpowiedzi”.

- Redakcja
To była zwykła sobota. Nawet nie przeczuwałam, że tego dnia całe moje życie rozpadnie się jak tania porcelana z bazaru. Przez trzy dekady żyłam w przekonaniu, że wiem, kim jestem. Moniką, córką Elżbiety i Henryka. Urodzona w lutym, spod znaku Wodnika, trochę dziwna, trochę wycofana, ale wierna sobie. A potem jedno zdanie zmieniło wszystko. To nie było jak w filmie. To była prawda wypowiedziana z przesadnym spokojem. Prawda, która wywróciła mój świat. Gdyby ktoś zapytał mnie dzisiaj, co wtedy czułam, odpowiedziałabym, że nic. Bo najpierw jest pustka. Potem przychodzi gniew, potem jeszcze coś, a potem... jeszcze gorsza prawda.
Pomyślałam, że to żart
Mama wpadła do mnie z sernikiem. Ot, zwykła wizyta.
– Mamo, mówiłam ci już milion razy, że nie cierpię rodzynek – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
– Ojej, no coś ty… Przecież zawsze wyjadałaś je pierwsza – odparła, siadając ciężko przy stole. – Zresztą, to nie o sernik chodzi. Musimy porozmawiać.
Skrzywiłam się. Nic dobrego nigdy nie zaczęło się od tych trzech słów.
– Jeśli znowu chodzi o ojca i jego dziwne milczenie na rocznicę, to wiesz, że ja się do tego nie wtrącam...
– Nie chodzi o ojca. Chodzi o ciebie – przerwała.
Jej głos był stanowczy.
– O mnie? – uniosłam brew. – Coś ze mną nie tak?
Milczała chwilę, jakby próbowała dobrać słowa. A potem wypaliła, bez zbędnych ceregieli.
– Jesteś adoptowana.
Zamarłam. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś chory żart. Ale ona patrzyła na mnie poważnie, bez cienia uśmiechu.
– Co ty gadasz? – wyszeptałam. – Jak to adoptowana?
– Miałam ci to powiedzieć wcześniej. Bałam się, że mnie znienawidzisz.
– I dopiero teraz uznałaś, że już czas? Po trzydziestu trzech latach?
Nie odpowiedziała.
Byłam wściekła
Nie wiem, ile siedziałyśmy w milczeniu. Może minutę, może dziesięć. W mojej głowie roiło się od pytań, a żadne z nich nie miało odpowiedzi.
– Czy ojciec…? – zapytałam w końcu cicho.
Mama kiwnęła głową.
– Oczywiście. Wiedzieliśmy oboje od samego początku, że…jesteś nasza. Wciąż jesteś.
Parsknęłam.
– „jesteś nasza”. Świetnie. Jak piesek ze schroniska.
– Proszę cię… – zaczęła, ale już mnie nosiło.
Wstałam gwałtownie, prawie przewracając krzesło.
– A kto jest moją matką? Ojcem? Skąd mnie macie? Z ulicy? Z sierocińca? Od zakonnic?
– To nie tak. Wszystko było zgodne z prawem. Oficjalna adopcja. Miałam wtedy trzydzieści osiem lat i lekarz powiedział, że już nie zajdę w ciążę…
– Więc wzięliście sobie cudze dziecko. Jakby to było... normalne. I żyliście z tą tajemnicą przez całe moje życie?
– Bo nie chcieliśmy cię skrzywdzić – powiedziała, nie podnosząc głosu. – Bo kochaliśmy cię i nadal cię kochamy.
Zacisnęłam zęby z wściekłości.
– A ta „biologiczna matka”? Ona mnie chciała? Czy oddała, bo jej przeszkadzałam w życiu?
Mama spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale się zawahała.
– To... skomplikowane – szepnęła.
To był moment, w którym zrozumiałam, że to dopiero początek.
Zrobiło mi się zimno
Po wyjściu mamy usiadłam na podłodze w przedpokoju, jakby to było jedyne bezpieczne miejsce na świecie. Po godzinie zadzwonił telefon. Mama. Odrzuciłam. Drugi raz. Trzeci. Za czwartym razem napisała SMS:
„Proszę, przyjedź jutro. Opowiem ci wszystko. Całą prawdę”.
No to pięknie. Czyli wcześniej to była jakaś... półprawda? Następnego dnia zjawiłam się punktualnie o dziesiątej. Ona już czekała z herbatą i pudełkiem dokumentów. Nie patrzyłam na nią. Patrzyłam na to, co miała w rękach.
– To wszystko? – spytałam chłodno.
– Tak. To są papiery adopcyjne… I coś jeszcze – powiedziała, wyjmując zdjęcie.
Zdjęcie kobiety. Młoda, ładna, z kręconymi włosami i oczami… moimi.
– To twoja biologiczna mama. Miała na imię Iwona.
– Miała? – zapytałam. – Czyli już nie żyje?
Mama spojrzała gdzieś ponad moim ramieniem, jakby szukała odpowiedzi na suficie.
– Żyje. Ale… – urwała. – Nie oddała cię z powodu biedy czy samotności. I nie była nastolatką. Była dorosła. I bardzo zdeterminowana, żeby… cię nie mieć.
Zrobiło mi się zimno.
– Co to znaczy „zdeterminowana”?
– To znaczy, że nie chciała, żebyś kiedyś ją odnalazła.
Patrzyłam na zdjęcie Iwony, a w sercu pojawiło się coś nowego. Pogarda.
Zaczęło mi się kręcić w głowie
Wpatrywałam się w zdjęcie kobiety, która mnie urodziła. Miała zaciśnięte usta, jakby ktoś ją zmusił do uśmiechu. Nie wyglądała jak matka. Wyglądała jak ktoś, kto nie zna pojęcia „czułość”.
– Czemu jej bronisz? – spytałam nagle. – Czemu mówisz o niej jak o ofierze? Przecież powiedziałaś, że mnie nie chciała.
– Bo… nie jesteś jedynym dzieckiem, które urodziła.
Spojrzałam na nią gwałtownie.
– Co?
– Miała jeszcze jedno dziecko. Starszego syna. Ciebie oddała, jego wychowała.
Serce mi przyspieszyło. Brat. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
– Czyli co? Mnie oddała, a jego zostawiła? Na jakiej podstawie? Rzucała monetą?
Mama zamilkła. Wzięła z pudełka kolejny dokument – wycinek z jakiejś starej teczki, częściowo pożółkły, z pieczątkami.
– To jest decyzja sądu. Iwona trafiła do więzienia, kiedy byłaś niemowlakiem. Syn został z jej matką. A ciebie… no cóż, ciebie zabrano.
Zrobiło mi się niedobrze.
– Za co poszła siedzieć?
– Nie wiem, nie chciałam wtedy wiedzieć.
Wstałam. Musiałam się ruszać, bo inaczej bym zwymiotowała.
– I ty… mnie od niej wzięłaś? Z tej rodziny?
– Wtedy nie wiedzieliśmy wszystkiego. Nikt cię nie chciał. Miałaś miesiąc. Byłaś przekładana z rąk do rąk, z interwencji na interwencję. Wzięliśmy cię, bo nie mogliśmy patrzeć, jak cię znowu gdzieś zabierają.
Usiadłam z powrotem.
– A brat? On o mnie wie?
– Myślę, że tak. On cię szukał. Skontaktował się ze mną dwa lata temu.
Zamknęłam oczy. Brat, który mnie zna, a ja go nie. I kobieta, która mnie oddała. To było dla mnie za wiele.
Serce mi zamarło
Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam złożyć siebie na nowo z tych wszystkich pękniętych kawałków. Kiedy rano zadzwonił telefon, serce mi zamarło. Nieznany numer.
– Halo? – powiedziałam niepewnie.
– Monika? – odezwał się męski głos. – To… ja. Michał.
Brzmiał młodziej, niż się spodziewałam.
– Skąd masz mój numer? – zapytałam, może zbyt ostro.
– Twoja mama… znaczy, pani Ela mi dała. Powiedziała, że może już jesteś gotowa.
Parsknęłam, ale bez złości.
– A co, jak nie jestem?
– To się rozłącz. Jednak zanim to zrobisz… chciałem tylko powiedzieć, że przez większość życia wiedziałem, że mam siostrę. Że byłaś. Że cię zabrali. I zawsze sobie wyobrażałem, że cię znajdę.
Nie miałam żadnego odpowiedzi na to zdanie. Przełknęłam ślinę.
– Wiesz, kim była nasza matka? Co robiła?
– Tak. Mnie też chciała oddać, ale babcia ją zatrzymała. Nie bronię jej. Nie chcę jej znać. Ale ciebie chciałem.
To „chciałem” zrobiło mi coś z sercem. Dziwne ciepło, którego się nie spodziewałam.
– Nie wiem, czy jestem na to gotowa – powiedziałam w końcu. – Ale wiem, że nie chcę więcej kłamstw.
– Jasne. Możemy się spotkać? Kiedyś. Nie dziś. Nie jutro. Po prostu… kiedyś.
– Dobrze – odpowiedziałam po długiej chwili. – Ale ja wybiorę to „kiedyś”.
– Czekam. Nawet długo. Tylko bądź.
Rozłączył się pierwszy. Poczułam, że może… tylko może… nie jestem już całkiem sama.
Nie miałam siły
Minął miesiąc. Michał nie dzwonił. Nie pisał. I dobrze. Czułam, że potrzebuję przestrzeni, żeby przetrawić wszystko. Pewnego dnia siedziałam sama na ławce w parku. W pewnej chwili usiadł ktoś na ławce obok. Mężczyzna, na oko w moim wieku. Nie spojrzałam nawet w jego stronę. Nie miałam siły. Tylko kątem oka zauważyłam, że trzyma kubek z kawą i przygląda się gołębiom.
– Ładne miejsce – odezwał się.
Głos miał spokojny, ciepły. Nie znajomy, ale nie obcy.
– Może – mruknęłam, nie patrząc w jego stronę.
– Czasem przychodzę tu poczekać.
– Na kogo? – zapytałam odruchowo.
– Na siostrę. Jeszcze nie wiem, kiedy będzie gotowa się spotkać.
Zamarłam. Nie spojrzałam. Nie zapytałam: „To ty, Michał?”. Bałam się. Milczałam, a on po chwili wstał.
– Może innym razem – powiedział tylko.
I odszedł. A ja siedziałam dalej. Z sercem tłukącym się jak szalone. Nie wiedziałam, czy właśnie przegapiłam najważniejszą rozmowę mojego życia. Ale może… może po prostu jeszcze nie byłam gotowa. I on o tym wiedział.
Monika, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wnuczek podkradał mi emeryturę, bo nie chciało mu się iść do pracy. Wiedziałam, że mu tego nie odpuszczę”
- „Gdy mój mąż mnie zostawił, myślałam, że moje życie się skończyło. To uczynny sąsiad ożywił we mnie ukryte pragnienia”
- „Musiałam sprzedać pierścionek zaręczynowy, żeby opłacić żłobek dla syna. Mąż woli leżeć na kanapie niż iść do roboty”