„Kumplowi zostało kilka lat życia, nie pozwoliłem mu się załamać. Dopilnowałem, by spędził je jak król”
„Tamtego dnia jechałem do Ryśka z duszą na ramieniu. Zastanawiałem się, co zastanę, w jakiej będzie kondycji. Zwłaszcza psychicznej. Prawdę mówiąc, spodziewałem się, że będzie załamany i przybity. Zawsze był silnym facetem, ale wiadomość o zbliżającym się końcu każdego zwaliłaby z nóg”.
- Leszek, lat 63
Od ponad 50 lat był moim najlepszym przyjacielem
Na samą myśl, że wkrótce może go zabraknąć, łzy same cisnęły się do oczu. Zwłaszcza że tak jak on byłem wdowcem, dzieci mieszkały za granicą i nie miałem nikogo bliskiego. Nasza przyjaźń sprawiała, że nie czułem się samotny. A tu nagle taka wiadomość…
Nie miałem czasu użalać się nad sobą. Musiałem wziąć się w garść. Przyjaciel potrzebował przecież mojego wsparcia, a nie biadolenia i łez. Kiedy więc już nieco ochłonąłem, zacząłem się zastanawiać, jak mu ulżyć w chorobie i umilić czas, który mu pozostał. Kombinowałem, myślałem, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
Pomysł zrodził się przypadkiem. Pojechałem wtedy do Ryśka do domu. Właśnie wyszedł ze szpitala po badaniach i diagnozie, i wreszcie mogłem się z nim zobaczyć. Wcześniej rozmawialiśmy tylko przez telefon, bo – mimo że jestem zaszczepiony – nie chcieli wpuścić mnie na oddział. To działo się w czasie pandemii. A poza tym nie byłem rodziną. Tłumaczyłem, że prawdziwy przyjaciel to więcej niż rodzina, bo ta potrafi być wredna, ale nie słuchali.
Wracając jednak do tematu. Tamtego dnia jechałem do Ryśka z duszą na ramieniu. Zastanawiałem się, co zastanę, w jakiej będzie kondycji. Zwłaszcza psychicznej. Prawdę mówiąc, spodziewałem się, że będzie załamany i przybity. Zawsze był silnym facetem, ale wiadomość o zbliżającym się końcu każdego zwaliłaby z nóg. Tymczasem on był spokojny. Wyglądało na to, że pogodził się z sytuacją. Poprosił, żebym się nad nim nie litował, nie próbował go pocieszać.
– Na każdego przychodzi kiedyś czas. A ja miałem chyba całkiem niezłe życie. Także dzięki tobie – uśmiechnął się i sięgnął na półkę po album ze zdjęciami.
Zobacz także
Przez następną godzinę oglądaliśmy fotografie i wspominaliśmy
– Wiesz, czego tylko żałuję? – zapytał w pewnym momencie Rysiek.
– Czego? – nadstawiłem ucha.
– Że byłem taki grzeczny i poukładany. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że przez całe życie nie zrobiłem nic szalonego ani niebezpiecznego. Miałem ochotę i to wielką, ale zawsze rezygnowałem.
– Na przykład z czego?
– Na przykład z szybkiej jazdy samochodem. Nieraz chciałem wsiąść za kółko jakiejś superbryki, przycisnąć gaz do dechy, poczuć prędkość, adrenalinę. Ale zaraz odzywał się rozsądek, który mówił, że rozbiję się na pierwszym drzewie i żona zostanie z dziećmi sama… Tak było ze wszystkim… A na bardziej bezpieczne szaleństwa szkoda mi było pieniędzy. Bo zawsze dzieciaki czegoś potrzebowały, bo były pilniejsze wydatki…
– To może teraz spróbujesz takiej szybkiej jazdy supersamochodem?
– Daj spokój, refleks już nie ten i oczy słabe. Jeszcze bym kogoś rozjechał na drodze. A poza tym moja toyotka to już prawdziwy grat. Ledwie setkę wyciąga… Lepiej więc wybierzmy się razem na ryby. W naszym wieku tylko to nam zostało z męskich zabaw – westchnął smutno.
– A ja ci udowodnię, brachu, że jednak nie – mruknąłem pod nosem, bo nagle doznałem olśnienia. Już wiedziałem, jaką niespodziankę i przyjemność mogę sprawić przyjacielowi: zafundować mu jazdę bardzo szybkim samochodem.
– Co mówisz?
– Nic, nic. Powoli szykuj się na te ryby – odparłem z kamienną twarzą. Nie chciałem, żeby się zorientował, że szykuję dla niego zupełnie coś innego.
Po powrocie do domu mój entuzjazm nieco opadł
Nie miałem pojęcia, skąd wziąć taki szybki samochód i gdzie znaleźć pustą ulicę, na której można zaszaleć. Z pomocą przyszedł mi nastoletni syn sąsiadów. Odkąd dzięki mnie nadrobił zaległości z matematyki, co rusz pytał, czy nie trzeba mi w czymś pomóc. Tym razem sam zaczepiłem go na klatce i opowiedziałem, w czym rzecz.
– Jest taka stronka w internecie z prezentami. Tam mają wszystko, co lubią duzi chłopcy. Od przejażdżki superszybkimi brykami, po jazdę monster truckami, a nawet czołgiem. Wystarczy do nich zadzwonić, umówić się na konkretny termin, zapłacić i gotowe – uśmiechnął się.
– Poważnie? – nie wierzyłem, że to może być aż takie proste.
– Prześlę panu link, to sam pan zobaczy – odparł, mrugając porozumiewawczo.
Przez cały wieczór siedziałem przy komputerze. Nastolatek miał rację: było tam wszystko, o czym marzą duzi chłopcy. Wybrałem przejażdżkę lamborghini. Po torze samochodowym, a więc w bezpiecznych warunkach. Trochę to kosztowało, ale na przyjaciołach się nie oszczędza. Gdy już wszystko było ugadane i zarezerwowane, zadzwoniłem do Ryśka.
– Jedziemy na te ryby? – zapytał.
– Tak jest. Wpadnę do ciebie w południe – odparłem.
Trochę był zdziwiony, że umawiam się tak późno, ale go zbyłem. Powiedziałem, że mam rano wizytę u lekarza. Chciałem, żeby ta przejażdżka do ostatniej chwili była niespodzianką.
Podjechało piękne czerwone lamborghini
Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy znaleźliśmy się na torze samochodowym. Najpierw na jego twarzy odmalowało się zdumienie, potem niedowierzanie, a w końcu radość.
– Naprawdę będę mógł poprowadzić to cudo? – wykrztusił w końcu.
– No jasne. Pan instruktor będzie siedział obok, jako pasażer – uśmiechnąłem się.
– Nie wierzę, nie wierzę… Tylko… Czy ja dam sobie radę?
– Jak nie spróbujesz, to się nie przekonasz – otworzyłem mu uroczyście drzwi auta.
Uśmiechnął się, wskoczył za kierownicę. Chwilę później już wyjeżdżał na tor.
Nie wiem, z jaką prędkością pędziło lamborghini z moim przyjacielem za kierownicą. Wiem natomiast, że gdy jazda dobiegła końca, Rysiek wprost tryskał szczęściem.
– Stary… Nie wiem, jak ci dziękować. To była przejażdżka życia… Ten pęd, ryk silnika… Nigdy tego nie zapomnę – rozemocjonowany dzielił się wrażeniami.
– To będziesz miał więcej rzeczy do zapamiętania. Bo to dopiero początek atrakcji – uśmiechnąłem się tajemniczo.
Od tamtej chwili bawimy się jak chłopcy. Obaj, bo – co tu ukrywać – pozazdrościłem przyjacielowi wrażeń. Zafundowaliśmy sobie przejażdżkę monster truckiem i szykujemy się na czołg. W międzyczasie byliśmy też na strzelnicy i degustacji whisky.
Dzielimy się kosztami na pół, bo przyjaciel nie chce już słyszeć o sponsoringu. Te wszystkie szaleństwa sporo kosztują, ale co tam. Najważniejsze, że Rysiek jest szczęśliwy. Przez całe życie myślał o innych, więc dobrze, że chociaż pod koniec myśli trochę o sobie.