„Gdy ja przez 10 lat zmieniałam rodzicom pampersy, brat nie dawał znaku życia. Darmozjad teraz żąda połowy mieszkania”
„– Mama zapisała nam to po równo – zaczął. – Myślę, że powinniśmy to sprzedać i się podzielić. – Sprzedać? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Gdzie byłeś, kiedy trzeba było się nimi opiekować dzień w dzień? Przez ostatnie 10 lat nie raczyłeś wysłać esemesa! – Miałem swoje powody… – powiedział cicho”.

- Redakcja
Przez ostatnie dziesięć lat żyłam jak w zawieszeniu – pomiędzy szpitalami, aptekami a domem. Rodzice chorowali, mama niestety miała demencję, a ojciec kłopoty z sercem. Opiekowałam się nimi, odkładając własne życie na półkę. Nie narzekam. Może tylko… jestem bardzo zmęczona. I rozczarowana. Bo teraz, kiedy ich już nie ma, kiedy mogłabym wreszcie odetchnąć, pojawił się on. Mój brat. Adam.
– I co on powiedział? – spytała Magda, sąsiadka z naprzeciwka, gdy zeszłam do niej na kawę.
– Że należy mu się połowa mieszkania. Tak po prostu – powiedziałam, nie kryjąc goryczy. – Po latach nieobecności, po tym jak nie zadzwonił nawet na pogrzeb mamy, nagle przypomniał sobie, że ma rodzinę.
– Ale... przecież ty się wszystkim zajmowałaś – Magda zmarszczyła brwi.
– No właśnie – parsknęłam śmiechem, choć bardziej był to śmiech przez łzy. – Ale testament nie mówi nic o uczuciach, prawda?
Wróciłam do domu i spojrzałam na opustoszałe mieszkanie po rodzicach. Już nie pachniało lekarstwami. Teraz pachniało chyba... zwątpieniem w uczciwość na tym świecie.
On dostał wolność, ja obowiązki
Usłyszałam dzwonek do drzwi i poczułam, jak zaciska mi się żołądek. Wiedziałam, że to on. Adam. Mój brat, duch rodzinny, który przez ostatnie dziesięć lat nie raczył nawet wysłać esemesa z życzeniami na święta. Otworzyłam drzwi bez słowa.
– Cześć, Malwina – powiedział, jakbyśmy widzieli się wczoraj.
– Czego chcesz? – zapytałam, nie siląc się na grzeczność.
– Chciałbym porozmawiać. O mieszkaniu – odpowiedział spokojnie, aż zbyt spokojnie.
Wpuściłam go do środka. Usiadł na fotelu ojca, tym samym, na którym przez ostatnie miesiące codziennie sprawdzałam, czy jeszcze oddycha.
– Mama zapisała nam to po równo – zaczął. – Myślę, że powinniśmy sprzedać i się podzielić.
– Sprzedać? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ty chcesz sprzedawać coś, czego nawet nie widziałeś przez lata? Gdzie byłeś, kiedy trzeba było zmieniać mamie pampersy? Kiedy ojciec był w szpitalu?
– Miałem swoje powody… – zaczął.
– A ja miałam rodziców, których trzeba było myć i karmić! – przerwałam mu ostro. – Siedziałeś w jakimś hostelu w Berlinie, podczas gdy ja zasuwałam jak pielęgniarka!
Adam spuścił wzrok. Milczał. Może pierwszy raz od lat miał coś do przełknięcia.
– Nie chodzi o kłótnię – powiedział cicho. – Chodzi o to, żeby każdy dostał swoje.
– Ty już dostałeś – wycedziłam. – Wolność. Ja dostałam obowiązki.
Spojrzał na mnie z czymś, co mogło być wstydem. Ale równie dobrze mógł udawać.
Czułam się jak zamroczona
Siedziałam naprzeciwko notariuszki, w dłoni ściskałam kartkę z testamentem. Był prosty. Rodzice zostawili mieszkanie mnie i Adamowi – po połowie. Tak po prostu. Jakbyśmy oboje byli tacy sami. Jakbyśmy oboje tu byli, razem.
– Niestety, pani Malwino, formalnie brat ma prawo do swojej części – powiedziała kobieta łagodnym, ale beznamiętnym głosem. – Nawet jeśli nie był obecny w ostatnich latach życia rodziców.
Zacisnęłam zęby.
– A jeśli nie chcę sprzedaży? Jeśli nie zgodzę się na podział?
– Może pani wnieść sprawę do sądu. W najgorszym wypadku może pani żądać zniesienia współwłasności i licytacji nieruchomości – mówiła dalej.
Wyszłam stamtąd jak zamroczona. Świat był zbyt sprawiedliwy dla tych, którzy na niego nie zasługują. Zatrzymałam się przed cukiernią naprzeciwko kancelarii. Patrzyłam na ludzi z pączkami w rękach. Nikt z nich nie miał pojęcia, że właśnie ktoś rozcina mi życie na pół... Nagle przypomniało mi się coś. Jak miałam może dziewiętnaście lat, Adam był wtedy w liceum. Pewnego dnia wrócił ze szkoły, rzucił torbę w kąt i powiedział:
– Ja stąd znikam. Mam dość.
– A mama? A ojciec? – spytałam, próbując go zatrzymać.
– To twoje zmartwienie – rzucił beznamiętnie.
Mama stała w kuchni. Nie zapytała, nie krzyczała. Tylko powiedziała cicho:
– Zawsze będziesz musiała być tą silną. I tą, która zostaje.
Miała rację. Zawsze zostaję. Tylko teraz nie wiem, po co mi to było.
Chciał być znowu częścią rodziny
Adam zadzwonił tydzień później. Chciał się spotkać. Przez chwilę kusiło mnie, żeby rzucić telefonem o ścianę, ale coś mnie powstrzymało. Może ciekawość. Może nadzieja, że powie coś, co zmieni moje myślenie o nim – o nas.
Usiedliśmy w kuchni. Przyszedł wcześniej, przyniósł jakieś ciastka. Przez moment zrobiło się niemal normalnie, absurdalnie wręcz. Potem powiedział:
– Nie chodzi mi o pieniądze. Przynajmniej… nie tylko. Chciałem wrócić. Być znowu częścią czegoś.
– Czego? Rodziny? – prychnęłam. – Zorientowałeś się po pogrzebie?
Adam spuścił wzrok. Po raz pierwszy wyglądał jak ktoś, kogo naprawdę coś boli.
– Przez lata żyłem w depresji. Wstydziłem się wrócić. Nie miałem pracy, nie miałem celu. Bałem się spojrzeć mamie w oczy. A potem… było za późno.
Milczałam. Nie potrafiłam uwierzyć. A może nie chciałam?
– To ja musiałam patrzeć, jak umiera – powiedziałam chłodno. – I jak codziennie pytała, czy zadzwoniłeś. Myślała, że może zapomniałeś, że może coś ci się stało. A ja musiałam kłamać, że wszystko z tobą dobrze.
– Przepraszam – wyszeptał.
Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że jego "przepraszam" mi wystarczy? Spojrzałam na puste ściany kuchni. Te same, które znały wszystkie nasze rodzinne śniadania. Teraz milczały razem z nami.
Musiałam wreszcie zadbać o siebie
Siedziałam na balkonie z kubkiem kawy w ręku, wpatrując się w szarzejące niebo. Blok naprzeciwko wyglądał dokładnie tak samo jak dwadzieścia lat temu, kiedy Adam grał w piłkę z chłopakami z podwórka. A potem zniknął. Teraz wrócił. Z pretensjami. Z żądaniami. I z czymś, co miało przypominać skruchę.
– Myślałaś kiedyś, żeby się stąd wyprowadzić? – zapytała Magda, moja sąsiadka, która przyniosła mi gorące jeszcze ciasto i wsparcie.
– Tysiące razy – westchnęłam. – Ale teraz... to mieszkanie to jedyna rzecz, jaką mam. Jedyny ślad po nich.
– I dlatego nie możesz się uwolnić – stwierdziła. – To nie dom, to grób.
Popatrzyłam na nią ostro, ale po chwili opuściłam wzrok. Miała rację. Tutaj wszystko krzyczało „mama” i „tata”. Szuflada z lekarstwami, której nie potrafiłam opróżnić. Stary fotel ojca, wciąż trochę pachnący jego wodą kolońską. Kuchnia, gdzie mama gotowała rosół, choć nie miała już siły ustać przy kuchence.
– Ale jeśli się zgodzę na sprzedaż… to będzie tak, jakby nic się nie liczyło. Jakby jego zniknięcie było w porządku – powiedziałam cicho.
Magda uśmiechnęła się smutno.
– Nie musisz się zgadzać. Ale też nie musisz być wiecznym strażnikiem ich pamięci. Może czas zadbać o siebie?
Późnym wieczorem, leżąc sama w łóżku, przypomniałam sobie słowa ojca. Kiedyś, gdy byłam dzieckiem i pokłóciłam się z Adamem, powiedział:
– Rodzina to nie tylko krew, Malwina. Rodzina to ci, którzy zostają, kiedy wszyscy inni odchodzą.
Tylko że teraz to Adam wrócił. A ja nie wiem, czy chcę, żeby został. Nie wiem nawet, czy jeszcze potrafię mu wybaczyć.
Nie ufałam mu i czułam złość
Adam przyszedł punktualnie. Usiadł przy kuchennym stole naprzeciwko mnie, dokładnie tam, gdzie przez lata siedział ojciec. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Tylko zegar na ścianie tykał, bezlitośnie odmierzając czas między nami.
– Mam dla ciebie propozycję – powiedziałam w końcu.
Spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.
– Albo wykupisz moją część. Po cenie rynkowej, bez żadnych zniżek za sentyment. Albo... zostaniesz tutaj. Ale nie za darmo. Zostajesz i pracujesz. Na nowy dach, na nowe ściany. Ten dom wymaga więcej niż wspomnień. I nie mam zamiaru dźwigać go dalej sama.
Adam przełknął ślinę.
– Nie mam takich pieniędzy. Ledwo się ogarniam. Ale... mogę zostać. I pomóc. Jeśli mi pozwolisz.
Popatrzyłam na niego długo. Nie ufałam mu. Nadal czułam złość. Ale też... zmęczenie. Chciałam wreszcie przestać walczyć z całym światem.
– To nie będzie dom, jeśli wciąż będę do ciebie czuć żal – powiedziałam szczerze.
– Rozumiem. I chcę to naprawić – odparł cicho.
– Nie wystarczy chcieć – odparłam. – Będziesz musiał to udowodnić. Każdego dnia. Pracą. Obecnością. Odpowiedzialnością.
– Dam radę – odpowiedział. – Ale nie tylko dla mieszkania. Dla ciebie. Dla nas. Może jeszcze da się coś zbudować.
Może. Ale ja jeszcze nie wiedziałam, czy chcę budować to z nim.
Uczymy się siebie na nowo
Minęły trzy miesiące. Adam został. Pomagał. Nie tylko w mieszkaniu – wynosił gruz, zdzierał stare tapety, naprawiał cieknący kran – ale też w codzienności. Przynosił zakupy, gotował obiady. Rano wychodził do pracy, dorywczej na razie, ale stabilnej. Wieczorami siadał w salonie z herbatą i czasem nawet opowiadał coś o sobie. O tym, jak spał w tanich hostelach, jak trzymał się z ludźmi, których nazwisk nie pamięta. Jak szukał sensu. Nie wiem, czy mu wierzę.
Czasem budzę się w nocy i słyszę go chrapiącego w pokoju obok. I mam ochotę go wyrzucić. Bo przypomina mi się wszystko, co mnie bolało. A innym razem… budzę się i czuję ulgę, że nie jestem już sama. Że ktoś jeszcze zna zapach tego mieszkania. Dźwięk skrzypiących schodów. Głos mamy, który niekiedy brzmi w mojej głowie tak wyraźnie, jakby wciąż siedziała przy stole. Wciąż się uczymy siebie na nowo. Wciąż balansuję między wybaczeniem a urazą.
Ale któregoś dnia, kiedy Adam wieszał nowe firanki, powiedział nagle:
– Malwina… myślisz, że zasługuję na drugą szansę?
Spojrzałam na niego. Miał kurz na policzku, koszulę poplamioną farbą. Wyglądał nie jak brat, którego znałam z dzieciństwa, ale jak ktoś, kto chce zostać.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale chyba chcę się przekonać.
Nie wiem, jak potoczy się dalej ta historia. Może Adam odejdzie za pół roku, może zostanie na dobre. Może znowu mnie zawiedzie. A może nauczy się być bratem. Ale dziś... drzwi są otwarte.
Malwina, 34 lata
Czytaj także:
- „Dałem mamie luksusowy prezent na Dzień Matki, a ona oddała go sąsiadce. Okazałem jej miłości, a ona ze mnie zakpiła”
- „Mój partner zdradził mnie z synową, a na dodatek spodziewają się dziecka. Moje serce pękło na milion kawałeczków”
- „Ksiądz wyciągał łapy po koperty, zamiast wspierać wiernych. Kłamał mi w żywe oczy, więc dałam mu popalić”