„Rodzinna wycieczka zamieniła się w życiową tragedię. Jakiś bydlak odebrał mi wszystko, co kochałam. Jeszcze mnie popamięta”
„Starałam się mijać pokój chłopców, jakby w ogóle nie istniał. Mama chciała przyjść i pomóc mi zrobić porządki, ale zabroniłam jej ruszać cokolwiek w moim mieszkaniu. Coś mówiło mi, że muszę jeszcze poczekać, że nie wolno mi wokół siebie niczego zmieniać, a przynajmniej dotykać w pokoju chłopców”.
- Wiktoria, 32 lata
Miałam jechać z moimi chłopcami w góry. Wyjazd zaplanowany był od roku. Michał i Antek dobrze się uczyli, więc nie miałam wyrzutów sumienia, że zabieram ich wcześniej ze szkoły. Po pięciu dniach wakacji opiekę nad chłopcami miał przejąć ich ojciec, z którym rozwiodłam się przed pięcioma laty.
Eryk nie był dobrym mężem, co zresztą sam przyznał przed sądem w czasie sprawy rozwodowej. Jednak był wspaniałym ojcem, co zaświadczyłam przed sędzią, godząc się, żebyśmy nadal razem wychowywali nasze pociechy.
Dzień przed wyjazdem byłam już z chłopcami całkowicie spakowana. W piątek rano zjedliśmy śniadanie. Potem tylko pozostawało zamknąć za sobą drzwi i zejść do samochodu. Michał i Antek zajęli miejsca z tyłu i grzecznie przypięli się pasami. Mieliśmy przed sobą dziewięć godzin, wliczając w to postoje. A że wyruszyliśmy o szóstej rano, chłopcy od razu poszli spać.
Po godzinie, gdy zerknęłam w lusterko wsteczne, zobaczyłam ich nieruchome buzie. Obaj mieli zamknięte oczy, spali snem głębokim i spokojnym. Właśnie w tamtej króciutkiej chwili po raz ostatni widziałam swoje dzieci. Do zakrętu dojeżdżałam z przepisową prędkością. Nawet nieco zwolniłam, gdyż była informacja, że kilometr dalej jest ustawiony radar. Na liczniku miałam sześćdziesiąt kilometrów, dla pewności to sprawdziłam. Kiedy podnosiłam wzrok, zobaczyłam mijaną reklamę wytwórni zabawek. Na billboardzie widniał narysowany kredkami statek piracki. Za sterem stał stary kaper z papugą na ramieniu.
Potem wjechałam w zakręt…
Od tego momentu mam w głowie czarną dziurę, jakby ktoś wymazał z mojej pamięci wszystko, co działo się przez następne dwanaście godzin.
Pół roku później zadzwonił do mnie policjant, który niedługo po wypadku jako pierwszy spisywał moje zeznanie. Od tamtej pory dzwonił do mnie co miesiąc, jakby miał nadzieję, że coś mi się przypomni. Pewnego dnia spytałam, dlaczego nie daje mi spokoju. W odpowiedzi usłyszałam, że kilka lat wcześniej jego matkę przejechał na pasach pijany kierowca. On szukał go dwa lata, ale w końcu odnalazł.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy w pani głowie otworzy się jakaś klapka. Poza tym nie możemy draniowi darować – dodał.
Tam, na zakręcie, moje auto zderzyło się z innym samochodem. Mój źle zapięty pas wypiął się z zatrzasku i zostałam wyrzucona przez okno. Dzieci zostały w samochodzie, który w wyniku uderzenia spłonął. Przez cztery miesiące spotykałam się z psychologiem, który pomógł mi zacząć sobie radzić z własnym cierpieniem. Potem dołączyłam do grupy wsparcia, która również wiele mi pomogła. W czasie kolejnej rozmowy z tym dociekliwym policjantem usłyszałam od niego słowa, które zapadły mi w pamięć.
– Musi pani zafiksować się na jakiś cel. Choćby nawet było to trudne, należy go sobie wyznaczyć i nakierować na niego wszystkie działania. Ja właśnie w ten sposób poradziłem sobie po stracie ukochanej mamy. Może i pani to pomoże.
Wtedy postanowiłam, że odnajdę mordercę swoich dzieci. Postanowienie rzeczywiście przyniosło mi uspokojenie. Dało pretekst do podniesienia się z krzesła, na którym siedziałam całymi dniami, gapiąc przez okno, za którym widziałam tylko przesuwające się po niebie obłoki.
Odkąd wróciłam ze szpitala, starałam się mijać pokój chłopców, jakby w ogóle nie istniał. Mama chciała przyjść i pomóc mi zrobić porządki, ale zabroniłam jej ruszać cokolwiek w moim mieszkaniu. Coś mówiło mi, że muszę jeszcze poczekać, że nie wolno mi wokół siebie niczego zmieniać, a przynajmniej dotykać w pokoju chłopców. Dla pewności zamknęłam więc go na klucz, a ten schowałam w komodzie. W trakcie sesji usłyszałam, że powinnam się przełamać i wejść do pokoju synów. Odpowiedziałam, że czekam na sygnał, że ten moment właśnie nadszedł.
– A jeśli on nie nadejdzie? – spytał jeden z uczestników terapii.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
– Masz trzydzieści dwa lata – włączyła się terapeutka. – Nie możesz zawiesić życia na kołku, nie wolno ci odłożyć go na później i czekać na sygnał, którego nawet sama nie potrafisz określić, nie wiesz, co ma wskazać.
– Muszę się nad tym zastanowić…
Jakoś nie podobał mi się kierunek rozmowy. Czułam wewnętrzny opór.
– Dasz radę rozważyć tę sprawę do kolejnego spotkania z grupą? – terapeutka mi jednak nie odpuszczała.
Michał narysował statek piracki i… rozbity samochód
Po spotkaniu wsiadłam do tramwaju. Zajęłam wolne miejsce i zaczęłam gapić się w okno. Po przejechaniu paru przystanków poderwałam się na nogi. Na jednym z billboardów jacyś mężczyźni kończyli rozwieszanie reklamy. Zobaczyłam na niej znajomy statek piracki i stojącego za sterem starego kapra z papugą na ramieniu. W tej samej chwili w pamięci usłyszałam kłótnię chłopców. O co im wówczas poszło?
Wspomnienie trwało nie dłużej niż ułamek sekundy. Tramwaj zatrzymał się na przystanku. Wysiadłam i cofnęłam się przed rozklejany billboard. Gapiłam się na niego, jakbym na coś czekała. Kiedy miałam już odejść, skądś przyszła pewność, że chłopcy pokłócili się o kredki, którymi Michał nie chciał podzielić się z Antkiem.
Tamtego dnia, przed wyjazdem w góry, nieco później wróciłam z pracy i byłam w ferworze pakowania. Co chwila zerkałam też na wypisaną wcześniej listę z rzeczami, które powinnam ze sobą zabrać. Ale zdarzyło się jeszcze coś ważnego. Tylko co?
Wróciwszy do domu, stanęłam w przedpokoju i wsłuchiwałam się w ciszę. Spojrzałam na drzwi pokoju chłopców.
Masz trzydzieści dwa lata – usłyszałam głos terapeutki. – Nie możesz zawiesić życia na kołku, nie wolno ci odłożyć go na później i czekać na sygnał, którego nawet sama nie potrafisz określić.
Jak w transie poszłam do dużego pokoju i wyjęłam z szuflady komody klucz do drzwi pokoju chłopców. Serce przyśpieszyło rytm. Nie otwierałam ich od dnia, gdy wyruszyłam z chłopcami do Zakopanego.
Kiedy stanęłam w progu, nieoczekiwanie odeszły wszystkie emocje. Ogarnęło mnie zimne skupienie. Wiedziałam już, że muszę znaleźć coś ważnego, ale nadal nie wiedziałam, co. Podeszłam do stolika, na którym leżały rozrzucone rysunki Michała. Pierwszy przedstawiał narciarzy na stoku, drugi kota, trzeci jedynie obłoki ze słońcem. Wreszcie trafiłam na statek piracki. Za sterem stał jakiś drab z czarną przepaską na oku i papugą na ramieniu. Statek jednak nie płynął po wodzie, lecz jechał szosą. Przed dziobem pirackiego okrętu Michał narysował… rozbity samochód.
Odłożyłam pośpiesznie rysunki syna i wyszłam z pokoju. Musiałam odetchnąć. Miałam wrażenie, jakbym długo nurkowała i wreszcie wynurzyła się na powierzchnię, gdzie mogłam zaczerpnąć powietrza. Dłuższą chwilę spędziłam w kuchni, gdzie wypaliłam dwa papierosy z rzędu. Przed czterema laty rzuciłam ten nałóg, ale teraz do niego wróciłam. Kiedy gasiłam papierosa, powróciło wspomnienie dawnej kłótni chłopców. Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
„Mamo, on zabrał mi czarną kredkę – usłyszałam skargę w głosie Michała. – I prawie ją wymalował”.
Spojrzałam wówczas na Antka, który siedział przy biurku. Przed sobą miał gazetę i spoglądał drwiąco na brata. Weszłam do pokoju i zajrzałam pod łóżko. Wyjęłam gazetę. Zobaczyłam, że ostatnia strona jest niemal cała zamalowana na czarno, z wyjątkiem niewielkiego kwadratu, w którym znajdowało się ogłoszenie: „Stolarz. Szybko i solidnie. Meble na wymiar”. Czyżby synowie za życia ostrzegali mnie przed tym, co się z nami stanie?
Sięgnęłam po telefon drżącą ręką i kiedy po drugiej stronie odezwał się męski głos, spytałam:
– Gdzie pan jechał „gierkówką” rok temu? Konkretnie dwudziestego czwartego kwietnia o dziesiątej dwadzieścia?
W telefonie zapadła cisza, po chwili usłyszałam wystraszony głos:
– Nie wiem, o czym pani mówi. Proszę już więcej do mnie nie dzwonić.
Zadzwoniłam do policjanta. Powiedziałam mu, że już wiem, kto zabił moje dzieci. Jak wykazało śledztwo, poprzedniego dnia stolarz miał imieniny. Rano łyknął na kaca ćwiartkę, ale nadal go suszyło. Postanowił iść do sklepu po piwo. Ponieważ ten był wyjątkowo zamknięty, ruszył samochodem do sąsiedniej wioski. Jechał szybko i ściął tamten zakręt. Nie zdążył zareagować, gdy moje auto wyłoniło się zza drzew. Kiedy aresztowano stolarza, poczułam, jak znikają pętające mnie więzy przeszłości. Byłam wolna, by pójść dalej.