Reklama

Czasem budzę się w nocy i przez ułamek sekundy zapominam, gdzie jestem. Może to kwestia zmęczenia, a może sumienia? Albo jednego i drugiego? Pracuję jako lekarz. Codzienna walka o ludzkie życie. Ale prawda jest taka, że po tylu latach w tym zawodzie człowiek uczy się, jak wyłączać emocje. Inaczej by zwariował.

Reklama

Byłem wypalony

Mam żonę Julię, jest nauczycielką. Znamy się jeszcze z czasów studiów. Przez lata nasz związek stawał się coraz bardziej funkcjonalny. Kiedyś była moją najbliższą osobą. Teraz jesteśmy jak współlokatorzy, którzy dzielą rachunki i lodówkę.

Czułem się wypalony. I w pracy, i w domu. Miałem wrażenie, że życie gdzieś mi ucieka. Wtedy pojawiła się Marta, nowa pielęgniarka na oddziale. Młodsza, energiczna, zadziorna. Miała w sobie coś, co od razu mnie poraziło – pewność siebie. Wmawiałem sobie, że to nie romans, tylko ratunek dla duszy, która powoli się dusiła.

To był jeden z nocnych dyżurów. Oddział cichy, pacjenci pod kontrolą, światło w korytarzach przygaszone. Większość zespołu spała pokotem w dyżurkach albo próbowała przetrwać noc, sącząc zimną kawę. Siedziałem przy komputerze i kończyłem dokumentację, gdy usłyszałem jej głos.

– Nadal tu tkwisz?

Marta stała w drzwiach, oparta o framugę, z kubkiem w dłoni. Miała związane włosy i luźny fartuch, który jakoś na niej wyglądał inaczej niż na wszystkich.

To się stało samo

Kilka słów, jakieś żarty, spojrzenia, które trwały za długo. A potem ciepło jej dłoni, zapach skóry, szept tuż przy uchu. Wszystko wydarzyło się szybko, a jednocześnie jakby w zwolnionym tempie. Na zapleczu, między półkami ze sprzętem, na stercie koców. Słyszałem jej oddech i czułem własne serce, które biło jak oszalałe. Marta pierwsza się odezwała, pół-żartem, pół-serio:

– Ty chyba naprawdę kochasz swoją żonę, skoro lądujesz ze mną w magazynku.

Spojrzałem na nią. Jej uśmiech był niepewny, ale spojrzenie poważne. Odpowiedziałem:

– Może wreszcie zaczynam kochać kogoś, kto mnie widzi.

Nie odpowiedziała. Przytuliła się do mnie, a ja zamiast wyrzutów sumienia poczułem ulgę. Jakby ktoś wreszcie pozwolił mi odetchnąć. Leżąc tam z nią zacząłem się zastanawiać, czy może właśnie tak wygląda szansa. Czy to możliwe, że moje życie może jeszcze wyglądać inaczej?

Minęło kilka tygodni od tamtej nocy. Nasze spotkania stały się regularne, choć ukrywane. Marta nie była typem kobiety, która robi sceny, nie dzwoniła bez przerwy, nie pisała gorączkowych wiadomości. To ja zacząłem wymyślać dyżury, zmieniać grafik, zostawać po godzinach.

Byłem w szoku

Pewnego dnia po pracy spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko szpitala. Wybrała stolik na uboczu. Nie zamówiła nic poza wodą. Była jakaś inna – spięta, nieobecna.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła. – Jestem w ciąży.

Zamarłem. Nie byłem w stanie od razu zareagować. Patrzyłem na nią, a mój umysł pracował na najwyższych obrotach.

– Moje? – zapytałem w końcu, choć brzmiało to głupio.

– Myślę, że tak – odpowiedziała cicho. – To znaczy… nie miałam nikogo innego od tamtej nocy.

Wypiłem łyk kawy i poczułem, jak ręce zaczynają mi drżeć. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. A potem powiedziałem:

– Jeśli to dziecko jest nasze… chcę być z tobą.

Marta spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jakby nie spodziewała się takich słów. Pokręciła głową i po chwili westchnęła.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę być tą, przez którą rozwalisz małżeństwo.

– Już dawno się rozpadło – odpowiedziałem.

To było kłamstwo, ale brzmiało jak prawda. Tak to wtedy czułem. Nasze wspólne życie z Julią wydawało się puste, wypalone. A teraz pojawiło się coś, co mogłem uznać za nowy początek. Marta. Dziecko. Sens. W środku czułem lęk. Ale jeszcze mocniej – nadzieję.

Podjąłem decyzję

Spakowałem rzeczy w jedną noc. Julia była w pracy, więc zostawiłem jej list. Suchy, oszczędny w słowach. Pisałem, że odchodzę, że potrzebuję czegoś innego, że przepraszam. Nie napisałem, że jest inna kobieta, uznałem, że to nieistotne. Może to tchórzostwo, ale wtedy uważałem, że to oszczędność bólu. Sam siebie przekonywałem, że robię to dla przyszłości. Dla dziecka.

Wynająłem małe mieszkanie blisko szpitala. Ciasne, z widokiem na parking, ale nie miało to znaczenia. Miałem być ojcem. Chciałem, żeby Marta czuła, że jestem gotów. Dzwoniłem do niej codziennie, pisałem, proponowałem, że ją zabiorę do lekarza, że przyjdę z zakupami. Na początku odpowiadała, czasem z opóźnieniem, czasem lakonicznie, ale jednak. Potem zaczęła milknąć.

Najpierw tłumaczyła się zmęczeniem. Potem przełożyła spotkanie. A potem po prostu zniknęła na kilka dni. Nie odbierała telefonu. Nie pojawiła się na dyżurze. Zacząłem wariować. Pytałem w pracy, nikt nic nie wiedział. W końcu napisała, że możemy się spotkać w jej mieszkaniu.

Wpuściła mnie do środka, ale nie usiadła. Stała przy oknie i przez chwilę nie mówiła nic. A potem:

– Muszę ci coś powiedzieć. Kilka dni przed tym, jak pierwszy raz byliśmy razem… byłam z Bartkiem, ratownikiem. Przypadek, impreza. Nie planowałam tego.

Nie była pewna

– Nie wiem, czy to twoje dziecko. Nie jestem pewna. Musimy zrobić test.

Zrobiło mi się słabo. Miałem ochotę usiąść, ale zabrakło mi siły. Patrzyłem na nią, ale czułem, że tracę grunt pod nogami. Nie mogłem uwierzyć, że to się naprawdę dzieje.

Na wynik testu czekałem jak skazaniec na wyrok. Z jednej strony miałem nadzieję. Z drugiej – przeczucie, że coś się skończy, zanim zdążyło się naprawdę zacząć. Moje dłonie drżały, kiedy otwierałem kopertę. Przerzuciłem wzrok na końcówkę dokumentu. Wynik testu ojcostwa: wykluczono.

Nie spojrzałem na nią od razu. Patrzyłem w pusty punkt na ścianie. Czułem, jak coś we mnie gaśnie. Jak pęka ostatnia nitka nadziei, której kurczowo się trzymałem.

– Nie chciałam cię okłamywać – powiedziała w końcu. – Po prostu… tak bardzo chciałam, żebyś to był ty.

Wtedy spojrzałem na nią. I chyba po raz pierwszy zobaczyłem nie tę Martę, która mnie oczarowała pewnością siebie, tylko dziewczynę, która się pogubiła.

– Zostawiłem kobietę, z którą byłem kilkanaście lat. Dla ciebie. Dla dziecka, którego nawet nie zrobiłem.

Wszystko runęło

Wiedziałem jedno – nie wrócę już tam. Ani do niej, ani do siebie sprzed tego wszystkiego.

Próbowałem wrócić do dawnego życia, ale ono już na mnie nie czekało. Julia dowiedziała się prawie od razu, od wspólnej znajomej, która widziała mnie z Martą. Może to i lepiej – nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, co zrobiłem.

Poszedłem do naszego mieszkania kilka dni po tym, jak poznałem wynik testu. Wpuściła mnie bez słowa. Stała w przedpokoju, z założonymi rękami. Miała na sobie dres, włosy niedbale związane.

– Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić. Ale chciałem cię przeprosić. Za wszystko – powiedziałem.

Przez chwilę milczała. Potem spojrzała mi prosto w oczy.

– Nie jesteś już częścią mojego świata. I nie chcę cię w nim więcej.

Zacisnąłem usta, kiwnąłem głową. Nie błagałem. Nie miałem do tego siły. Wyszedłem, czując, że naprawdę wszystko się skończyło.

Marta zniknęła. Przestała przychodzić do pracy, nie odbierała telefonu. Ktoś wspomniał, że wyjechała do rodziny, gdzieś na południe. Nie szukałem jej. Nie miałem już czego powiedzieć.

Zamieszkałem sam. Małe mieszkanie, białe ściany, jeden kubek, jeden talerz. Rano wstaję, idę do pracy, wracam. Nic już nie smakuje tak samo. Ludzie mówią, że czas leczy rany. Może. Ale niektóre nie chcą się goić.

Adam, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama