„Gdy leżałem z moją żoną, oglądałem ukradkiem na Insta foty swojej byłej. Nie musi wiedzieć, że jestem z nią dla wygody”
„Kasia była ciepła, mądra i zawsze potrafiła rozbroić mnie jakimś ironicznym komentarzem. Lubiłem ją. A nawet więcej – szanowałem ją, ceniłem, może nawet podziwiałem. Ale nie potrafiłem powiedzieć, że ją kocham. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś kochałem Anię. Z Kasią było… dobrze. Bezpiecznie”.

- Redakcja
Wieczór był chłodny, zresztą jak większość ostatnio. W mieszkaniu unosił się zapach ziół z herbaty, którą Kasia właśnie parzyła, i choć wszystko wydawało się zwyczajne – ten rytuał, wspólne siedzenie na kanapie, rozmowy o tym, co u koleżanki z pracy – to mnie znów dopadła ta cicha, nieproszona myśl. Tęsknota za czymś, czego nigdy nie miałem. Albo miałem tylko na chwilę.
– Mateusz, zrobiłam ci twoją ulubioną z lawendą – powiedziała Kasia, siadając obok mnie i podając kubek. Uśmiechnąłem się, ale bez większego entuzjazmu.
Kasia była ciepła, mądra i zawsze potrafiła rozbroić mnie jakimś ironicznym komentarzem. Lubiłem ją. A nawet więcej – szanowałem ją, ceniłem, może nawet podziwiałem. Ale nie potrafiłem powiedzieć, że ją kocham. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś kochałem Anię. Z Kasią było… dobrze. Bezpiecznie. Spokojnie. Nasz związek był jak niedzielne popołudnie – przyjemne, bez niespodzianek. Czasem próbowałem sobie wmówić, że tak właśnie powinno być. Że to właśnie dojrzałość. Ale potem w mojej głowie pojawiała się Ania.
Zawsze wtedy sięgam po album. Ten stary, ze zdjęciami sprzed lat. Jest tam jedno, które szczególnie mnie zatrzymuje. Ania siedzi na trawie, śmieje się do obiektywu, włosy rozwiane wiatrem. I to spojrzenie – jakby mówiła: „Mateusz, nie bądź taki poważny, życie jest zbyt krótkie”. Z nią wszystko było intensywne. Jakbyśmy wchodzili do rzeki, bez patrzenia dokąd sięga nam woda.
Z Kasią jest inaczej. Może za dużo w nas było rozsądku? A może po prostu już nie potrafię kochać? Czy to możliwe, żeby człowiek spalił całe swoje uczucia w jednym krótkim romansie sprzed lat? Może właśnie dlatego związałem się z Kasią? Bo z nią można było być, nie ryzykując zranienia. Może kochałem ją z obowiązku? Bo była przy mnie, gdy wszystko się waliło. Bo nie chciałem być sam. Ale... czy to wystarczy na całe życie?
Czy bardziej kochałem Anię?
– O matko, co to za włosy? – Kasia zaśmiała się, pochylając się nad zdjęciem, które trzymała na kolanach. – Przecież tu wyglądasz jak wokalista zespołu punkowego.
– Miałem swoje fazy – mruknąłem, nie odrywając wzroku od zdjęcia, które właśnie trzymała. Ania. Leżała na trawie, a ja obok niej, z głupawym uśmiechem. Trzymała mnie za rękę. Kasia przez chwilę milczała. Przesunęła palcem po brzegu zdjęcia.
– To ona, prawda?
Nie musiała wyjaśniać, o kogo chodzi. Ania była jak echo, które raz puszczone, nigdy do końca nie milknie. Kiwnąłem głową.
– Ładna. Ma... żywe oczy.
– Miała – poprawiłem, nieco zbyt szorstko. – Miała żywe oczy.
Kasia zamknęła album i spojrzała na mnie, pół żartem, pół poważnie wycedziła:
– Chyba ją bardziej kochałeś niż mnie?
Wzruszyłem ramionami, a potem, bez namysłu, odparłem:
– Możliwe.
Zapadła cisza. Taka, która nie jest milczeniem – to była ściana. Kasia wpatrywała się w kubek z herbatą, jakby chciała z niego coś wyczytać. W końcu podniosła się i poszła do kuchni, nie mówiąc ani słowa. Zostałem sam. Album leżał otwarty. Patrzyłem na siebie sprzed lat. Tamten chłopak – głupi, zakochany, bez planu na życie – czy był bardziej szczery ode mnie dzisiaj? A może tylko nie wiedział jeszcze, jak bardzo można kogoś zranić? „Możliwe.” To przecież nie była odpowiedź. To była rana, którą sam zadałem. Ale czy skłamałem? Nie. I właśnie to było najgorsze.
Czasem sam siebie nie rozumiem
Od tamtej rozmowy minęło kilka dni. Kasia nie wracała do tematu, ale ja czułem, że coś się zmieniło. Zresztą to było widać gołym okiem. W sposobie, w jaki stawiała mi śniadanie na stół. W tym, że przestała komentować wiadomości w telewizji. W tym, że gdy usiadłem obok niej na kanapie, przesiadała się do fotela „bo światło lepsze do czytania”. Nie umiałem nic z tym zrobić. A może nie chciałem. Nie wiem. Czasem sam siebie nie rozumiem.
– Mateusz – odezwała się pewnego wieczoru, przerywając ciszę, która przez ostatnie tygodnie była naszą nową normą. – My tak zawsze będziemy? Przemilczać wszystko?
Siedziałem z laptopem na kolanach, udając, że coś robię. Zamknąłem go powoli i spojrzałem na nią.
– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedziałem zbyt obojętnie.
Kasia przygryzła wargę.
– Chodzi o to, że jestem z tobą, a czuję się... niewidzialna. Niewystarczająca. Jak jakaś rezerwowa wersja kobiety, której nie da się zapomnieć. – Przerwała, po czym dodała cicho: – Wiesz, co boli najbardziej? Że nie chcesz nawet spróbować mnie kochać bardziej.
Zamarłem. W głowie słyszałem tysiące odpowiedzi, ale żadna nie brzmiała szczerze. Żadna nie była tym, co naprawdę czuję. Bo prawda była taka, że... nie wiedziałem jak. Jak pokochać kogoś tak, jak się powinno? Jak otworzyć się na kogoś, kto tu jest, skoro część mnie wciąż tkwiła tam, gdzie już nic nie zostało? Więc nic nie odpowiedziałem. Tylko patrzyłem, jak Kasia wstaje, bierze koc i idzie spać na kanapie. A ja... udawałem, że to mnie nie boli.
Byłem pusty w środku
W sobotę wróciłem z pracy wcześniej niż zwykle. Było cicho. W mieszkaniu unosił się zapach mandarynek i świeżo zmielonej kawy, ale nie było w tym nic przytulnego. Kasia siedziała przy stole, nieco zgarbiona, jakby coś ją przygniatało. Przed nią leżały dokumenty. Zastygłem, gdy tylko zobaczyłem ich nagłówki. „Pozew rozwodowy” – przeczytałem bezgłośnie. Wszystko jasne.
– Chciałam porozmawiać – powiedziała spokojnie, bez cienia emocji. Jakby opowiadała o prognozie pogody.
Nie odpowiedziałem. Usiadłem powoli po drugiej stronie stołu.
– Nie potrafię już być w tym związku – zaczęła. – Próbowałam. Chciałam wierzyć, że wystarczy to, że cię kocham. Ale to nie działa tylko w jedną stronę, Mateusz. Ty jesteś... – zawahała się – pusty. Obecny fizycznie, ale nieobecny tam, gdzie to się naprawdę liczy. I w środku.
Spojrzałem na nią. Nie płakała. Nawet nie drżał jej głos. Była zmęczona. Zrezygnowana. A ja… nie byłem zaskoczony. Ani zły. Ani smutny. Raczej... przyjęty tym, że ona podjęła decyzję, której ja nigdy nie miałem odwagi sformułować.
– Rozumiem – powiedziałem tylko.
Nie próbowałem jej zatrzymać. Nie kłóciłem się. Nie tłumaczyłem. I może właśnie to bolało ją najbardziej. Że nawet w tym momencie, kiedy wszystko się waliło, ja nie wykonałem żadnego gestu. Bo prawda była taka, że nasz związek był jak kredens odziedziczony po babci. Stary, ciężki, pełen wspomnień nie moich. I chociaż użyteczny – nigdy nie pasował do reszty. Kasia zabrała swoje rzeczy w ciągu dwóch dni. Zostawiła tylko kubek z napisem „Najlepsza żona na świecie”. Stał na półce jeszcze długo. Dłużej niż powinien.
Nie byłem nawet smutny
Cisza po Kasi była inna niż ta, którą znałem z czasów, gdy jeszcze byliśmy razem. Tamta miała w sobie napięcie, niewypowiedziane żale, emocje zawieszone w powietrzu. Ta obecna była... pusta. Głucha. Jak echo, które nie ma do czego wrócić. Mieszkanie wydawało się za duże. Kanapa za szeroka. Nawet herbata nie smakowała tak samo. Przestałem zaglądać do kuchni na dłużej niż to konieczne. Jadłem głównie na mieście albo zamawiałem z dostawą. I choć nikt mi nie przeszkadzał, nikt nie marudził, że znowu zostawiłem mokry ręcznik na łóżku, tęskniłem za tym właśnie zrzędzeniem najbardziej. Nie dlatego, że je lubiłem. Ale było dowodem, że ktoś tu był. Że coś dla kogoś znaczyłem.
Czasem siadałem na podłodze przy regale z książkami i przeglądałem stary album. Znowu. Zawsze wracałem do zdjęć Ani. Na jednej z fotografii byliśmy w górach – ona w czapce z pomponem, ja z brodą dłuższą niż powinna. W jej oczach była radość, którą kiedyś potrafiła także i we mnie wzbudzić. A potem patrzyłem na zdjęcia z Kasią. Schludne, grzeczne, poukładane. Nigdy nie było w nich szaleństwa. Tylko bezpieczeństwo. Jakbyśmy oboje wybrali siebie z rozsądku. I może tak właśnie było.
„Może ludzie powinni być sami, jeśli nie potrafią kochać” – pomyślałem któregoś wieczoru, siedząc przy pustym stole. Nie było w tym żalu. Nie było w tym nawet smutku. Raczej chłodna akceptacja faktu, że nie każdy nadaje się do bycia czyimś „wszystkim”. Niektórzy z nas są stworzeni do bycia „na chwilę”. Albo „z rozsądku”.
Czasem miłość nigdy się nie zaczyna
Minął już ponad miesiąc, odkąd Kasia się wyprowadziła. Miałem wrażenie, że moje dni zaczęły wyglądać jak scenariusz z taśmy produkcyjnej. Wstawałem, pracowałem, jadłem, czasem obejrzałem jakiś film, byle nie romantyczny. I znów spałem. Rutyna była jak plaster – nijaka, ale zasłaniała ranę.
Pewnego dnia dostałem wiadomość. Nadeszła rano, kiedy jeszcze leżałem z kubkiem kawy w dłoni. Nadawcą była Basia – przyjaciółka Kasi. Nie miałem z nią kontaktu od... nawet nie pamiętam kiedy.
„Mateusz, nie wiem, czy to właściwe, ale chciałam Ci podziękować. Że nie zatrzymywałeś Kasi na siłę. Wiem, że to było dla niej ważne – żeby poczuć, że może wybrać samą siebie”.
Przeczytałem tę wiadomość kilka razy. Zdania układały się w coś, co brzmiało jak pochwała, a może jak ukryty wyrzut. Albo jedno i drugie. Odłożyłem telefon. Spojrzałem na półkę, gdzie wciąż stał album. Podszedłem i sięgnąłem po niego. Przez kilka minut w milczeniu przeglądałem zdjęcia – te z Anią, te z Kasią. Każde niosło inny rodzaj bólu. Jedne – tęsknotę za tym, co się nie udało. Drugie – za tym, czego nigdy nie było naprawdę.
Znalazłem to jedno ostatnie zdjęcie. Ania w jesiennej kurtce, śmiejąca się do obiektywu. Zrobiłem to zdjęcie, gdy powiedziała, że życie to nie lista obowiązków. Wtedy tego nie rozumiałem. Dziś wciąż nie wiem, czy rozumiem. Zamknąłem album. Dłonią sięgnąłem do szafy, wyciągnąłem karton. Na wieczku napisałem flamastrem: „Nie wracać”. I wsunąłem tam album. Po raz pierwszy od lat bez drżenia rąk. Czasem miłość nie kończy się zdradą. Czasem kończy się ciszą. Czasem… nigdy się nie zaczyna.
Mateusz, 40 lat
Czytaj także:
- „Moja babcia całe życie mnie pomijała, a faworyzowała kuzyna. Naiwnie myślała, że jej pomoże na starość”
- „Zamiast z żoną wylądowałem na majówce z teściową. Tak się otworzyła, że zdradziła mi jej tajemnicę”
- „Mąż opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy. A ja rozpaczliwie pragnęłam czułości i znalazłam ją u nieznajomego”