„Gdy mąż odszedł do innej, pocieszyłam się umięśnionym szwagrem. Nie jestem desperatką, tylko spryciulą”
„– Zastanawiam się, jakby to było gdybyśmy się poznali inaczej – powiedział niespodziewanie Janusz. Spojrzałam na niego. Był blisko. Zbyt blisko. W jego oczach nie było pożądania. Było ciepło. Bezpieczne. Pocałował mnie. Nieśmiało. Tak, jakby pytał, czy może? Nie odsunęłam się. A potem się stało”.

- Redakcja
Zawsze wydawało mi się, że nasze małżeństwo przetrwa wszystko. Że Marek może i bywa obojętny, ale to nie znaczy, że mógłby mnie zostawić. A jednak to zrobił. Pewnego dnia wrócił do domu i powiedział, że odchodzi. Do innej. Młodszej. Spakował się i wyszedł, a ja zostałam – w pustym mieszkaniu i w jeszcze bardziej pustym życiu. Najpierw krzyczałam, potem milczałam. Przestałam jeść, spać, oddychać. W tym wszystkim tylko Janusz – brat Marka – zaglądał do mnie. Przynosił zakupy, słuchał, jak płaczę. Siadał obok i nie oceniał. Tylko on.
Pocałował mnie nieśmiało
Zrobił kolację. Sam. Przyszedł po pracy z siatką pełną zakupów, wyjął z niej makaron, suszone pomidory, parmezan i świeżą bazylię. Nie pytał, czy mam ochotę. Po prostu włączył wodę, nalał wino i wyjął dwa talerze.
– Zjesz choć trochę, Iza. Musisz – powiedział spokojnie, stawiając przede mną parującą miseczkę. – Wiem, że wszystko boli, ale od głodu nie robi się lepiej.
Patrzyłam na widelec, jakby to była broń. Ale spróbowałam. Łyżka po łyżce. Gorzki smak wracał razem ze wspomnieniami, ale po raz pierwszy od wielu dni coś poza pustką znalazło się w moim brzuchu.
– Myślałaś, że on kiedykolwiek zasługiwał na ciebie? – zapytał cicho.
– Nie wiem. Chyba tak. Byliśmy razem tyle lat.
– A jednak odszedł. A ja... Ja tu jestem. I zawsze byłem.
Zamilkłam. Bałam się tego, co chciał powiedzieć. Bałam się też, że powie więcej. Albo, że nie powie nic. Po kolacji usiedliśmy na kanapie. Telewizor był wyłączony. Cisza między nami nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie – była jak miękki koc, którym mogliśmy się razem przykryć.
– Czasem się zastanawiam, jakby to było... gdybyśmy się poznali inaczej – powiedział niespodziewanie Janusz.
Spojrzałam na niego. Był blisko. Może zbyt blisko. W jego oczach nie było pożądania. Było ciepło. Bezpieczne ciepło. Pocałował mnie. Nieśmiało. Tak, jakby pytał, czy może? Nie odpowiedziałam. Ale nie odsunęłam się. A potem... nie było już nic do powiedzenia.
Powoli wracałam do życia
Obudziłam się obok niego. W jasnej pościeli, w pokoju, w którym dotąd nie czułam niczego poza samotnością. A teraz czułam jego oddech, ciepło jego ramienia, miękkość skóry pod palcami. I jeszcze coś – wstyd. Może też żal, że pozwoliłam sobie na bliskość, zanim zdążyłam się pozbierać. Leżałam cicho, wpatrując się w sufit.
– Nie uciekaj teraz – usłyszałam nagle jego szept. – Nie chodziło tylko o noc.
Odwróciłam głowę. Janusz patrzył na mnie spokojnie, bez tej nerwowości, którą znałam od Marka. Nie wyglądał na zaskoczonego ani rozczarowanego. Jakby wiedział, że nie żałuję. Ale i że nie jestem gotowa.
– Ja... nie wiem, co my teraz... – zaczęłam nieporadnie.
– Nic nie musimy nazywać. Nie teraz. Po prostu... jestem – przerwał mi łagodnie.
Wstał, ubrał się i zostawił na stoliku kartkę: „Zrobiłem śniadanie. Wrócę po pracy”.
Zjadłam sama. Pierwszy raz od tygodni poczułam głód. Później posprzątałam kuchnię, zrobiłam pranie, umyłam okna. Drobne rzeczy, które kiedyś robiłam automatycznie, dziś były jak powolny powrót do życia. Wieczorem Janusz wrócił z bukietem tulipanów i uśmiechem, który nie chciał zniknąć.
– Wiesz, że się uśmiechasz? – zapytał, siadając obok.
– Może... może zaczynam znowu umieć – odpowiedziałam.
– Myślisz o nas czasem? – spytał cicho. – Czy w ogóle myślisz, że... moglibyśmy?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale chyba chcę spróbować. Chociaż raz.
I naprawdę to czułam.
Chciał wrócić do żony
Zaczął się oddalać. Powoli, niemal niezauważalnie. Najpierw przestał pisać rano, potem coraz częściej miał „sprawy w pracy”, a gdy dzwoniłam – odbierał tylko czasem. Tłumaczyłam to sobie. Może był zmęczony, może po prostu wszystko działo się za szybko. Ale przecież coś między nami się wydarzyło. Coś, co nie miało być tylko pocieszeniem. Pewnego wieczoru wyszłam wyrzucić śmieci. Kiedy wracałam, usłyszałam jego głos za drzwiami – był na klatce, mówił przez telefon.
– Nie wiem, Alicja... Wiem, że nie możesz już dłużej czekać. Ale daj mi jeszcze chwilę. Muszę to zakończyć jakoś... po ludzku. Tak, wiem, że nasz syn to czuje. Wiem.
Zamarłam. Nie usłyszał mnie. Odczekałam chwilę, aż zszedł na dół, i dopiero wtedy weszłam do mieszkania. Zimno wypełniło mi żołądek. Usiadłam w kuchni i patrzyłam w stół. Nie miałam wątpliwości – wracał do niej. Albo nigdy tak naprawdę od niej nie odszedł. Kiedy przyszedł wieczorem, udawałam, że śpię. Położył się obok mnie, ale nie dotknął. Jego oddech był ciężki, niespokojny. Rano czekałam, aż zrobi kawę.
– Słyszałam wczoraj – powiedziałam w końcu. – Rozmawiałeś z nią, prawda?
Nie zaprzeczył. Nie próbował też kłamać.
– Tak. Przepraszam.
– Wiesz, co to dla mnie znaczy?
– Tak. Ale nie wiem, co mam zrobić.
– Za późno na „nie wiem”, Janusz.
Spojrzał na mnie jak ktoś, kto już podjął decyzję. A ja poczułam, że nie chcę znać jej szczegółów.
Znów zostałam z niczym
Nie przychodził przez dwa dni. Nie pisał, nie dzwonił. A ja, głupia, wciąż nasłuchiwałam kroków na klatce, łudziłam się, że może chociaż zapuka, spróbuje coś wyjaśnić. Ale on milczał. A milczenie boli bardziej niż najgorsze słowa. Trzeciego dnia przyszedł. Stał w drzwiach ze spuszczoną głową, jakby już wtedy wiedział, że nie mam mu nic do powiedzenia.
– Pogodziliśmy się – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Dla syna. Dla spokoju. Nie chcę żyć w dwóch światach.
Parsknęłam. Nie śmiałam się, ale to, co powiedział, było zbyt absurdalne, by słuchać w milczeniu.
– A ja? – spytałam cicho. – Ja to co? Przystanek? Mała terapia małżeńska?
– Nigdy nie chciałem cię zranić – wymamrotał.
– Ale zraniłeś. Nawet bardziej niż Marek. Bo ty byłeś moją nadzieją. Myślałam, że nie wszystko stracone, że mogę jeszcze kogoś obchodzić.
– Obchodziłaś mnie. Wciąż...
– Nie mów tego – przerwałam mu ostro. – Jeśli byś mnie kochał, nie wróciłbyś do niej.
Stał, jakby chciał coś powiedzieć. Ale ja już nie czekałam. Wzięłam płaszcz, klucze i wyszłam. Nie miałam celu. Szłam bez sensu, w deszczu, ulicami, których nie znałam. Mokły mi włosy, twarz, buty. Nikt nie pytał, dokąd idę. A ja sama też nie wiedziałam. Przysiadłam na ławce w parku. Dłonie trzęsły mi się od zimna i gniewu. „Ostatnia szansa”, powtarzałam w myślach. „To miała być ostatnia szansa”. A teraz znów zostałam z niczym.
Nie prosiłam o miłość
Pojechałam do siostry bez zapowiedzi. Otworzyła w szlafroku, z mokrymi włosami, zdziwiona, że stoję na progu z podkrążonymi oczami i torbą w ręce.
– Co się stało? – zapytała, ale ja tylko weszłam i usiadłam na kanapie.
Zrobiła herbatę, usiadła naprzeciwko i czekała, aż zacznę mówić.
– Wpakowałam się w romans z Januszem – powiedziałam w końcu. – Byłam tak rozpaczliwie samotna, że wystarczyło, że ktoś przyniósł zakupy i powiedział, że jestem ważna.
Pokiwała głową. Nie ze zrozumieniem. Z osądem.
– Przecież on ma żonę?
– Miał. Byli w separacji. Mówił, że to koniec.
– I uwierzyłaś?
Milczałam. Już sama nie wiedziałam, w co wierzyłam.
– Iza... Ty zawsze wpadasz w takie historie. Zawsze wchodzisz w coś, co z góry jest skazane na porażkę. To jakiś sabotaż, nie widzisz tego?
– Nie prosiłam o miłość. Chciałam, tylko żeby ktoś mnie nie zostawił – szepnęłam.
– Ale wybrałaś kogoś, kto już był czyjś. Jakbyś nie wierzyła, że możesz mieć coś własnego.
Zabolało. Bo może miała rację.
– Wiesz, że ludzie o mnie mówią? – dodałam po chwili. – Że najpierw mąż, teraz szwagier. Że się stoczyłam. Że nie mam wstydu.
– A ty? Co ty o sobie myślisz?
Popatrzyłam na nią. I zrozumiałam, że nie wiem. Już dawno nie wiedziałam. Czułam tylko gorycz. I zmęczenie. I że nigdzie nie pasuję.
Chcę tylko przetrwać
Wróciłam do mieszkania, które znów było ciche i zimne. Zostawiłam płaszcz na podłodze, buty gdzieś w kącie, torebkę rzuciłam na fotel. Nie miałam siły udawać, że wszystko jest w porządku. Nawet przed sobą. Usiadłam na łóżku. Telefon leżał obok. Na ekranie puste powiadomienie. Żadnych wiadomości. Żadnych połączeń. Cisza.
Z wrażenia aż się zaśmiałam. Krótko, sucho. Jakby ktoś opowiedział mi bardzo kiepski żart. Jeszcze tydzień temu miałam nadzieję. Uwierzyłam, że może coś się uda. Że może Janusz mnie ocali. A teraz? Teraz znów jestem sama. Tylko z własnym bólem, którego nawet nie potrafię już opisać. Telefon zawibrował. Wiadomość głosowa. Zadrżałam. Otworzyłam ją. Słowa Janusza były krótkie, niemal szeptane. Krótkie „przepraszam”. Tyle. Tylko to.
Nie odpisałam. Nie oddzwoniłam. Nie było już po co. Spojrzałam w okno. Światła miasta migały obojętnie, jakby nie zauważyły, że właśnie rozsypał mi się świat. A może nie miałam już świata, który dałoby się rozbić? Zamknęłam oczy i pomyślałam tylko jedno: „Muszę przetrwać”. Nie muszę już nic budować. Nie muszę nikomu ufać. Nie muszę nikogo kochać. Ale muszę się podnieść. Choćby tylko po to, by przeżyć kolejny dzień. I to będzie mój początek. Nie piękny. Nie spektakularny. Ale prawdziwy.
Iza, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłam męża, bo chciałam się zemścić za to, co mi zrobił. Dziś gardzę sobą i nie mogę spojrzeć w oczy dziecku”
- „Nie zdradziłam męża, bo kochanek nie tknął mnie nawet palcem. Każda kobieta czasem potrzebuje doprawić mdłe małżeństwo”
- „Zdradziłam męża z sąsiadem w garażu, bo chciałam coś poczuć. Nie byłam jedyną kobietą, którą próbował naprawić”