Reklama

Odkąd skończyłam szesnaście lat, nieustannie wyobrażałam sobie dzień ślubu. Co ciekawe, to, co widziałam wówczas w swojej głowie, nie umywało się nawet do rzeczywistości. Bo to było wspaniałe przeżycie. Wielka sala, przystrojona tysiącami kwiatów we wszystkich odcieniach błękitu, cudowne jedzenie, wspaniały piętrowy tort i same przyjazne, ciepłe spojrzenia. Moja suknia – biała, do ziemi, z delikatnymi haftami i zwiewnym tiulem. Wiedziałam to, bo mój ukochany zaniemówił na mój widok.

Reklama

Marcin – roześmiany, dowcipny chłopak, który zagadał do mnie w jednym z barów szybkiej obsługi. Rozśmieszył mnie tak szybko i naturalnie, że niemal z miejsca staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. A od przyjaźni do miłości to już tylko jeden krok. On też wyglądał cudownie, w garniturze, pod krawatem – nigdy go takiego nie widziałam. A kiedy wymieniliśmy obrączki, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Wtedy, w dzień ślubu i tuż po nim, myślałam, że nie ma cudowniejszej pary niż my. Wydawało mi się, że pasujemy do siebie jak ulał. Na początku to rzeczywiście była wyjątkowa sielanka – tak, jak sobie wyobrażałam.

– Jesteś taka piękna – powtarzał mi nieustannie Marcin. – Jak to się stało, że wybrałaś akurat mnie?

Byłam szczęśliwa

Śmiałam się wtedy i mówiłam, że pewnie miałam chwilowe zaćmienie umysłu. Lubiliśmy się tak przekomarzać, a ja dzięki temu czułam się naprawdę szczęśliwa, wyluzowana, dokładnie taka, jaką chciałam być. Chodziliśmy do restauracji, przynajmniej raz w tygodniu bywaliśmy w kinie, w teatrze – wszędzie tam, gdzie zachciało nam się pójść. Marcin lubił spełniać moje zachcianki, twierdził, że dzięki temu czuje się naprawdę szczęśliwy.

Każde z nas robiło to, co kochało – on pracował w biurze projektowym, ja uczyłam w szkole. Byłam przekonana, że to wszystko będzie trwało i trwało. A potem, gdy oboje przejdziemy na emeryturę, będziemy poświęcać czas tylko sobie – jak stare dobre małżeństwo.

Tyle że po jakichś pięciu latach coś się zepsuło. Marcin zaczął więcej pracować, często zostawał po godzinach, bywał rozdrażniony.

– Ciągle tylko gdzieś chcesz łazić – burknął do mnie, gdy zapytałam go, czy może nie wybierzemy się w najbliższym czasie do kina. – Nie wszyscy siedzą po kilka godzin dziennie, niańcząc dzieci, a potem nazywają to pracą. Rozumiem, że nie jesteś tym jakoś szczególnie zmęczona, ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam normalny zawód i nie mam czasu na te twoje pierdoły!

Oddalaliśmy się

Jego wybuch mnie zaskoczył. Nigdy dotąd nie przeszkadzała mu moja praca. Kiedyś podziwiał, że mam tyle cierpliwości do dzieci, choć jakoś nigdy nie doczekaliśmy się swoich. Dlatego też gdy wyszłam z pierwszego szoku, zareagowałam dość impulsywnie:

– Jakbyś zapomniał, jestem twoją żoną! Małżeństwa zwykle spędzają ze sobą czas!

– Może w tych twoich głupich powieściach – stwierdził, w ogóle nieporuszony. – No, czytaj więcej durnych książek, zamiast zająć się życiem. A tu obiad taki sam od trzech dni, dom niewysprzątany…

– A od kiedy to jestem służącą?! – nie wytrzymałam. – Jak ci się coś nie podoba, to sam to zmień!

– Tak – stwierdził jakby w zamyśleniu. – Coraz częściej zastanawiam się nad zmianą. Definitywną.

Wtedy, gdy się pokłóciliśmy, nie miałam ochoty zostawać z nim w domu. Właśnie dlatego wyszłam do Marty, jednej z moich przyjaciółek. Traf chciał, że akurat jej nie zastałam, a drzwi otworzył mi jej brat, Kuba.

– Wciąż tu mieszkasz? – zdziwiłam się.

– Już niedługo – uśmiechnął się szeroko. – Od przyszłego tygodnia wyprowadzam się na drugą stronę miasta. Marta skacze z radości.

Był moim wsparciem

Kuba był miłym facetem – rok młodszym ode mnie i od Marty. Ostatnio jednak nie szło mu zawodowo i pomieszkiwał u siostry. Jak się okazało, teraz sytuacja się poprawiła i wreszcie coś sobie znalazł.

Choć z początku chciałam sobie iść, Kuba namówił mnie, żebym z nim została. Nie wiem, jak to się stało, ale przyznałam mu się do moich problemów z Marcinem.

– Nie wiem, jak facet mógł ci coś takiego powiedzieć – pokręcił głową z autentycznym oburzeniem. – Gdybym ja miał taką cudowną kobietę, nigdy nie rozmawiałbym z nią w ten sposób.

Zaczerwieniłam się wtedy, ale z drugiej strony zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu.

– Inna sprawa – ciągnął – że podziwiam nauczycieli. To musi być bardzo ciężka praca.

To nie było moje ostatnie spotkanie z Kubą. Co prawda z początku przekonywałam sama siebie, że po prostu rozmawiamy po przyjacielsku, bo to daje mi siłę, a przy okazji zwraca dobry humor. Za każdym razem, gdy między mną a Marcinem znów dochodziło do spięcia, lądowałam u brata przyjaciółki.

Zbliżyliśmy się

Z początku to były tylko niezobowiązujące spotkania – bo Kuba umiał i chciał słuchać. Potrafił też sprawić, że w momencie zapominałam o tym, co mnie martwi.

Im częściej się z nim spotykałam, tym większe rosło we mnie przekonanie, że to nie tylko przyjaźń. Zwłaszcza że zaczął ze mną chodzić tam, gdzie mąż już nie chciał – do kina, teatru, do parku. Kuba…cóż, chyba też czuł do mnie coś więcej.

– Zostaw go – namawiał mnie. – To i tak nie ma sensu. On na ciebie nie zasługuje. A to wszystko nie ma sensu.

– To mój mąż – opierałam się.

Walczyło we mnie jakieś dziwne przywiązanie do Marcina. Cały czas łudziłam się jeszcze, że on się zmieni. Że jak nie będę z nim rozmawiać, może w końcu się opamięta.

– Naprawdę? – Kuba spojrzał mi głęboko w oczy. – Wciąż go kochasz?

– Na pewno – stwierdziłam, choć nie było w tym takiego przekonania, jak bym chciała. – Po prostu mamy jakiś większy kryzys.

– Czasem wyjątkowo wielki kryzys prowadzi do końca związku – uświadomił mi. – Pomyśl o tym, Olga.

Chciałam to ratować

Choć najchętniej dalej bym zaprzeczała, postanowiłam odpuścić i rzeczywiście to sprawdzić. W tym celu musiałam zdecydować się na bezpośrednią konfrontację z Marcinem. Zażądałam poważnej rozmowy.

– Masz moment? – spytałam go, gdy tylko wrócił do domu z pracy. – Chciałabym porozmawiać.

– O czym? – Skrzywił się wyraźnie. – Znowu będziesz mnie męczyć jakimiś wydumanymi teoriami o tym, co się ze mną stało i jaka to jesteś biedna, bo się tobą nie zajmuję?

Pokręciłam głową.

– Nie, Marcin – odparłam cicho. – Chciałabym tylko, żebyś mi coś powiedział. Czy ty mnie jeszcze w ogóle kochasz?

Westchnął ciężko i spojrzał na mnie. To nie był już Marcin, za którego wyszłam. Ta pustka w jego oczach, ten lodowaty chłód… Wiedziałam, że nie mam nad czym się zastanawiać. Że moje małżeństwo już nie istnieje właściwie od dawna. Nawet nie zamierzałam się zastanawiać, jak długo to konkretnie trwało. To i tak nie miałoby sensu.

– Okej, już wszystko wiem – oświadczyłam. – Czyli najwyższa pora wziąć rozwód. Nie ma potrzeby, żebyśmy się więcej ze sobą męczyli.

Rozstaliśmy się

Wzruszył ramionami – jakby rzeczywiście było mu wszystko jedno.

– Jak uważasz.

Po tej rozmowie spakowałam się i pojechałam prosto do Kuby. Wiedziałam, że jego drzwi na pewno będą dla mnie otwarte. Kiedy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam tylko ciepło i serdeczność – on naprawdę mnie kochał! Miałam tylko nadzieję, że to uczucie nie wygaśnie z czasem, tak jak w przypadku Marcina.

Teraz, kiedy mieszkamy już ze sobą od dwóch miesięcy, znów jestem szczęśliwa. Mam wrażenie, że z Kubą świetnie się uzupełniamy, a on rozumie mnie lepiej niż Marcin kiedykolwiek. O nim w ogóle przestałam już myśleć. Musiałam co prawda zmierzyć się z rozwodem, ale wszystko szło po naszej myśli. Nie mam pojęcia, czy Marcin kogoś sobie znalazł. Nie wiem, czy w ogóle szuka. Podejrzewam, że najchętniej ożeniłby się z własną pracą.

Olga, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama