„Gdy mąż traktował mnie jak służącą, ja knułam za jego plecami. Zamiast rwać włosy z głowy, wpuściłam go w maliny”
„Codzienne mycie naczyń, pranie jego przepoconych koszulek, czyszczenie zlewu, który wyglądał jak scena z horroru – to wszystko zaczynało mnie niszczyć od środka. Zaczęłam czuć się jak służąca. Tylko że ja nie należę do tych, co się poddają. Zamiast się kłócić... zaczęłam kombinować”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam typem kobiety, która marzy o perfekcyjnym domu z białymi firankami i podłogą, z której można jeść. Zdecydowanie nie. Ale odkąd wyszłam za Bartka i zamieszkaliśmy razem, coś się we mnie zmieniło. Albo raczej – w nim nic się nie zmieniło. A ja zaczęłam wariować.
Na początku było nawet romantycznie – wspólne gotowanie, wspólne zakupy, wspólne wieczory z winem. Tylko że później to „wspólne” jakoś się... rozmyło. Bo o ile zakupy rzeczywiście robiliśmy razem (raz na dwa tygodnie, kiedy lodówka przypominała krajobraz po apokalipsie), to gotowanie i sprzątanie spadło całkowicie na mnie.
Czułam się jak służąca
– Bartek, możesz wynieść śmieci? – zapytałam któregoś dnia, zniecierpliwiona, kiedy worek ledwo trzymał się kosza.
– Zaraz, teraz mecz się zaczyna… – odparł leniwie z kanapy, nawet nie odrywając wzroku od telewizora.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Nic nie pomogło. Otworzyłam je i spojrzałam na niego tak, jakby wzrokiem chciała przewiercić mu czaszkę.
W tamtym momencie nie zrobiłam awantury. Ale w środku gotowałam się już od tygodni. Codzienne mycie naczyń, pranie jego przepoconych koszulek, czyszczenie zlewu, który wyglądał jak scena z horroru – to wszystko zaczynało mnie niszczyć od środka.
Zaczęłam czuć się jak służąca. Nawet nie jak żona – jak pracownica hotelu trzygwiazdkowego, który obsługuje jednego wyjątkowo bezczelnego klienta.
Próbowałam rozmawiać. Raz, drugi, trzeci. Zawsze kończyło się na tym samym: „Przesadzasz, przecież wszystko jest okej”, albo: „Jak ci tak przeszkadza, to nie rób tego”. Aha. Czyli rozwiązaniem było nie robić prania. Jasne. Ciekawe, kto pierwszy założy skarpetki na lewą stronę.
Pewnego wieczoru, z mopem w ręku i łzami w oczach, pomyślałam, że chyba zwariowałam. Że to nie ma sensu. Że już dłużej tak nie wytrzymam. Tylko że ja nie należę do tych, co się poddają. Zamiast się kłócić... zaczęłam kombinować.
W mojej głowie zrodził się plan
Tamten wieczór był jak kropla, która przelała czarę goryczy. Bartek wrócił z pracy, rzucił torbę w kąt i zanim zdążył powiedzieć „cześć”, już sięgał po pilota. A ja stałam w kuchni, prasując jego koszule i próbując nie płakać z bezsilności. W łazience pralka kręciła kolejne jego ubrania, na stole stygła zupa, a ja czułam się, jakby ktoś wyłączył mnie z własnego życia.
O dziewiętnastej zadzwoniła Anka. Moja przyjaciółka, jedyna osoba, która jeszcze nie miała mnie dość, mimo że przez ostatnie miesiące moje życie kręciło się wokół plam z tłuszczu i ciśnienia w bojlerze.
– Halo, żyjesz? – zapytała żartobliwie, jak zawsze. – Czy Bartek cię już całkiem wessał w domowy wir?
– Wessał i wypluł – powiedziałam z rezygnacją. – Prasuję jego koszule, a on siedzi i... nawet nie zauważył, że zjadł obiad. Myśli, że to wszystko się samo robi.
– On po prostu nie rozumie, że dom to nie hotel – stwierdziła Anka z przekonaniem. – Zrób mu konkurs. Ty sama mówiłaś, że lubi wygrywać. No to niech wygra... obowiązki.
– To głupie... – zawahałam się. – Ale może zadziała?
– Przecież zawsze działało, jak robiłaś z nim zakłady. Pamiętasz, jak zmienił dietę, bo obiecałaś mu, że jak wytrzyma miesiąc bez fast foodów, to pojedziecie na weekend?
– No tak... Ale to było o coś fajnego. A tu chodzi o mop i ścierki.
– To tylko narzędzia. Ty zrobisz z tego nagrodę. On ma poczuć, że wygrał. Że dostał coś wyjątkowego.
Popatrzyłam na parującą deskę do prasowania i uśmiechnęłam się krzywo. Może faktycznie trzeba przestać gadać do ściany... i zacząć działać jak dojrzała manipulantka.
Zabrałam się do dzieła
Plan zrodził się w ciągu jednej nocy. Leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit, a Bartek chrapał obok, kompletnie nieświadomy, że jego żona właśnie knuje. Rano napisałam do Anki: „Robimy to”. Odpisała jednym słowem: „Tak!”.
Najpierw poszłyśmy do sklepu AGD, gdzie doradca próbował nam wcisnąć mop ze strerowaniem aplikacją i parownicę, która wyglądała jak broń z filmu science fiction. Wybrałam wersję „średnio zaawansowaną”, ale wystarczająco efektowną, by Bartek poczuł, że wygrał coś premium.
– Mów pewnym głosem, jakbyś rozdawała miliony – instruowałam Ankę, wręczając jej kartkę z tekstem rozmowy i numer telefonu męża.
– Serio? Ty to naprawdę masz potencjał. Mogłabyś prowadzić teleturniej – zaśmiała się.
Wieczorem wszystko było gotowe. Anka zadzwoniła do Bartka, kiedy ten wracał z pracy.
– Dzień dobry, z tej strony Anna Kowalska, firma DomLuxe. Dzwonimy do pana w sprawie wygranej w konkursie „Domowa Rewolucja z Technologią”. Gratulujemy – powiedziała entuzjastycznie.
– Ale… ja nic nie… – Bartek zająknął się. – A jak to się… zgłosiłem?
– Zgłoszenia były automatyczne przez platformy zakupowe. Pana dane zostały wylosowane. Wygrana to mop parowy i parownica do ubrań, model premium.
Zamilkł na chwilę, a potem usłyszałam z kuchni:
– Żaneta! Wygrałem coś! Kurde, serio?! Ale super!
Zacisnęłam usta, żeby się nie roześmiać. Udało się. Nie tylko uwierzył – był zachwycony.
– No tak, coś tam kiedyś klikałam… – odpowiedziałam z niewinną miną, wzruszając ramionami.
– Mówiłem ci, że warto brać udział w takich rzeczach!
Patrzyłam na niego, jak z błyskiem w oku mówi o mopie, jakby to był nowy sprzęt gamingowy. I poczułam… ekscytację. Czyżby to miało naprawdę zadziałać?
Plan zaczął działać
Paczki zapakowałam sama – do środka wrzuciłam instrukcje, folie bąbelkowe i nawet kartkę z gratulacjami, wydrukowaną na eleganckim papierze. Podpisałam: „Zespół DomLuxe”. Chciałam, żeby wyglądało autentycznie. Prawie sama się nabrałam.
Zadzwoniłam do pracy i wzięłam wolne. Chciałam widzieć jego reakcję. Jak dziecko czekające na świętego Mikołaja – i trochę z tym samym dreszczem: strach, ekscytacja, i pytanie, czy się nie wyda.
Usłyszałam, jak przekręca klucz. Zatrzymał się na wycieraczce. Cisza. Potem:
– Żaneta! Co to?! – zawołał z korytarza.
– Co? – odkrzyknęłam z kuchni, udając zaskoczenie.
– Paczki! Dwie wielkie! To chyba... od tej firmy!
Stałam już w progu, kiedy rozcinał taśmę nożem kuchennym. W oczach miał entuzjazm większy niż wtedy, gdy kupił nowy telefon. Rozwinął pierwszy karton i spojrzał jak na skarb.
– Ale czad! Jak to działa? Patrz, jak ładnie wszystko paruje! – podniecił się, testując mop na kafelkach.
– No proszę, chyba ci się podoba... – rzuciłam, opierając się o framugę.
Bartek uklęknął, przyglądając się zbiornikowi z wodą.
– Patrz, jak to ściąga brud! Tu był ślad po moich butach od tygodnia. Ty to widziałaś?!
Widziałam. I codziennie zmywałam. Ale teraz tylko skinęłam głową.
Potem zabrał się za parownicę. Po pięciu minutach prasował swoją koszulę z takim skupieniem, jakby wygładzał flagę narodową przed paradą.
W środku śmiałam się, ale i czułam coś więcej – ulgę? Nadzieję? Może nawet dumę. Bo Bartek, mój Bartek, właśnie zakochiwał się... w domowych porządkach.
„Boże” – pomyślałam – „On naprawdę się cieszy. Jakby dostał konsolę, a nie sprzęt do sprzątania”. Ale nic nie powiedziałam.
Wszystko szło po mojej myśli
Minął tydzień. Podłogi lśniły, okna w salonie były tak czyste, że widziałam sąsiadów z bloku obok, a w łazience pachniało jak w spa. Bartek przechadzał się dumnie z mopem, jakby to był jego osobisty miecz, jak u jakiegoś samuraja. A ja… udawałam, że to wszystko mnie nie dziwi.
– Dzisiaj chyba zrobię balkon – rzucił pewnego ranka, zakładając rękawiczki. – Tam za doniczkami są zacieki.
– A nie przesadzasz trochę? – zapytałam dla niepoznaki, chociaż miałam ochotę pocałować go za te słowa.
– Żartujesz? Ten mop parowy ma taką moc, że sam chce pracować. On mnie prowokuje – uśmiechnął się szeroko.
W międzyczasie zaczęłam mu „podrzucać” kolejne sprzęty: odkurzacz z turbo końcówką, ściereczki z mikrofibry „premium” i płyn do szyb z reklamą „dla prawdziwych panów domu”.
Reagował jak dziecko w sklepie z zabawkami.
– Serio? To też wygrałem? – dopytywał z ekscytacją, kiedy odkrył nowe akcesoria pod zlewem.
– Tak, oni dosyłają co tydzień różne dodatki do przetestowania. Taki program lojalnościowy... – odpowiedziałam bez zająknięcia.
Zaczęliśmy inaczej funkcjonować. Nie musiałam już czekać, aż kosz z praniem się przepełni. On sam go opróżniał. Kuchnia? Jego „teren operacyjny”. A kiedy raz zastałam go, jak podgrzewał mi zupę, poczułam, że chyba jestem... zakochana. W swoim własnym mężu. Na nowo.
– Jak będą kolejne takie konkursy, to zapisuj mnie w ciemno – powiedział któregoś wieczoru, wycierając blat do sucha.
– Albo lepiej nie… – pomyślałam w duchu. – Bo nie będę miała już nic do roboty.
Ale póki co, cieszyłam się ciszą, porządkiem i tą małą, codzienną rewolucją. Bo jeśli sprzątanie stało się jego pasją – to ja nie zamierzałam go zatrzymywać.
Prawda wyszła na jaw
Wiedziałam, że to się kiedyś wydarzy. Ale nie sądziłam, że stanie się to w sobotnie przedpołudnie, kiedy akurat próbowałam uprać zasłony. Bartek wrócił ze sklepu i w dłoni trzymał... paragon.
– Żaneta, co to ma być? – zapytał, marszcząc brwi. – Tysiąc trzysta złotych?! Sklep AGD? Twój podpis?
Zamarłam. W rękach trzymałam jeszcze wilgotną firankę, która nagle wydawała się jakby cięższa.
– Ja... – zaczęłam niepewnie. – To nie tak...
– Oszukałaś mnie? – przerwał mi. W jego głosie nie było krzyku. Była raczej konsternacja. Może nawet zawód.
– A ty oszukiwałeś mnie, że nie masz czasu na dom. Że nie potrafisz pomóc, że się do tego nie nadajesz. Widzisz? Da się. Tylko trzeba było... wygrać sprzęt w konkursie – rzuciłam, wzruszając ramionami.
Zamilkł na chwilę. Popatrzył na paragon, potem na mop, który chwilę wcześniej stał dumnie w kącie, jak bohater domu. I... roześmiał się.
– Czyli ten cały konkurs... Anka, DomLuxe, telefon... to wszystko była bujda?
Skinęłam głową. Czekałam na złość, awanturę. Może nawet ciche dni. Ale Bartek tylko usiadł na kanapie i zaśmiał się jeszcze raz, tym razem głośniej.
– No dobra… remis – powiedział w końcu. – Podstęp na miarę szpiegów. Ale wiesz co? I tak było warto. Ten mop naprawdę robi robotę.
Usiadłam obok niego, lekko zaskoczona.
– Nie jesteś zły?
– Może trochę. Ale... też trochę dumny. W sumie zrobiłaś ze mnie faceta, który zna się na parownicach. A to już coś.
Pocałował mnie w czoło. Może nie był to filmowy happy end. Ale był szczery. A czasem to więcej warte niż bajkowa scena z Hollywood.
Niczego nie żałuję
Czasem myślę o tym wszystkim jak o głupim eksperymencie, który przez przypadek... zadziałał. Mogłam się przyznać wcześniej. Mogłam porozmawiać z Bartkiem szczerze, bez cyrku i fikcyjnych konkursów. Ale próbowałam – i kończyło się na niczym. Czasem słowa nie wystarczają. Czasem trzeba sięgnąć po broń ostateczną – iluzję nagrody.
Nie, nie jestem z tego dumna. Ale też nie żałuję. Bo nie chodziło tylko o mop. Chodziło o to, żeby Bartek zrozumiał, że ten dom to nie scena, gdzie on jest widzem, a ja obsługą. Że jesteśmy duetem. Partnerami. Albo przynajmniej powinniśmy być.
Od tamtej soboty wiele się nie zmieniło – może poza tym, że Bartek nadal sprząta, ale już bez fanfar. Czasem burknie coś pod nosem, że „te parownice to jednak przereklamowane”, a potem i tak jedzie mopem pod kanapą. Przestał traktować obowiązki domowe jak przykry dodatek do życia. Zaczęły być po prostu... częścią dnia.
Ja też się zmieniłam. Przestałam czekać na to, aż sam się domyśli. Zamiast zbierać żale w ciszy, uczę się mówić jasno. Bez podstępów, bez teatrzyków. Nie zawsze to wychodzi. Ale próbuję.
Bo nie ma idealnych metod na relacje. Nie ma złotych zasad, które raz wdrożysz i już wszystko będzie grało. Czasem trzeba popełnić błąd. Czasem trzeba być trochę nieuczciwą, żeby ratować coś, co się kocha. A czasem... trzeba urządzić fikcyjny konkurs.
I może właśnie dlatego nasz dom wreszcie zaczyna przypominać coś więcej niż pole bitwy. Może nie pałac. Ale na pewno – wspólne miejsce.
Żaneta, 30 lat
Czytaj także:
- „Zakochałam się we wdowcu. Nie sądziłam, że będę musiała ciągle rywalizować z jego zmarłą żoną”
- „Rodzice chowali mnie pod kloszem. Tak na mnie chuchali i dmuchali, że nie wiedziałam, czym jest dorosłe życie”
- „Randki w sieci miały mi dać miłość na starość. Zamiast tego spotkałem łowczynie kasy i spadków”