„Gdy miałam 12 lat mój świat się skończył przez 1 oschłe słowo. Matka mnie zostawiła, bo znudziło jej się macierzyństwo”
„Po szkole zamykałam się w pokoju i wyobrażałam sobie, że mama wraca. Że przytula mnie i mówi, że musiała zniknąć tylko na chwilę. Śniłam o niej. W snach była uśmiechnięta, głaskała mnie po głowie i mówiła, że już wszystko będzie dobrze. Te sny dawały mi nadzieję, ale budziłam się z rozczarowaniem”.

- Redakcja
Gdy miałam dwanaście lat, świat skończył się bez jednego wystrzału. Bez pożegnania, bez awantury. Po prostu wróciłam ze szkoły i… jej nie było. Matki. W domu panowała złowroga cisza – taka, która krzyczy. Zdejmowałam buty w przedpokoju, wołając:
– Mamo! Mamooo, jestem!
Nikt nie odpowiedział. Z kuchni dobiegał dźwięk gotującej się wody, a w salonie... ojciec siedział na kanapie, jakby ktoś mu odciął kable od życia. W dłoni trzymał kartkę, zwykłą, żółtawą z notatnika. Podał mi ją bez słowa.
– „Musiałam” – przeczytałam.
To było wszystko. Żadnego „kocham cię”, żadnego „przepraszam”. Tylko jedno bezduszne słowo. Szłam do swojego pokoju, a po drodze mijałam jej pustą szafę. Nie zostawiła nawet perfum, jakby wiedziała, że zapach też będzie bolał. Pamiętam, jak stałam wtedy w przedpokoju i słuchałam, jak ojciec w kuchni wyłącza czajnik. Od tamtego dnia przestaliśmy rozmawiać. On zamknął się w sobie, a ja – w sobie jeszcze bardziej. Żyliśmy razem, ale osobno. Dwoje ludzi w mieszkaniu, które nagle zrobiło się puste.
Po szkole zamykałam się w swoim pokoju i wyobrażałam sobie, że mama wraca. Że przytula mnie i mówi, że musiała zniknąć tylko na chwilę. Śniłam o niej. W snach była uśmiechnięta, głaskała mnie po głowie i mówiła: „Wróciłam, córeczko, już wszystko będzie dobrze”. Te sny były jak leki, ale też jak trucizna. Dawały nadzieję, ale każda pobudka była nowym rozczarowaniem. Z czasem nauczyłam się nie pytać. Ojciec nigdy nie wspominał o niej słowem. Niby była jak cień, ale w naszym domu nawet cieniom nie pozwalano istnieć.
Przekroczyłam granicę bólu
Miałam wtedy siedemnaście lat i nosiłam w sobie tyle złości, że wystarczyłoby jej na cały blok. Przez pięć lat tłumiłam wszystko – pytania, żale, tęsknotę. Niby nauczyłam się żyć bez niej, ale prawda była taka, że każdego dnia zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego wyszła i nigdy się nie obejrzała za siebie? Ojciec jak zawsze siedział w kuchni przy stole i mieszał herbatę. Dźwięk łyżeczki obijającej się o szklankę działał mi na nerwy. Otworzyłam lodówkę, zamknęłam ją, oparłam się o blat. W końcu powiedziałam:
– Ty jej w ogóle szukałeś?
Nie podniósł wzroku. Mieszał herbatę jeszcze przez chwilę, potem odłożył łyżeczkę i sięgnął po gazetę.
– Mówię do ciebie. Próbowałeś ją odnaleźć? Chociaż raz?
– Nie było sensu – odparł sucho.
– Nie było sensu?! – głos mi się załamał. – Przez pięć lat udajesz, że jej nie było, że to się nie stało. Ale to się stało, rozumiesz? Wyszła. Zostawiła mnie. Zostawiła ciebie. I nikt z nas nie zrobił nic. Nie odpowiedział. Wpatrywał się w nagłówek, jakby od niego zależało jego życie.
– To przez ciebie, prawda? – rzuciłam. – Przez ciebie odeszła. Bo ty jesteś zimny, milczący, zamknięty jak bunkier. Kto by z tobą wytrzymał?
Odłożył gazetę, spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Przez chwilę myślałam, że wstanie i mi przyłoży. Albo się rozpłacze. Ale nie. Nic z tych rzeczy.
– Wolałabym, żeby to ciebie wtedy nie było – powiedziałam i już wiedziałam, że przekroczyłam granicę.
Pobladł. Patrzył na mnie, ale jakby nie widział. Potem wstał, powoli, nie robiąc żadnego hałasu, i wyszedł z kuchni. Drzwi do jego pokoju zamknęły się cicho. Zostałam sama. Stałam oparta o blat, ściskając palce do bólu. Myślałam, że mnie przeklnie, że się wydrze, że wreszcie coś się wydarzy. Ale nie. Cisza była jeszcze gorsza niż krzyk. I wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułam, że coś z nim jest nie tak. Nie chodziło tylko o ból po odejściu matki. Było coś jeszcze. Coś, czego mi nie mówił. Coś, co ukrywał równie skutecznie jak swoje emocje.
Czułam, że jestem coraz bliżej
Nie spałam całą noc. Leżałam w łóżku z otwartymi oczami, gapiąc się w sufit i powtarzałam sobie w głowie każde słowo z tej rozmowy. A właściwie z tej jednej strony rozmowy, bo ojciec jak zwykle milczał. Milczał tak, że można było zwariować. Rankiem, kiedy wyszedł do pracy, byłam już pewna – nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie stało. Coś we mnie rosło i domagało się odpowiedzi. Kilka dni później, w sobotę rano, usiadłam z nim przy stole. Postawiłam przed sobą kubek z herbatą, ale nawet go nie dotknęłam.
– Powiedz mi, co się wtedy naprawdę stało – powiedziałam.
Nie patrzył na mnie. Obierał jabłko i jego ruchy były dokładne, niemal ostentacyjnie spokojne.
– Wyjechała – odparł po chwili. – Nie chciała już być matką.
Parsknęłam cicho.
– I ty w to wierzysz? Serio? Obudziła się pewnego dnia i stwierdziła: nie chcę już mieć dziecka, to sobie wyjadę? Bez słowa? Bez wyjaśnienia?
Cisza. Jabłko wciąż obracane w dłoni.
– To bzdura. Coś ukrywasz, widziałam twoją twarz tamtego dnia – dodałam ciszej, ale mocniej.
Spojrzał na mnie. Przez moment myślałam, że się złamie, że powie mi wszystko. Ale nie. Zacisnął szczękę, odłożył jabłko na talerz i wstał od stołu.
– Gadasz głupoty – rzucił przez ramię i poszedł do pokoju.
Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Nie poszłam za nim. Siedziałam jeszcze chwilę w ciszy, patrząc na jego porzucone jabłko i zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie próbował mnie chronić przed czymś, co i tak mnie już zniszczyło. Wiedziałam, że to nie koniec. Czułam, że jestem coraz bliżej i każda odpowiedź bolała mniej niż milczenie.
Ukrywał to przede mną
Zwykle nie podsłuchiwałam. Nawet jeśli ojciec rozmawiał przez telefon, to szybko wychodziłam z kuchni albo włączałam głośniej muzykę. Ale tamtego dnia coś mnie tknęło. Usłyszałam jego głos zza uchylonych drzwi i odruchowo się zatrzymałam.
– Nie wiem, czy jej powiedzieć – mówił cicho, zmęczonym tonem. – Dziesięć lat to za długo.
Zamarłam. Po chwili dodał:
– Iwona… nie rozumiesz. Nie wiem, jak ona zareaguje.
Iwona. To imię ugodziło mnie jak zimna woda w twarz. Stałam w miejscu, przyklejona do ściany. Serce waliło mi jak oszalałe. Słuchałam dalej.
– Nie, nie jestem pewien. Wiem tylko, że ją to złamie. Albo mnie znienawidzi. Może lepiej zostawić to tak, jak jest.
Wtedy nie wytrzymałam. Weszłam do pokoju. Stał przy oknie z telefonem w dłoni. Spojrzał na mnie, zaskoczony, ale nie przestraszony. Wyłączył rozmowę i opuścił rękę.
– Z kim rozmawiałeś? – zapytałam. – Czego nie chcesz mi powiedzieć?
Nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się we mnie, jakby próbował ocenić, czy już jestem gotowa na prawdę. Po chwili usiadł na fotelu i poklepał dłońmi kolana.
– To była twoja matka – powiedział. – Wróciła do kraju. Chce kontaktu.
Usiadłam naprzeciwko niego. Czułam, że zaraz wybuchnę.
– Wróciła? Kiedy?
– Dowiedziałem się jakieś dwa miesiące temu. Zadzwoniła do mnie. Szukała cię przez znajomą. Podałem jej numer, ale nie wiem, czy miała odwagę napisać.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Nie wiedziałem, czy chcesz znać prawdę – powiedział cicho. – I... nie wiedziałem, czy ja chcę ją znać.
Usłyszałam, jak sam się przyznał do tego, że coś przede mną ukrywał. I poczułam, że to wszystko wcale się nie kończy – to dopiero się zaczyna.
Nie chciałam jej ułatwiać
Spotkałyśmy się w kawiarni przy dworcu. Wybrałam to miejsce celowo – neutralne, brzydkie, bez wspomnień. Przyszła punktualnie. Usiadła naprzeciwko mnie z jakimś nerwowym uśmiechem. Mimo dziesięciu lat przerwy od razu ją poznałam. Te same oczy, tylko jakby bardziej zmęczone. Te same dłonie, ale teraz ukryte nerwowo pod stołem.
– Dziękuję, że przyszłaś – zaczęła.
Nie odpowiedziałam. Przesuwałam palcem po brzegu filiżanki. Nie chciałam ułatwiać jej niczego.
– Wiem, że to niewiele znaczy, ale... nie uciekłam przed tobą – powiedziała. – Uciekłam przed sobą. Nie dawałam rady. Wtedy wydawało mi się, że jedyne, co mogę zrobić, to odejść.
Siedziałam sztywno. Patrzyłam w jej twarz i nie wiedziałam, kim ona jest. Matką? Obcą kobietą? Zdrajczynią?
– Czułam, że się duszę – ciągnęła. – Nie potrafiłam być matką. Nie wtedy. Nie tam. Czasem miałam wrażenie, że to wszystko mnie miażdży, że zniknę, jeśli nie ucieknę.
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Próbowałam wrócić – powiedziała, a głos jej się załamał. – Naprawdę. Parę razy nawet byłam na waszej ulicy. Stałam pod blokiem. Ale nie miałam odwagi. Bałam się twojego spojrzenia. Bałam się, że mnie znienawidzisz. I... chyba słusznie.
Milczałam. Miałam w oczach łzy, ale nie chciałam ich pokazać. Nie jej. Nie tej kobiecie, która zniknęła, zostawiła mnie samą, a teraz mówiła, jak jej było ciężko. Wstałam od stolika. Ona sięgnęła ręką w moją stronę, ale się cofnęła.
– Przepraszam – szepnęła.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam z kawiarni, nie oglądając się za siebie. Szłam długo bez celu, przecierałam oczy od łez, patrzyłam na kobiety z dziećmi i zastanawiałam się, czy wszystkie też czasem miały ochotę po prostu wyjść. Wieczorem ojciec czekał w kuchni. Podał mi kopertę.
– List od niej – powiedział tylko.
Wzięłam go i schowałam do szuflady. Nie otworzyłam. Jeszcze nie. Może nigdy.
Już jej nie potrzebowałam
Minęło kilka tygodni. W tym czasie nie odezwała się ani razu. Nie napisała, nie zadzwoniła. Zaczęłam wierzyć, że to wszystko się skończyło. Że wróciła do swojej nowej rzeczywistości i przestała mnie w niej potrzebować. Albo zrozumiała, że ja już nie potrzebuję jej. Pewnego wieczoru, zupełnie bez ostrzeżenia, przyszła wiadomość. Facebook – znajoma nazwa w dymku, który pojawił się na ekranie telefonu. Jej nazwisko. Jej twarz, chociaż starsza, nadal znajoma.
„Ania… Chciałabym cię zobaczyć. Chciałabym cię poznać. Proszę, pozwól mi to naprawić.”
Czytałam te słowa kilka razy. Serce biło mi nierówno. Wpatrywałam się w ekran, jakby miał sam podjąć decyzję. „Chciałabym cię poznać” – to brzmiało tak, jakbyśmy nigdy się nie znały. I może właśnie tak było. Czułam, jak coś ściska mnie w środku. Nie gniew. Nie smutek. Raczej chłód, który rozlewał się po ciele, zatrzymując oddech. Napisałam jedno zdanie: „Za późno.” I kliknęłam „wyślij”. Potem długo patrzyłam na ekran. Aż w końcu weszłam w ustawienia konta i wybrałam „usuń konto”. Nie dlatego, że chciałam zniknąć. Chciałam mieć pewność, że ona nie znajdzie już żadnej furtki.
Anna, 24 lata
Czytaj także:
- „Chciałam wesele na własnych warunkach i postawiłam się teściowej. Pokazałam rogi, ale to ona zgotowała mi piekło”
- „Hortensje od teściowej to była pułapka. Zapach kwiatów nie zdołał przykryć smrodu intryg tej przebiegłej satrapki”
- „Miłość w Zakopanem zasmakowała mi bardziej niż safari w Afryce. 1 wyjazd w Tatry wywrócił moje życie do góry nogami”