Reklama

Nie wiem, kiedy to się wszystko tak pokomplikowało. Kiedy z roli ojca przesunąłem się na boczny tor, jak nieważny statysta w życiu własnego syna. Mam żonę Martę, dziesięcioletniego syna Antka i... czuję się jak piąte koło u wozu.

Reklama

Zaczynam ten dzień jak każdy inny. Budzik dzwoni o szóstej czterdzieści, Marta ziewa i przewraca się na bok, a ja wstaję, robię kawę, śniadanie dla Antka, szykuję mu rzeczy do szkoły. W międzyczasie próbuję złapać chwilę ciszy, zanim zacznie się codzienny hałas. Ale dziś nawet ta cisza mnie przytłacza. Bo wiem, że Antek znów nie ucieszy się na mój widok, tylko zapyta:

– A dziadek już jest?

Bo jak dziadek Wiesław przychodzi – a przychodzi często, prawie codziennie – to Antka cały świat się rozpromienia. A ja? No cóż, jestem odwoływany. Zastępowany. Niewidzialny.

– Martuś – powiedziałem któregoś wieczoru, siedząc obok niej na kanapie. – Ty zauważyłaś, że nasz syn bardziej się cieszy na widok mojego ojca niż mnie?

– Tomek... – westchnęła. – Oni po prostu mają tę chemię. Tak się rozumieją, no wiesz… chłopaki. Wiesław ma czas, cierpliwość, zawsze coś wymyśli. Ty ciągle w pracy, zmęczony. Może po prostu…

– Czyli to moja wina? – przerwałem jej, za ostro, sam to wyczułem.

– Nie o to mi chodzi. Po prostu... nie rób z tego dramatu. Przecież to dobrze, że mają taki kontakt.

– Tak, tylko że ja też jestem jego ojcem, a czasem czuję się jak niania, a nie jak tata.

Martę coś ukłuło. Zamilkła, jakby szukała właściwych słów. W końcu powiedziała:

– Wiesław nadrabia. Nigdy nie był dla ciebie ciepły, pamiętasz? Może teraz... chce to jakoś nadrobić z wnukiem?

Trafiła. Bo dokładnie o to chodzi. Wiesław nigdy nie był czuły. Zawsze zasadniczy, twardy, chłodny. A teraz? Ciepły, serdeczny, zaangażowany dziadek. I Antek go kocha. Lgnie do niego, jakby szukał w nim oparcia. Jakby nie potrzebował mnie...

Poczułem się jakby mnie uderzył

– Antek, dziś po szkole jedziemy razem do kina. Zarezerwowałem bilety – powiedziałem, wchodząc do jego pokoju.

– Ale dziadek miał mnie zabrać do modelarni – odparł bez cienia radości, nawet nie podnosząc wzroku znad tabletu.

– No to trudno, przełożysz to. Już dawno nic razem nie robiliśmy – rzuciłem z pozornym spokojem, ale we mnie już buzowało.

– Ale ja wolę z dziadkiem! – w końcu spojrzał na mnie z wyrzutem. – On mnie rozumie. A ty… tylko się złościsz.

Zatkało mnie.

– A może to dlatego, że za każdym razem, gdy próbuję spędzić z tobą czas, ty wybierasz jego? – uniosłem głos. – Przecież jestem twoim ojcem!

– Ale dziadek jest fajniejszy! Uczy mnie rzeczy, których ty nie umiesz. On naprawdę mnie słucha!

Zamarłem. Niby to tylko słowa dziesięciolatka, ale poczułem się, jakby mnie uderzył.

– Czyli co? Mam się odsunąć, tak? Może niech dziadek cię też zacznie odbierać ze szkoły, gotować ci obiady, opowiadać bajki na dobranoc?

– Wolałbym! – rzucił i natychmiast pożałował. Zobaczył moją twarz i zamilkł.

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem z jego pokoju, zanim z moich oczu polały się łzy.

Czułem się zupełnie zbędny

Siedzieliśmy przy kawie w ogrodzie. Wiesław, jak zawsze spokojny, z ciepłym uśmiechem, jakby nic się nie stało.

– Słuchaj, tato... Muszę z tobą porozmawiać – zacząłem. – O Antku.

– Coś się stało? – odłożył filiżankę, od razu zaniepokojony.

– Nie, ale... Mam wrażenie, że odbierasz mi syna.

Wiesław milczał.

– On cię uwielbia. To dobrze, naprawdę. Ale czasem mam wrażenie, że jestem w tej relacji zbędny. Że nie jestem już dla niego ważny.

– Tomasz... – westchnął. – Ja nie próbuję cię zastąpić. Po prostu... jesteśmy blisko. On lubi majsterkować, ja też.

– Ale ja też próbuję! A on mnie odpycha. I boli mnie, że z tobą może wszystko, a ze mną... jakby był obcy. Ty byłeś inny. Dla mnie nigdy nie miałeś tyle ciepła.

Wiesław spojrzał na mnie długo.

– Wiem. I boli mnie to. Byłem surowy. Bo tak mnie wychowano. Nie umiałem inaczej. Ale z Antkiem... próbuję coś naprawić.

– A co ze mną, tato? Ja też bym chciał coś naprawić.

Wiesław spuścił wzrok. Po raz pierwszy zobaczyłem go słabym.

– Może... za późno. Ale nie chciałem cię zranić, synu.

Siedzieliśmy w milczeniu. I przez chwilę, tylko przez moment, nie czułem w nim dziadka mojego syna. Tylko mojego ojca. Takiego, jakiego kiedyś potrzebowałem.

Mój ojciec bał się bliskości

Nie chciałem podsłuchiwać. Wyszedłem tylko po telefon zostawiony w kuchni, a oni byli w salonie. Zatrzymałem się, gdy usłyszałem swoje imię.

– Wiesławie, on bardzo cierpi – powiedziała Marta cicho. – Nie mówi tego wprost, ale ja go znam. Czuje się przegrany jako ojciec.

– Nie miałem pojęcia, że aż tak... – westchnął ojciec. – Myślałem, że robię coś dobrego. Że choć raz mogę być ważny dla dziecka, skoro dla mojego syna nigdy nie byłem.

– On czekał na to przez całe życie – szepnęła Marta. – Na to ciepło, które teraz dajesz Antkowi. Ale wtedy byłeś inny.

Bałem się bliskości – powiedział ojciec po dłuższej pauzie. – Uczyli mnie, że okazywanie emocji to słabość. Wstyd. Więc nie umiałem inaczej.

Stałem w miejscu, jak wmurowany. Te słowa brzmiały obco, jakby wypowiadał je ktoś, kogo nie znałem. Ojciec z przeszłości był chłodny, obcy. Ten głos teraz – pęknięty, żałujący – był ludzki.

– Chcę, żebyście się pogodzili – powiedziała Marta. – On nie powie ci tego wprost. Ale nadal czeka, żebyś się z nim zaprzyjaźnił. Jak z Antkiem.

– Nie wiem, czy potrafię... – wyszeptał Wiesław.

I ja też nie wiedziałem. Ale serce bolało, jakby coś pękało na nowo.

Nie pozwolę, by mój syn czuł się jak ja

– Już nie wiem, kim jestem w tej rodzinie – powiedziałem Marcie, stojąc w drzwiach sypialni. – Ojcem? Synem? Tłem do zdjęć z dziadkiem?

Odstawiła kubek herbaty, spojrzała na mnie ostrożnie.

– Przestań. Przecież wiesz, że jesteś ważny. Dla nas.

– Naprawdę? Bo ja tego nie czuję. Codziennie widzę, jak Antek lgnie do mojego ojca, a mnie... jakby się bał, że coś schrzanię. Że znów będę spięty, że się wkurzę.

Usiadłem ciężko na brzegu łóżka, twarz ukryłem w dłoniach. Czułem się jak chłopiec, który nie dorósł do własnego życia.

– Tomek... – Marta usiadła obok i położyła mi rękę na ramieniu. – Ty się boisz. Ale nie jego. Siebie. Bo widzisz w Wiesławie to, czego ci brakowało. I boisz się, że Antek też kiedyś będzie tęsknił za innym ojcem.

Spojrzałem na nią. Miała rację. Nie byłem zazdrosny tylko o relację. Byłem zazdrosny o wersję ojca, którą mój tata odkrył dopiero teraz – dla mojego syna.

– Wiesz, kiedyś chciałem być zupełnie inny niż mój ojciec – powiedziałem cicho. – A teraz boję się, że jestem dokładnie taki sam.

– Nie jesteś – szepnęła Marta. – Bo już to widzisz. I chcesz to zmienić. To wszystko zaczyna się od rozmowy. Zacznij od siebie.

Wyszedłem z domu. Bez celu. Włóczyłem się po parku, aż usiadłem na ławce. W myślach wróciłem do dzieciństwa. Chłód ojcowskich dłoni. Milczenie. Zasady. I to jedno niezmienne uczucie: byłem niewidzialny. Nie pozwolę, by Antek czuł się tak samo.

Nie wiedział, jak się do mnie zbliżyć

Znalazłem go w garażu. Siedział na podłodze, dłubiąc coś przy modelu samolotu.

– Mogę? – zapytałem, wskazując wolne miejsce obok.

Wzruszył ramionami. Usiadłem.

– Antek, wiem, że ostatnio się kłóciliśmy. I powiedziałem rzeczy, których nie powinienem. Chciałem cię zabrać do kina, ale… chyba tak naprawdę chciałem coś udowodnić. Że też jestem ważny.

Spojrzał na mnie z ukosa.

– Jesteś.

– Nie zawsze to czuję – przyznałem. – Zazdroszczę ci tej więzi z dziadkiem. Ale to nie twoja wina. To ja muszę się nauczyć być bardziej… obecny. Mniej spięty. Mniej groźny. Chciałbyś ze mną czasem coś porobić?

Milczał przez chwilę. Potem wyjął drugi pędzelek i podał mi.

– Możesz pomalować skrzydło. Tylko nie dotknij ogona, bo jeszcze schnie.

Uśmiechnąłem się. Malowaliśmy przez chwilę w ciszy.

– Dziadek jest super – powiedział w końcu Antek. – Ale ty też jesteś fajny. Tylko… czasem nie wiem, czy mogę się do ciebie jakoś zbliżyć.

Zacisnęło mi się gardło.

– Możesz. Zawsze. Nawet jeśli czegoś nie wiem, nauczysz mnie.

Skinął głową. I wtedy, pierwszy raz od dawna, poczułem, że znowu jesteśmy ojcem i synem.

Tomasz, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama