Reklama

Pracowałam przez ponad dziesięć lat w dużej korporacji jako specjalistka ds. HR. Poranna kawa w papierowym kubku, windą na siódme, open space, korpomowa, deadline’y, targety, lunchboxy i uśmiechy, które gasły wraz z końcem zmiany.

Reklama

Wypaliłam się

Miałam wszystko poukładane. Praca z przyszłością, mąż z własną działalnością, spłacane mieszkanie na Kabatach i rodzinne obiady w niedziele. A mimo to czułam się pusta, jakby moje życie było dobrze wyreżyserowanym serialem bez fabuły.

Najlepszym momentem tygodnia były nasze wyjazdy za miasto. Las, cisza, zapach świerków i mchu. Tam, w tej ciszy, wyobrażałam sobie inny świat – pełen zapachów lawendy, mydełek w lnianych woreczkach, olejków eterycznych, świec z wosku pszczelego.

– Jowita, no co ty, naprawdę myślisz, żeby to rzucić? – spytała kiedyś Ewa, koleżanka z biurka obok, kiedy po raz pierwszy napomknęłam, że może coś zmienię. – Masz dobrą pensję, stabilnie, karta sportowa, prywatna opieka, premie. Ludzie marzą o tym, co ty masz.

Ale ja nie marzyłam już o stabilności. Marzyłam o sensie.

– To twoje marzenie. Ja ci kibicuję, ale nie mogę rzucić pracy – powiedział mi mąż, kiedy zapytałam, co sądzi o moim pomyśle na sklepik z eko-kosmetykami.

– Wiem – uśmiechnęłam się. – Nie proszę cię o to, tylko potrzebuję, żebyś był obok.

Nie miałam oszczędności ani planu B, ale miałam głowę pełną zapachów i serce gotowe na skok w nieznane.

Postawiłam na swoim

Wynajęłam niewielki lokal. Dawniej był tam zakład krawiecki, jeszcze z szyldem z lat dziewięćdziesiątych. Miało to swój urok, ale w środku wszystko trzeba było zrobić od nowa. Nie miałam oszczędności. Wszystko poszło na kaucję i zaliczkę dla ekipy remontowej. Trzeba było poprosić o pomoc. Zaczęłam od brata.

– Nie jestem bankiem, ale wierzę w ciebie – powiedział Andrzej, wręczając mi kopertę. – Tylko, Jowita… nie zawiedź mnie, dobra?

Pokiwałam głową, chociaż poczułam ścisk w żołądku. Był chłodny, konkretny. Nie rzucał słów na wiatr. Przelał dwadzieścia tysięcy i spisał to wszystko na kartce, żebyśmy mieli jasność. Mama podeszła do tego inaczej. Przyszła do mnie z ciastem, usiadła przy kuchennym stole i podała mi kopertę bez słowa.

– Tyle mogę ci dać. Nie chcę żadnych procentów, nie będę cię pośpieszać. Zrób coś, z czego będziesz dumna – powiedziała tylko.

Dziesięć tysięcy. Jej emerytura ledwo starczała od pierwszego do pierwszego. Wiedziałam, że to dla niej ogromny gest. Z teściową było jak zawsze – niby ciepło, ale z kąśliwą szpileczką pod spodem.

– Kiedyś kobiety robiły tylko mydło. Teraz to luksus – powiedziała z uśmiechem, wręczając mi pięć tysięcy. – Ironia losu, co?

Wsparli mnie

Mąż przynosił ze swojej firmy kartony i skrzynki, które mogłam wykorzystać na zapleczu. Nie był zachwycony, ale też nie przeszkadzał. Wieczorami oglądał telewizję, a ja siedziałam przy komputerze i pisałam opisy produktów, planowałam posty do mediów społecznościowych. Miałam wszystko w głowie. Czułam, jak wszystko się układa. Każda złotówka miała swoje miejsce, każda butelka, każdy słoiczek – swoje przeznaczenie.

Remont trwał trzy tygodnie. W dniu, gdy odebrałam ostatnią partię towaru i zaczęłam układać go na półkach, popłakałam się. Nie ze zmęczenia – ze wzruszenia.

Pierwszy rok był piękny. Sklep pachniał żywicą, miętą i cytrusami. Ludzie przychodzili z ciekawości, potem wracali po kolejne mydła, świece i olejki. Pamiętałam ich imiona, wiedziałam, kto czego szuka, kto ma problemy z cerą, kto bierze sole do kąpieli dla mamy. Miałam klientów, którzy zaglądali tylko po to, żeby pogadać. Mówiłam wtedy, że mój sklep to taka apteka dla duszy.

Ale po roku zaczęło się psuć.

Mój plan runął

Koszty przesyłek wzrosły, niektóre surowce stały się trudne do zdobycia, dostawcy spóźniali się, a ceny szły w górę z miesiąca na miesiąc. Klienci przestali wracać tak często. Ktoś otworzył podobny sklep dwa ulice dalej, z niższymi cenami. Zaczęłam mieć przestoje. Starałam się, organizowałam warsztaty, robiłam promocje, pakowałam zestawy prezentowe na święta. Ale to było za mało.

Pewnego dnia podeszła do mnie młoda kobieta. Wzięła do ręki olejek z róży damasceńskiej, przeczytała etykietę i zapytała:

– A czemu to takie drogie? W drogerii mam to samo za połowę ceny.

– To nie to samo – odpowiedziałam spokojnie. – Tu nie ma syntetyków, rozcieńczaczy. To czysty ekstrakt.

– Ale pachnie podobnie – rzuciła i wyszła.

Wieczorem przy kolacji spojrzałam na męża.

– Nie wiem, co powinnam zrobić. Czuję, że mnie to przerasta.

Spojrzał na mnie, długo nic nie mówił. W końcu powiedział cicho:

– Musisz się zastanowić, czy nie warto tego zamknąć, zanim będzie gorzej.

Nie odpowiedziałam. Poszłam do łazienki i długo stałam pod prysznicem.

Zostałam sama

Chciałam porozmawiać z Andrzejem, liczyłam na wsparcie. Zadzwoniłam, zaprosiłam go na kawę. Przyszedł, ale był spięty. Opowiedziałam mu, że jest ciężko, że walczę, ale może potrzebuję jeszcze chwilę. Patrzył w telefon.

– Andrzej, jeszcze chwilę… Potrzebuję tylko oddechu.

– Ja nie mam chwil, Jowita. Mam kredyt i dwójkę dzieci. Ty obiecywałaś, że to się zwróci. Nie zwróciło się. Przepraszam, ale więcej nie dam. Musisz to zakończyć.

Poczułam się, jakby ktoś odciął mnie od reszty świata. Po dwóch latach zamknęłam drzwi sklepu na dobre. Zawiadomienie o upadłości napisałam jednym tchem, jakby to była zwykła formalność. W środku byłam już pusta. Miałam wrażenie, że wyczerpałam wszystkie emocje. Zaczęłam dzwonić do bliskich. Najpierw do mamy.

– Kochanie, teraz to nie jest dobry moment – powiedziała. – Ledwo wiążemy koniec z końcem. Ty już jesteś dorosła.

Potem wysłałam wiadomość do teściowej. Odpisała krótko: „Nie mam pieniędzy. Trzeba było lepiej kalkulować”.

Nikt mi nie pomógł

Zostałam z długami. Wreszcie zrozumiałam. Ich wsparcie miało warunek: miałam się udać, miałam nie przynieść wstydu. A teraz, kiedy wszystko się rozsypało, byłam sama. Mąż był obok, ale i jego było jakby mniej. Pracował dłużej, wieczorami przesiadywał w swoim kącie. Próbowałam z nim rozmawiać.

– Czy ciebie też zawiodłam? – zapytałam pewnego dnia, stojąc w drzwiach kuchni.

Podniósł wzrok znad kubka.

– Nie – powiedział cicho. – Ale nie wiem, jak ci pomóc.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś odbuduję relację z bratem. Nie wiem, czy mama spojrzy na mnie tak jak kiedyś, z dumą i czułością. Czasem myślę, że nie chcę już tego naprawiać. Nie dlatego, że się obraziłam, ale dlatego, że przestałam czekać.

Zrozumiałam, że przez lata żyłam w przekonaniu, że muszę zasługiwać. Być mądra, odpowiedzialna, skuteczna, nie robić kłopotu, utrzymywać się na powierzchni bez pomocy. I że jeśli coś mi się nie uda, to znaczy, że zawiodłam wszystkich – i nie zasługuję już na miłość.

Jowita, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama