Reklama

Od roku jestem wdową. I mimo że to zdanie powinno brzmieć jak wyrok, brzmi raczej jak ulga. Albo… jak niedokończona spowiedź. Bo kiedy ktoś pyta, co się stało, odpowiadam najprościej: „wypadek samochodowy, zginął na miejscu”. I mówię to z twarzą spokojną jak tafla jeziora. Nie wspominam, że zginął w drodze powrotnej od niej. Od tej kobiety, której twarzy nie znam, ale której obecność czuję w każdym kącie naszego domu.

Reklama

Od śmierci Łukasza minęło dwanaście miesięcy, a ja wciąż śpię po tej samej stronie łóżka. Nie z przyzwyczajenia. Z przekory. Jakby to coś zmieniało. Jakby oznaczało, że ja wciąż tu jestem, a jego już nie ma. I że to ja zostałam zdradzona – w życiu, w śmierci i w pamięci. Dom jest pełen jego rzeczy. Koszule, które wciąż pachną wodą kolońską. Kubek z wyszczerbionym uchem, który zawsze uparcie trzymał na górnej półce. I te przeklęte zdjęcia z wakacji sprzed dwóch lat. Patrzę na nie czasem długo, jakby coś miały mi powiedzieć. Jakby ukryta była w nich prawda.

Nie rozmawiałyśmy szczerze od pogrzebu. Halina, moja teściowa, przyjęła śmierć syna jak obojętny wyrok. Elegancka, nienaganna, z tym swoim chłodnym spojrzeniem – nie uroniła łzy. Ja też wtedy nie płakałam. Ale z innych powodów. Bo ja już wtedy wiedziałam. O niej. O zdradzie. O wszystkim. Wiedziałam i milczałam. Tak jak ona. Może właśnie dlatego zadzwoniłam do niej po raz pierwszy od miesięcy.

– Halino… chciałabym zaprosić cię do lasu. Na grzyby. Tak jak kiedyś. – starałam się, by mój głos brzmiał naturalnie, ale dłoń na słuchawce drżała.

– Las? – zawahała się. – To… nie najlepszy pomysł. Po co?

– Po prostu. Zbieranie grzybów zawsze nas łączyło, prawda?

Po drugiej stronie było długie milczenie. Już miałam się rozłączyć, gdy usłyszałam:

– Dobrze. W sobotę o ósmej. Nie każ mi czekać.

Nie chciała wspominać

Las przywitał nas chłodnym porankiem. Mgła jeszcze unosiła się nisko nad ściółką, a liście pod butami szeleściły tak, jakby chciały przypomnieć, że czas w tym miejscu płynie inaczej. Szłyśmy w milczeniu, z koszykami w dłoniach, jakbyśmy przez te lata nie zdążyły się od siebie oddalić. A jednak każda z nas niosła w sobie zupełnie inne powody tej wyprawy.

Znałam ten las na pamięć. Z Łukaszem jeździliśmy tu co roku, czasem tylko we dwoje, czasem całą rodziną. Potrafił znaleźć grzyby w miejscach, które wyglądały jak zupełnie jałowe. Zawsze się z tego śmiałam, jakby miał jakiś swój własny układ z naturą. Dziś jednak nie było go obok. Została tylko Halina, która stąpała ostrożnie, jakby ziemia pod nią miała się zaraz zapadać. Co jakiś czas nachylałyśmy się do ziemi, podnosiłyśmy borowiki, podgrzybki, czasem maślaki. Nie padało, więc grzyby były suche, dobrze zachowane. Cisza między nami nie była jeszcze wroga, raczej ciężka. Taka, która ciągnie się w powietrzu jak dym z ogniska po deszczu.

– W tym roku wyjątkowo dużo borowików – rzuciłam, przerywając ciszę. – Pamiętasz, jak w tamte wakacje zbieraliśmy z Łukaszem dwa kosze w niecałą godzinę?

Halina spojrzała na mnie krótko i odwróciła wzrok.

– Pamiętam – odpowiedziała chłodno. – Wtedy też była taka wilgotna jesień.

Przyklękła przy pieńku i sięgnęła po coś ukrytego w mchu. Wzięła w dłonie dorodnego prawdziwka i zaczęła go oczyszczać nożykiem. Milczenie znowu wróciło, jakby zaniepokojone naszą chwilową próbą rozmowy.

– A tamte wakacje nad morzem? – podjęłam po chwili. – Te, kiedy jeszcze dzieci były małe. Spaliśmy wtedy w tym pensjonacie z werandą…

– Nie wracajmy do tego – ucięła stanowczo. – Minęło wiele lat.

Nie kontynuowałam. Przez chwilę tylko stałam i patrzyłam, jak jej ręce pracują sprawnie, niemal bez emocji. Nie czułam już złości, tylko narastającą ciekawość. Jak można tak łatwo zamknąć przeszłość? Jak można udawać, że nic się nie wydarzyło? W milczeniu ruszyłyśmy dalej, oddalając się powoli od ścieżki.

Wiedziała i nic nie zrobiła

Zatrzymałam się przy powalonej sośnie. Słońce przebiło się przez gałęzie i rozsypało ciepłe plamy światła na naszych twarzach. Las cichł, jakby wiedział, że za chwilę wydarzy się coś, co nie pasuje do jego spokojnego rytmu. Oparłam się o pień i wskazałam dłonią miejsce obok.

– Usiądźmy na chwilę. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa – powiedziałam, choć wcale nie byłam zmęczona.

Halina przytaknęła i usiadła obok. Koszyk postawiła między nami, jakby chciała podzielić przestrzeń, której nie powinnam przekraczać. Przez chwilę zagryzała wargę, po czym wyjęła butelkę z wodą. Podała mi ją bez słowa, jakbyśmy właśnie wracały z jakiejś zwykłej, codziennej wyprawy. Jakbyśmy były tylko dwiema kobietami, które dzieli las i wspólne wspomnienia.

– Chciałam tu z tobą przyjść, bo... nie umiem już milczeć – zaczęłam spokojnie, ale głos i tak mi zadrżał. – Ja wiem. Wiem o tej kobiecie.

Znieruchomiała. Nie podniosła wzroku, nie skrzywiła się, nie zaklęła. Po prostu siedziała, patrząc gdzieś w mech pod nogami.

Wiem, że mnie zdradzał – ciągnęłam. – Nie powiedział mi tego wprost. Domyśliłam się. Znalazłam wiadomości, widziałam jego minę, kiedy pytałam o delegacje. Było ich za dużo. Zbyt wiele wieczorów spędzonych „na spotkaniach”.

Halina wciąż milczała. Tylko jej palce zacisnęły się na uchwycie koszyka.

– Nie miałam z nim nawet szansy się skonfrontować – dodałam cicho. – A ty… ty nic nie powiedziałaś.

Zacisnęła usta i przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Jej profil wyglądał jak wyciosany z kamienia – ostry, surowy, nieprzystępny. Wreszcie westchnęła.

– To nie była moja sprawa – powiedziała w końcu. – Małżeństwo to rzecz między dwojgiem małżonków.

– Naprawdę tak to widzisz? – uniosłam głos, ale nie krzyczałam. – Byłaś jego matką. Wiedziałaś, że rani swoją żonę. Twoje wnuki. I co? Przypatrywałaś się temu w ciszy?

Spojrzała na mnie pierwszy raz od dłuższej chwili. Jej wzrok był twardy, ale gdzieś pod nim czaiło się coś jeszcze. Może wstyd. Może zmęczenie.

– Nie wiem, co wtedy czułam – przyznała. – Może chciałam, żeby wreszcie przestał żyć kłamstwem. Może myślałam, że sam to zakończy. Ale tak, wiedziałam. I nic nie zrobiłam.

Nie odpowiedziałam od razu. Tylko skinęłam głową i odsunęłam się o kilka centymetrów.

– Dziś już nie chodzi o niego – powiedziałam. – Chodzi o nas. O to, co zostało. I co można jeszcze ocalić.

Nie odpowiedziała.

Nie chciała się wtrącać

Szłyśmy już z powrotem, ścieżka prowadziła w dół, a koszyki były pełne. Halina wyglądała na zmęczoną, ale nie prosiła o przerwę. Ja też milczałam. Każdy krok wbijał mnie głębiej w myśli, które nie dawały spokoju. W pewnym momencie zatrzymała się bez ostrzeżenia. Stała w miejscu, nieruchoma, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Odwróciła głowę, nie patrząc mi w oczy.

– Wiedziałam – powiedziała cicho. – Ale nawet gdyby, on i tak by nie przestał...

Zamarłam. Te słowa nie brzmiały jak wyznanie. Bardziej jak wyrok. Nie było w nich ani żalu, ani skruchy. Tylko chłodna pewność. Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. W środku coś się we mnie zamknęło. Czułam, że jeśli teraz zacznę mówić, to wykrzyczę wszystko, czego nie chciałam nigdy wypowiedzieć. A nie chciałam jej dać tej satysfakcji. Halina zerwała suchy liść z pobliskiej gałęzi i odrzuciła go w bok.

Nie chciałam się wtrącać – dodała, jakby to wszystko wyjaśniało.

– A wiesz, co to znaczy – powiedziałam wolno – patrzeć komuś w oczy i wiedzieć, że cię zdradza, a jego matka… jego matka tylko kiwa głową i zbiera borowiki?

Spojrzała na mnie. Twarz miała zamkniętą jak zawsze. Nie powiedziała już nic.

Nie chciałam jej znać

Droga do samochodu minęła nam w ciszy. Las stawał się coraz rzadszy, a światło coraz mocniejsze. Szłam kilka kroków za Haliną, patrząc na jej plecy. Jeszcze niedawno widziałam w niej kobietę, która była dla mnie kimś z rodziny. Dziś widziałam kogoś, kto pozwolił, bym żyła w kłamstwie, choć mogła temu zapobiec.

Nie czułam już złości. To było coś innego. Jakby wspomnienia straciły swoją barwę. Jakby wszystko, co kiedyś było ważne – święta, rozmowy przy herbacie, wspólne gotowanie – zamieniło się w coś obcego, martwego. Kiedyś umiała być ciepła. Kiedy rodziły się dzieci, potrafiła przyjechać w środku nocy z rosołem i czystą pościelą. Opowiadała, jak Łukasz bał się burzy, i puszczała mu wtedy bajki. Ale teraz te wspomnienia nic nie znaczyły. Były jak zdjęcia, których nie chcę już oglądać. Przy samochodzie postawiłyśmy koszyki na ziemi. Halina poprawiła rękaw kurtki i rzuciła, bez żadnego wyrazu:

– Może jeszcze kiedyś pogadamy.

Zamknęłam bagażnik i odwróciłam się do niej spokojnie.

– Nie sądzę.

Nie czekałam na reakcję. Wsiadłam do auta i zamknęłam drzwi. Patrzyłam przez przednią szybę, jak stoi z lekko pochyloną głową, jakby coś chciała dodać, ale już nie umiała.

Byłam pusta, ale nie martwa

Wróciłam do domu późnym popołudniem. Klucz w zamku przekręciłam automatycznie. W środku wszystko wyglądało tak samo. Cisza, którą znałam aż za dobrze. Zdjęcia, których nie miałam siły zdjąć. Szafka z herbatą, którą Łukasz lubił przestawiać, mimo moich protestów. Postawiłam koszyk na kuchennym blacie i zaczęłam czyścić i myć grzyby. Woda była zimna, ręce mi drżały. Pracowałam powoli, dokładnie, jakby od tego zależało coś ważniejszego niż czystość. Potem zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole, trzymając kubek oburącz. Nie płakałam. Byłam pusta, ale nie martwa. Coś się we mnie domknęło. Nie bolało już tak jak kiedyś, raczej ciągnęło w tle jak stara blizna.

To już nie była moja rodzina. Nie chciałam budować niczego więcej z Haliną. Nie dlatego, że powiedziała prawdę. Tylko dlatego, że milczała, gdy mogła mówić. A ja przez to żyłam obok mężczyzny, który patrzył mi w oczy i kłamał. Zastanawiałam się przez chwilę, co powinnam powiedzieć dzieciom. Czy zasługują na to, by znać całą prawdę? Czy powinnam im mówić, że ich ojciec miał drugie życie, a ich babcia wiedziała i nie uznała, że warto je uprzedzić? Nie podjęłam jeszcze decyzji. Może kiedyś.

Renata, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama