Reklama

Mam 34 lata i nie randkuję. Nie dlatego, że nie mam okazji. Mam – tylko że każdą z nich ignoruję. Przez ostatnie dwa lata wmawiałam sobie, że tak jest lepiej. Że samotność to wybór. Że niezależność jest luksusem. I może rzeczywiście jest. Pracuję w agencji reklamowej, mam swoje mieszkanie na warszawskiej Pradze, grupę lojalnych przyjaciółek i regularne treningi jogi. Moje życie wygląda dobrze. Stabilnie. Z pozoru.

Reklama

Ale są wieczory – te długie, zimowe wieczory – kiedy zamykam laptopa i cisza staje się zbyt głośna. Wtedy coś się we mnie skręca. Nie z tęsknoty za seksem czy romantyzmem z komedii streamingowej. Tęsknię za czymś innym. Za czyjąś obecnością. Za tym, by ktoś, kto zna moje słabości, chciał zostać mimo wszystko...

Kiedyś wierzyłam w miłość. Ale mój narzeczony po pięciu wspólnych latach wyprowadził się w sobotni poranek, zostawiając mi na lodówce kartkę: „Przepraszam. Nie potrafię”. Kolejny facet – Marek – po trzech miesiącach zniknął bez słowa. Ghosting bardzo modny dzisiaj. Albo może już czysta klasyka. Od tamtej pory przyjęłam prostą zasadę: żadnych randek, żadnych aplikacji, żadnych ryzykownych zbliżeń. „Lepiej samej niż znowu cierpieć”. To było moje motto. Tyle że coraz częściej budzę się z pytaniem: a jeśli to nie jest życie – tylko ucieczka?

Facet w granatowym swetrze

– No chodź, Anka, przecież nie umrzesz od jednego koncertu! – jęczała Magda, moja przyjaciółka. – Jazz to nie dżuma. Może ci się nawet spodoba!

Wiedziałam, że nie odpuści. A że miałam gorszy dzień – zgodziłam się. Klub na Mokotowie był zatłoczony, pachniało winem i kadzidłami. Muzyka sączyła się leniwie, miękka niczym aksamit. Magda zniknęła z jakimś typem, a ja zostałam przy barze. Zamówiłam wino i właśnie wtedy usłyszałam głos obok:

– Czerwone w samotności? Ambitnie.

Odwróciłam się. Mężczyzna w granatowym swetrze, może kilka lat starszy ode mnie. Uśmiechał się, ale nie nachalnie.

– Czasem to lepsze niż wino w złym towarzystwie – odparłam.

– Punkt dla ciebie – zaśmiał się. – Michał.

– Anna.

Zaczęliśmy rozmawiać. O muzyce, książkach, nawet o kawie bezkofeinowej. Był inny. Nie próbował mnie zagadać na śmierć. Raczej słuchał. Uważnie. W pewnym momencie zapytał, czy nie chciałabym usiąść z nim. Powiedziałam, że czekam na przyjaciółkę. Skłamałam. Tak naprawdę spanikowałam. Po koncercie, w drodze do domu, Magda nie dawała mi spokoju.

– No i jak? Ale ten Michał! Fajny, nie?

– Nie wiem.

– Przestań. Widziałam, jak na ciebie patrzył.

– Nie wierzę w takie historie. Ludzie, którzy robią dobre pierwsze wrażenie, zwykle są mistrzami iluzji – rzuciłam i wcisnęłam się w kurtkę, jakbym chciała zniknąć.

Ale jego spojrzenie jeszcze długo nosiłam w głowie. I nie umiałam się tego pozbyć.

Nie każdy facet mnie zrani?

Kilka dni po koncercie dostałam wiadomość na czacie: „Cześć, tu Michał z klubu jazzowego. Jeśli nie byłaś tylko z grzeczności miła – może kawa? Albo spacer?”. Czytałam ją chyba z dziesięć razy, zanim odpisałam: „Spacer brzmi dobrze. Niedziela?”. Ustaliliśmy park Żeromskiego. Przyszedł punktualnie. Miał na sobie szalik w kratę i pachniał czymś, co kojarzyło mi się z miętą. Spacerowaliśmy po parku, a potem poszliśmy na kolację do małego bistro niedaleko. Michał mówił spokojnie, nie spieszył się z pytaniami. Opowiedział mi o swoim życiu – głównie chyba tłumaczy książki z francuskiego, mieszka sam, nie ma dzieci. W pewnym momencie powiedział:

– Ostatni związek był totalną katastrofą. Toksyczny układ. Za długo w nim siedziałem, bo bałem się być sam.

Zamilkł. Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie mięknie. Ta szczerość mnie rozbrajała.

– Też się bałam być sama. Ale bardziej bałam się powtórki – powiedziałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

Po kolacji odprowadził mnie pod sam dom. Nie próbował mnie pocałować. Powiedział tylko:

– Lubię z tobą rozmawiać. Odezwę się, dobrze?

Skinęłam głową. A potem przez trzy dni nie odpisałam na jego wiadomości.

– Znowu uciekasz? – usłyszałam w słuchawce głos mojego brata, kiedy opowiadałam mu, że nie wiem, co robić. – Anka, przestań sabotować wszystko, co dobre. Nie każdy facet cię zrani.

I to fakt, zawsze znajdowałam jakiś wymówki. Ale czy to naprawdę strach… czy rozsądek? – pomyślałam, patrząc w telefon. Michał czekał. Ale jak długo jeszcze będzie taki cierpliwy?

Strasznie się bałam

W piątek wieczorem telefon zawibrował. Wiadomość od Michała: „Nie wiem, czy zrobiłem coś nie tak, ale jeśli nie chcesz się spotykać, wolałbym to wiedzieć. Bez gierek”. Usiadłam na łóżku, serce waliło mi jak oszalałe. Coś we mnie pękło. Zamiast odpisywać – zadzwoniłam.

– Cześć – powiedział, gdy odebrał. Brzmiał spokojnie. Zbyt spokojnie.

– Przepraszam. Wiem, że to wygląda… źle. Tylko że ja… ja się boję. Tak po prostu.

– W porządku. Ale wiesz… ja nie gonię nikogo. Ani nie chcę nikogo przekonywać do siebie. Chciałem tylko wiedzieć, czy warto czekać.

Zamilkłam.

– Warto – powiedziałam cicho. – Tylko... to dla mnie nowe. Trudne.

– Rozumiem – odpowiedział po chwili. – Nie jesteś jedyną osobą, która kiedyś została zraniona. Ja też. Ale przez to nie chcę zamykać się na ludzi. Szkoda życia.

Zapanowała cisza. Taka, która nie bolała. Potem sama siebie zaskoczyłam.

– Może... spotkajmy się? W sobotę. Moja ulubiona kawiarnia na Pradze. Ja stawiam.

– Ty inicjujesz spotkanie? – zaśmiał się z niedowierzaniem.

– Nie rozpowiadaj – mruknęłam, ale na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Po odłożeniu telefonu długo jeszcze siedziałam w ciszy. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że ktoś naprawdę mnie widzi. Nie jako potencjalną partnerkę. Jako człowieka.

Może warto zaryzykować?

Siedzieliśmy przy stoliku w mojej ulubionej kawiarni, tej z niebieskimi krzesłami i zapachem cynamonu unoszącym się w powietrzu. Michał przyniósł herbatę i spojrzał na mnie uważnie.

– Mówiłaś, że to dla ciebie trudne. Możesz mi powiedzieć dlaczego?

Nie uciekłam wzrokiem. Nie dziś.

– Miałam narzeczonego. Byliśmy razem pięć lat. Pewnego dnia spakował walizkę i zostawił mnie bez słowa. Kartka na lodówce: „Przepraszam. Nie potrafię”. Myślałam, że się rozpadnę.

Michał nie skomentował. Milczał z szacunkiem, nie z obojętnością.

– A potem był Marek. Trzy miesiące, wszystko pięknie… i nagle przestał się odzywać. Ghosting level master – dodałam z gorzkim uśmiechem.

– Też kiedyś byłem „niewystarczający” – odpowiedział cicho. – Mój związek trwał cztery lata. Była piękna, błyskotliwa… i manipulowała mną. Obcinała skrzydła. Dopiero terapia mi otworzyła oczy.

Zamilkliśmy. W tle grała cicha muzyka. Ludzie rozmawiali, pili kawę. A ja pierwszy raz od dawna nie czułam się jak na przesłuchaniu. Było prawdziwie.

– Czasem wydaje mi się, że ten strach mnie chroni – powiedziałam. – Ale ostatnio mam wrażenie, że po prostu mnie więzi.

– Może jedno i drugie? – Michał uniósł brwi. – Ale strach sam nie zniknie. Możemy tylko nauczyć się z nim żyć. Nie wbrew niemu – obok niego.

Spojrzałam mu w oczy. I pierwszy raz pomyślałam: może warto zaryzykować. Nie wszystko, tylko trochę. Tyle, ile dam radę.

Pierwsza noc, pierwsze wątpliwości

To nie miało być nic wielkiego. Ot, kolacja, wino, rozmowa. Michał przyniósł curry i brownie z pobliskiej wegańskiej knajpki, ja zadbałam o muzykę i świece. Siedzieliśmy na kanapie, śmiejąc się z jego prób nauki francuskiego w social mediach. W pewnym momencie zamilkliśmy. Nie z niezręczności – z uczucia bliskości. Oparłam głowę na jego ramieniu. Było ciepłe, spokojne. Michał delikatnie objął mnie ramieniem. Nie pocałował mnie. Nie przesunął ręki. Po prostu był. I ja też. Kiedy zerknęłam na zegarek, była pierwsza w nocy.

– Zostaniesz? – zapytałam cicho.

– Tylko jeśli chcesz.

Chciałam.

Zasnął pierwszy. Ja leżałam z otwartymi oczami, wsłuchana w jego spokojny oddech. I wtedy przyszła panika. Jak fala. Co, jeśli zniknie? Co, jeśli udaje? A co, jeśli ja już nie umiem kochać? Wyszłam z łóżka i narzuciłam sweter. Na boso, z kubkiem kawy, wyszłam na balkon. Warszawa spała. Moje myśli nie. Nie wiem, jak się kocha na nowo. Ale wiem, że nie chcę już żyć, ciągle się przed tym broniąc. Jeszcze nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam jedno – nie będę uciekać przed tym. Nie tym razem.

Chciałam wreszcie coś poczuć

Spotkaliśmy się tydzień później. Nie pisałam do niego wcześniej – musiałam uporządkować własną głowę. Michał czekał na mnie pod kawiarnią, w której pierwszy raz go zaprosiłam. Miał dłonie w kieszeniach i zmęczone oczy.

– Długo cię nie było – powiedział tylko.

– Wiem. Potrzebowałam... oddechu.

– I co postanowiłaś?

Usiadłam naprzeciwko, zawiesiłam wzrok na jego twarzy.

– Nie wiem, czy potrafię kochać. Ale wiem, że chcę próbować. I chcę próbować z tobą. Nawet jeśli się boję.

Michał skinął głową, uśmiechnął się delikatnie.

– Dobrze. Nie musisz mówić więcej. Jestem tu.

To nie było filmowe „kocham cię”. Nie było fajerwerków ani dramatycznych wyznań. Ale właśnie to było piękne. Prawdziwe. Lekkie i trudne jednocześnie. Później, w domu, siedząc na kanapie, pomyślałam: nie zmieniłam zasad dla Michała. Zmieniłam je dla siebie. Bo życie w zbroi może chronić – ale nie pozwala dotknąć niczego. A ja w końcu chciałam coś poczuć. Może odwaga to nie brak strachu, tylko decyzja, że warto z nim iść ramię w ramię. A ja właśnie zrobiłam pierwszy krok.

Anna, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama