Reklama

Od niedawna jestem dziadkiem. Mój syn, Kacper, został ojcem. Dziwne to uczucie – patrzeć na własne dziecko, jak próbuje wychować swoje. Jeszcze dziwniejsze, kiedy widzisz, że mu nie idzie i zaczynasz się zastanawiać, czy to przypadkiem nie twoja wina. Nie jestem idealnym ojcem. Nigdy nie byłem. W młodości wydawało mi się, że wystarczy dziecko utrzymać, wykarmić, ubrać i postawić do pionu. Uczucia? Czas? Rozmowy? Nie wiedziałem, jak się za to zabrać. Albo raczej – nigdy nie próbowałem. I teraz, patrząc na Kacpra, jak chodzi niewyspany, rozdrażniony, z wyrzutem w oczach – mam wrażenie, że widzę samego siebie sprzed lat. Tyle że jego nikt nie nauczył, jak być ojcem. Bo ja sam mu tego nie pokazałem.

Reklama

Nie wiem, czy mogę się jeszcze wtrącać. Czy mam prawo? Nasza relacja od dawna jest... pęknięta. Coś w niej trzasnęło i do dziś nie wróciło na miejsce. Ale widzę, jak chłopak się męczy. Jak się kłócą z jego dziewczyną, jak gubi się w tym wszystkim. A ja? Siedzę i milczę. Czasem tylko przypomina mi się tamten dzień. Ta kłótnia. Te drzwi zatrzaśnięte przed nosem. I myśl, że może to się właśnie powtarza.

Spojrzał na mnie jak na idiotę

– Ile razy mam ci mówić, że nie dam rady sam wszystkiego ogarnąć?! – wrzasnął Kacper i huknął ręką w blat kuchenny.

Zadrżałem, stojąc w korytarzu. Mały płakał w sypialni. A z pokoju dochodził krzyk jego dziewczyny.

– A ja co robię, twoim zdaniem?! Prasuję, gotuję, karmię, wstaję w nocy, a ty się obrażasz, że musisz wyjąć butelkę z lodówki?!

– Po prostu raz chcę wrócić do domu i nie słyszeć jęków. Chcę ciszy! I żeby ktoś mnie, do cholery, zapytał, czy jestem zmęczony!

Zapadła cisza. Tak gęsta, że aż zakuło mnie w piersi. Mały ryczał dalej. Czekałem, aż ktoś pójdzie do niego, ale nikt nie ruszył się przez chwilę. A potem usłyszałem kroki – Kacper trzasnął drzwiami od sypialni. Zbliżyłem się, niepewny. W kuchni siedziała Iga. Oczy czerwone. W dłoni kubek z herbatą, której nie piła.

– Przepraszam, że tak... wszystko słychać – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Znalazłem Kacpra na balkonie. Papieros drżał mu w palcach.

– Kiedyś to przejdzie? – zapytał bez wstępu. – To całe poczucie, że się do niczego nie nadaję?

– Przejdzie. Albo się przyzwyczaisz – próbowałem żartować, ale spojrzał na mnie jak na idiotę.

– Łatwo ci mówić – mruknął. – Ty przecież nigdy nie byłeś ojcem z prawdziwego zdarzenia.

To zdanie... uderzyło we mnie jak pięść. Nie krzyczał. Nie był złośliwy. Po prostu powiedział to, co myśli. I miał rację. Kiedyś, wiele lat temu, stałem na tym samym balkonie i krzyczałem na jego matkę, że nic nie rozumie. Że dom to nie hotel. A potem znikałem na całe dnie. Tyle że teraz nie chodziło już o mnie. Chodziło o niego. O to, czy da radę nie zostać mną.

Chciałbym móc cofnąć czas

Długo zbierałem się do tej rozmowy. Kilka dni chodziłem z myślami w głowie, próbując ułożyć słowa tak, żeby nie zabrzmiały jak kazanie. Ale kiedy w końcu usiedliśmy przy kawie, wszystko mi się rozsypało.

– Kacper... chciałem pogadać. Wiesz, o tym wszystkim – zacząłem nieporadnie.

– Tylko nie zaczynaj od „za moich czasów” – uprzedził, bez cienia uśmiechu.

– Nie będę. Chciałem tylko powiedzieć, że widzę, jak ci ciężko.

Milczał. Wpatrywał się w ścianę.

– Pamiętam, jak twoja matka siedziała sama z tobą, a ja wracałem późno z pracy i miałem pretensje, że obiad zimny. Myślałem, że robię wszystko, żeby było dobrze. Ale chyba byłem ślepy.

Kacper spojrzał na mnie uważnie. Pierwszy raz od dawna.

– Wtedy mówiłeś, że uczucia są dla słabych. Że „trzeba być twardym”. Pamiętam, bo miałem dziesięć lat i nie umiałem przestać płakać po klasówce.

Zaparło mi dech. Cofnęły się obrazy. Mój własny ojciec – milczący, z flaszką w ręku, bez jednego słowa pochwały, za to z wiecznie zaciśniętą pięścią. Wtedy obiecałem sobie, że nigdy taki nie będę. A potem... stałem się dokładnie taki sam. Tyle że trzeźwy.

– Przepraszam – powiedziałem w końcu. – Nie wiem, czy to coś znaczy, ale... gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym wszystko inaczej.

– Może i byś chciał. Ale ja przez te lata nawet nie wiedziałem, jak wyglądasz, kiedy się uśmiechasz – odpowiedział cicho.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Po raz pierwszy nie miałem gotowej mądrej riposty, żadnej ojcowskiej rady. Bo prawda była taka, że nie znałem języka emocji. Nigdy mnie go nie nauczono. Ani ojciec, ani życie. Kacper wstał.

– Nie wiem, jak być ojcem – powiedział. – Ale wiem, jakim nie chcę być.

I wyszedł z kuchni, zostawiając mnie sam na sam z bólem, który nie chciał się rozejść.

Poczułem, jak mi nogi miękną

Wcale nie chciałem podsłuchiwać. Po prostu wróciłem wcześniej z zakupów. Z kluczami już w ręce usłyszałem ich głosy, stłumione, ale napięte. Nie wszedłem. Zamarłem na klatce schodowej, wsłuchując się w głos własnego syna.

– Czasem się boję, Iga. Że będę taki sam jak on... – mówił, a jego głos drżał.

– Taki sam? – zapytała łagodnie.

– Że mnie znienawidzisz. Że mały będzie się mnie bał. Że jak wrócę z pracy, on się schowa pod stół. Albo... nie będzie chciał do mnie mówić. Bo ja sam nie pamiętam, żeby mój ojciec mnie kiedyś przytulił.

Poczułem, że nogi mi miękną. Oparłem się o ścianę, jakby nagle wszystko się zawaliło. To nie był tylko jego lęk. To była spuścizna. Dziedzictwo, którego nigdy nie chciałem zostawić. A jednak – zostawiłem.

– Ale jesteś inny, Kacper – powiedziała Iga cicho. – Ja cię widzę z nim. Jak go bierzesz na ręce, jak śpiewasz pod nosem te swoje bzdury, żeby przestał płakać. To nie jest obojętność. To strach. Ale nie jesteś nim. Nie jesteś swoim ojcem.

Wtedy nie wytrzymałem. Wszedłem do mieszkania po cichu, próbując zrobić hałas dopiero przy wieszaniu kurtki. Nie chciałem, żeby wiedzieli, że słyszałem. Ale to, co usłyszałem, zostało we mnie. I bolało. Bo on naprawdę się bał. Nie tego, że nie da rady. Tylko tego, że zostanie sam. Jak ja kiedyś. Przez całe popołudnie byłem jak nieprzytomny. Patrzyłem na niego, jak siedzi z dzieckiem, jak coś mamrocze, jak próbuje, nieporadnie, ale uczciwie. I myślałem o swoim ojcu. I o sobie. I o tym, jak niewiele trzeba, żeby zło przeszło dalej. I jak cholernie trudno to przerwać.

Coś we mnie pękło

– Kacper, mogę z tobą pogadać? – zapytałem wieczorem, gdy Iga usypiała małego. Siedział na kanapie, zmęczony, jakby ktoś spuścił z niego powietrze. Pokiwał głową, ale bez słowa.

Usiadłem obok. Przez chwilę milczeliśmy. Szukałem odpowiedniego początku, ale nie było dobrego.

– Słyszałem, co mówiłeś do Igi.

Zamarł. Spojrzał na mnie krótko, potem spuścił wzrok.

– Przepraszam, nie chciałem...

– Nie. Dobrze, że mówiłeś. Tylko żałuję, że nie powiedziałeś mi tego wcześniej.

Zacisnął dłonie w pięści.

– A co by to dało? Przecież ty i tak nigdy... Ty nic nie mówiłeś. Zawsze wszystko miało być jak w wojsku: zrób, nie marudź, nie becz.

– Bo tak mnie wychowano – powiedziałem cicho. – Mój ojciec pił i krzyczał. Jak płakałem, to dostawałem jeszcze raz. Nie wiedziałem, że można inaczej.

– No to, czemu miałbym wiedzieć ja?

Poczułem, że coś we mnie pęka. Takie ciche, wewnętrzne trzaskanie lat przemilczeń.

– Nie byłem ojcem, jakiego potrzebowałeś. Może teraz mogę, chociaż być dziadkiem, jakiego potrzebuje twoje dziecko.

Zamilkł. Wpatrywał się w pusty kubek. W końcu zapytał:

– Pamiętasz, jak ostatni raz się pokłóciliśmy?

– Tak.

– Powiedziałem wtedy, że cię nienawidzę.

– Pamiętam.

– I nadal... nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.

Spojrzałem na niego. Nie ze złością. Nie z żalem. Tylko z bólem, który nosi się całe życie, kiedy wie się, że się zawiodło.

– Nie proszę o wybaczenie. Tylko o szansę.

Wtedy wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Kacper pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. I zapłakał. Pierwszy raz od lat widziałem, jak płacze.

– Ja też się boję, tato. Boję się, że go skrzywdzę. Że nie będę wiedział, jak go kochać. Ale nie chcę być taki jak ty.

– Więc bądź lepszy – powiedziałem cicho. – I pokaż mi, jak to się robi.

Wreszcie poczułem czułość

Dwa tygodnie później zadzwonił telefon.

– Tato, możesz wpaść na godzinę? Iga musi iść do lekarza, a mały zasnął i nie chcemy go budzić.

Nie powiedziałem nic przez dłuższą chwilę.

– Jasne – wydusiłem w końcu. – Już się zbieram.

Siedziałem z wnukiem przez półtorej godziny. Gdy się obudził, patrzył na mnie tymi samymi oczami, co kiedyś Kacper. Na początku marszczył czoło, ale potem się uśmiechnął. I wtedy coś we mnie puściło. Serce, które przez lata było jak z kamienia, zmiękło. Wziąłem go na ręce. Był ciepły, pachniał mlekiem i snem. A ja poczułem... czułość. Coś, czego nigdy wcześniej nie znałem. Coś, czego sam nie dostałem, ani nie potrafiłem dać.

Wrócili. Iga podziękowała, Kacper tylko spojrzał na mnie i skinął głową. I to wystarczyło. Wróciłem do domu, usiadłem na krześle i długo patrzyłem w okno. Myślałem o tym, ile lat straciłem, ile razy zawiodłem. I ile razy jeszcze mogę spróbować. Może nie da się naprawić przeszłości. Może nie odzyskam tych wszystkich wieczorów, których zabrakło, i słów, które nigdy nie padły. Ale może... mogę nie powtórzyć ich w przyszłości.

Andrzej, 52 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama