Reklama

Nie planowałam tego. Naprawdę. Kiedy umarła Aneta, moja najbliższa przyjaciółka, cały świat się zatrzymał. Nie jadłam, nie spałam, nie wierzyłam, że to już naprawdę koniec. Towarzyszyłam jej do samego końca, a potem... nie mogłam zostawić jej męża samego z tym wszystkim. Początkowo chodziło tylko o pomoc – zakupy, obiady, wsparcie dla dzieci. Ale z dnia na dzień, z godziny na godzinę... coś się zmieniło. Patrzył na mnie inaczej. A ja – choć nie powinnam – czułam, że chcę być tą, która go ocali. Choćby kosztem wszystkiego. Nawet siebie.

Cisza po pogrzebie

Dom Anety był wtedy pełen ludzi. Kwiaty, znicze, głosy – wszystko zlewało się w jedną kakofonię. A jednak w środku czuło się pustkę. Tę zimną, niewidzialną, która przyczepia się do ścian i wnika w oddech. Michał siedział przy stole, otępiały. W dłoni trzymał kubek z herbatą, której nawet nie próbował wypić.

– Michał, zjedz coś – powiedziałam cicho, siadając naprzeciwko. Pokręcił głową. – Dla dzieci. Musisz być silny.

Spojrzał na mnie. W tym spojrzeniu nie było siły. Było tylko zmęczenie i coś jeszcze – jakby wyrzut, że świat się dalej kręci, że my w ogóle jemy, oddychamy. Znałam Anetę od podstawówki. Dzieliłyśmy wszystko – sekrety, marzenia, nawet kiepskie randki. Śmiała się, że gdyby coś jej się stało, mam pilnować Michała, bo on „bez niej wpadnie w rozpacz jak cielę we mgłę”. Śmiała się... A ja się śmiałam razem z nią. Teraz to zdanie wracało do mnie z ironiczną wyrazistością.

Dzieci biegały gdzieś w tle, próbując znaleźć normalność pośród żałoby. Michał nie wiedział, jak się nimi zająć, co im mówić, jak ukrywać łzy. Ja wiedziałam. Robiłam to od zawsze – dla swojej trójki. Byłam wdową od pięciu lat. Może dlatego nie bałam się tej ciszy. Znałam ją. I właśnie w tej ciszy, bez słów, zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Choć wtedy jeszcze myślałam, że to tylko przyjaźń.

Łzy, których nikt nie widział

Zaczęłam przychodzić codziennie. Michał sam tego nie proponował, ale też nigdy nie protestował. Dzieci potrzebowały śniadania, a potem obiadu. Trzeba było je odwieźć na zajęcia, pomóc z zadaniami. Michał pracował zdalnie, ale był jakby nieobecny. Niby siedział przy komputerze, ale co chwilę wpatrywał się w jedno miejsce – w ich wspólne zdjęcie, stojące na komodzie. Aneta w letniej sukience, z rozchichotaną twarzą, jakby właśnie opowiadała jeden z tych swoich żartów, które tylko ją bawiły.

– Michał, może warto to zdjęcie na chwilę schować? – spytałam kiedyś, ostrożnie. – Może będzie ci łatwiej...

Spojrzał na mnie jak na obcą.

– To jedyne, co mi po niej zostało. Jak mam się tego pozbyć?

– Nie pozbyć się... Po prostu trochę odpocząć. Dla siebie, dla dzieci. Dla oddechu.

Milczał długo. Potem kiwnął głową. Ale zdjęcie zostało. Tego wieczoru zastałam go siedzącego na schodach, kiedy dzieci już spały. Trzymał szklankę whisky w dłoni, a jego ramiona drżały. Nie płakał na pogrzebie. Nie płakał przy rodzinie. Ale wtedy...

– Boję się – powiedział nagle. – Boję się, że zapomnę, jak pachniała. Jak mówiła moje imię. Jak się śmiała.

Usiadłam obok i objęłam go ramieniem. Przez chwilę się wahał, a potem oparł głowę na moim ramieniu. Poczułam, jak jego łzy wsiąkają w mój sweter. I nic nie powiedziałam. Tylko byłam. Po prostu byłam.

Noc, która zmieniła wszystko

Tamtego wieczoru dzieci pojechały do babci. Michał miał „wreszcie chwilę, żeby wszystko ogarnąć” – tak powiedział. W rzeczywistości nie ogarniał niczego. Siedział w salonie z tym samym spojrzeniem, które miał w dniu pogrzebu. W tle grała jakaś muzyka, cicho, melancholijnie, jakby ktoś specjalnie dobrał ścieżkę dźwiękową do żałoby. Przyniosłam wino. Może nie powinnam. Ale przyniosłam. Piliśmy je, siedząc na podłodze. Mówił o Anecie – spokojnie, bez rozdzierania szat. Wspominał ich pierwszą randkę, śmiał się z jej nieudolnej próby upieczenia szarlotki. Słuchałam i nagle złapałam się na tym, że zazdroszczę. Że chciałabym, by kiedyś ktoś tak mówił o mnie.

– Wiesz, że ona ciebie zawsze podziwiała? – powiedział nagle, zerkając na mnie.

– Mnie?

– Tak. Mówiła, że jesteś silna. Że sobie poradziłaś po śmierci męża. Że chciałaby mieć w sobie, choć część twojej siły.

Zawstydziłam się. Bo ja wcale nie byłam silna. Po prostu udawałam. Nie wiem, kto pierwszy się pochylił. Może on. Może ja. Nasze usta spotkały się gdzieś pośrodku – cicho, jakby to było coś, co i tak musiało się zdarzyć. Najpierw delikatnie. Potem zachłannie. Z desperacją. Z bólem. Spaliśmy razem tej nocy. Na kanapie, w salonie. Bez romantyzmu. Bez planu. Po prostu z tęsknoty za dotykiem, za ciepłem, za byciem choć przez chwilę nie tak cholernie samotnym. Rano nie powiedzieliśmy nic.

Kiedy wróciło poczucie winy

Obudziłam się pierwsza. Był ranek, szary i cichy. Michał spał z twarzą wtuloną w moje ramię, jakby to było jego jedyne schronienie. Przez chwilę gładziłam jego włosy. Potem przyszło to uczucie – jak kamień rzucony do żołądka. Wstyd. Strach. Poczucie zdrady. Nie zdradziłam męża. On nie zdradził żony. Ale jednak oboje zdradziliśmy Anetę. A może tylko tak nam się wydawało? Wstałam cicho, wzięłam szybki prysznic i zrobiłam herbatę. Michał przyszedł do kuchni w dresie, z rozczochranymi włosami. Wyglądał młodziej. Lżej.

– Dobrze, że jesteś – powiedział, jakby poprzednia noc była czymś naturalnym. Czymś, co miało swój ciąg dalszy.

A ja... nie byłam tego taka pewna.

– Michał... my chyba nie powinniśmy...

– Dlaczego?

– Bo to jeszcze za wcześnie. Bo ludzie będą gadać. Bo... Aneta.

Zamilkł. Odstawił kubek na blat. Podeszłam bliżej.

– Może to był błąd. Może oboje po prostu chcieliśmy poczuć, że nadal żyjemy. Że jeszcze ktoś nas chce.

– Może – odparł cicho. – Ale wiesz co? To pierwszy raz od miesięcy, kiedy się obudziłem i nie czułem bólu w klatce. Po raz pierwszy miałem wrażenie, że dam radę.

Zabolało mnie to. Bo chciałam wierzyć, że chodzi o mnie. A może chodziło tylko o to, że byłam pod ręką. Wyszłam wcześniej. Nie pocałował mnie. Nawet nie zatrzymał. A ja miałam wrażenie, że rozsypałam coś, czego nie da się już poskładać.

Nie byłam jedyna

Mijały tygodnie. Widzieliśmy się rzadziej. Michał tłumaczył to pracą, dziećmi, zmęczeniem. Ja nie dopytywałam. Nie chciałam słyszeć prawdy, której się domyślałam. Próbowałam przekonać samą siebie, że to była tylko jedna noc. Że to nie miało znaczenia. Ale miało. Dla mnie miało wszystko. Aż któregoś dnia, kiedy przyszłam zostawić dzieciom zostawione przez babcię ubrania, zobaczyłam ją. Wysoka. Szczupła. Młodsza ode mnie o jakieś dziesięć lat. Stała przy kuchennym blacie, śmiejąc się do Michała, jakby znała to miejsce lepiej niż ja. Zamarłam w progu.

– O, cześć – powiedział, trochę zbyt szybko, trochę zbyt nerwowo. – To jest... Justyna. Koleżanka z pracy.

Justyna podała mi rękę. Uśmiech miała sztuczny, jak z reklamy pasty do zębów.

– Pracujemy razem przy projekcie, no i... czasem zostaje po godzinach, bo łatwiej nam się skupić tutaj – dodał, zerkając na mnie niepewnie.

Pokiwałam głową. Oczy mnie piekły, ale się uśmiechnęłam. Jak idiotka. Zgarnęłam torbę i rzuciłam:

– Zostawię to w pokoju dzieci. Już lecę.

Wyszłam stamtąd, zanim łzy zdążyły popłynąć. Nie dzwonił potem. Nie tłumaczył się. A ja nie pytałam. Bo wiedziałam. Nie byłam jedyna. Byłam tylko pierwsza. Wtedy coś we mnie się zatrzasnęło. Przestałam do niego chodzić. Dzieci widywałam rzadziej. Michał nie pytał dlaczego. Tak jakby było mu to na rękę.

Tego nie dało się już cofnąć

Spotkaliśmy się po raz ostatni przypadkiem – na cmentarzu. Stał przy grobie Anety, ubrany na czarno, jakby żałoba dopiero co się zaczęła. Obok niego stała Justyna, w eleganckim płaszczu, z bukietem białych róż. Rozmawiali szeptem, jakby nie chcieli zakłócić spokoju zmarłej. Z daleka wyglądało to niemal jak scena z filmu – żona, mąż, wspólna pamięć. Tylko że to już nie była jego żona. A ja… nie byłam nikim. Nie podeszłam. Stałam kilkanaście metrów dalej, trzymając w ręce mały znicz. I kiedy oni odeszli, dopiero wtedy podeszłam do nagrobka.

– Przepraszam – wyszeptałam, stawiając płomień obok innych, bardziej okazałych. – Nie powinnam. Wiem. Ale on był sam. I ja byłam sama. I przez moment, naprawdę krótki moment, myślałam, że moglibyśmy się ocalić nawzajem.

Poczułam ulgę. W końcu. Nie była to spowiedź, nie szukałam rozgrzeszenia. Raczej chciałam zostawić ten jeden rozdział za sobą – tam, gdzie jego miejsce. Dziś nie szukam już niczyich ramion. Nie próbuję udowadniać światu, że mam prawo do miłości. Bo mam. Ale nie takiej. Nie ukradzionej, nie wymuszonej, nie z potrzeby chwili. Nauczyłam się czegoś ważnego, że samotność nie zawsze jest najgorsza. Czasem o wiele gorsze jest trzymanie się kogoś, kto nigdy naprawdę nie był nasz.

Iwona, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama