„Gdy musiałam zrezygnować z biegania, mój świat się rozpadł. Posklejał mi go ktoś, kogo spotkałam na miejskim maratonie”
„Nie chciałam się całkiem poddać. Skoro nie mogłam biec, mogłam być tam, gdzie bieganie się dzieje, dlatego zapisałam się jako wolontariuszka na lokalny maraton. Podawanie wody, doping, uśmiech”.

- Redakcja
Zawsze biegałam. W deszczu, w słońcu, o świcie i o zmierzchu. Nie było dnia bez endorfin, bez uczucia, że mogę więcej, szybciej, dalej. Treningi planowałam jak inni wakacje – z ekscytacją, z mapą tras. Starty w zawodach? One były jak święta. Rozgrzewka, numer na koszulce, adrenalina przed linią startu – ten świat był mój.
Wszystko legło w gruzach
A potem pstryk. Kolano powiedziało „dość”. Najpierw mały ból, potem większy, potem rezonans i ortopeda, który wypowiedział zdanie, którego nikt z nas – biegaczy – nie chce usłyszeć: „Z takim stanem to pani powinna rozważyć rezygnację ze startów”. Przez kilka tygodni siedziałam na kanapie, przeglądając zdjęcia z biegów. Patrzyłam na siebie – spocona, zmęczona, ale szczęśliwa – i nie poznawałam tej kobiety w lustrze, z nogą w stabilizatorze. Czułam się jak ktoś wykluczony z własnego życia.
Ale nie chciałam się całkiem poddać. Skoro nie mogłam biec, mogłam być tam, gdzie bieganie się dzieje, dlatego zapisałam się jako wolontariuszka na lokalny maraton. Podawanie wody, doping, uśmiech. Niby nic, ale dla mnie to była możliwość powrotu na chwilę do mojego świata.
– No i co, jak to jest po drugiej stronie? – zapytała mnie wolontariuszka, z którą rozstawiałyśmy stolik z kubkami.
– Jakbym rozdawała cukierki na imprezie, na którą mnie nie zaproszono – odpowiedziałam pół żartem, pół serio.
A potem ruszyli – tłum biegaczy, różnych wiekiem i tempem. Wołałam do nich, śmiałam się, dopingowałam. A oni, zmęczeni i skupieni, mimo wszystko się uśmiechali. I wtedy pojawił się uśmiechnięty chłopak z brodą i oczami, które spojrzały na mnie tak, jakbyśmy się znali.
Był uroczy
Wziął kubek i rzucił:
– Dzięki, aniołku!
Posłałam mu uśmiech i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już go nie było. Zniknął w tłumie, ale we mnie coś zostało. Głupio to zabrzmi, ale uśmiechałam się, jakby ktoś mnie pochwalił za coś więcej niż rozdawanie butelek.
Po wszystkim pakowaliśmy resztki stołu, a ja wciąż myślałam o nim. Nie wiedziałam, które miejsce zajął, nie miałam pojęcia, jak się nazywa. Zamierzałam już wracać, gdy usłyszałam znajomy głos.
– Hej, aniołku – powiedział, podchodząc powoli. Był spocony, zmęczony, z włosami przyklejonymi do czoła. – Musiałem się cofnąć. Chciałem ci podziękować.
Patrzyłam na niego zaskoczona, a on, choć ledwo stał, mówił dalej.
– Dostałem od ciebie więcej niż wodę. Dałaś mi trochę energii, takiej prawdziwej.
Zanim zdążyłam pomyśleć, odpowiedziałam:
– Znam knajpkę, która robi najlepsze proteinowe dania na świecie. Twoje mięśnie będą wdzięczne.
Nie spodziewałam się
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Serio?
– Serio. Wiesz, nie mogę biegać, ale mogę przynajmniej zjeść obiad z kimś, kto jeszcze może.
– Paweł – wyciągnął rękę. – A ty?
– Basia.
Potem szliśmy przez miasto w stronę mojej ulubionej knajpki, a ja nie przestawałam się dziwić, jak to się stało, że zatrzymał się właśnie przy mnie.
Usiedliśmy przy stoliku przy oknie. Pachniało czosnkiem, pietruszką i czymś, co kojarzyło mi się z domem. Paweł wziął rosół, ja pierogi. Rozmowa, początkowo trochę nieporadna, szybko zaczęła płynąć, jakbyśmy się znali od dawna.
Opowiadał mi, jak zaczęło się jego bieganie – że po rozwodzie czuł, że jeśli czegoś nie zmieni, to się rozpadnie. Że pierwszy raz pobiegł w zwykłych trampkach, bez aplikacji, bez planu, ale poczuł wtedy, że ma jeszcze ciało i może z nim coś zrobić. Mówił bez patosu, zwyczajnie, a ja słuchałam, z każdą jego historią czując, że rozumiem. Że znam ten strach przed pustką, w którą się wpada, kiedy życie nagle traci formę.
Byłam zauroczona
Potem ja zaczęłam mówić o kontuzji, o tym, jak bardzo brakowało mi poranków z zapachem asfaltu, jak czułam się wykluczona, gdy nie mogłam stanąć na starcie z innymi. Paweł słuchał, nie przerywał, nie pocieszał na siłę.
– Zrobiłaś dziś coś niesamowitego – powiedział, odkładając łyżkę. – Nie tylko dla mnie.
– A ja miałam wrażenie, że tylko stoję przy stole i podaję wodę – zaśmiałam się.
– No właśnie. I zobacz, ilu ludzi dzięki temu biegło dalej.
Uśmiechnęłam się, tym razem już bardziej do siebie. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś tak spokojnie i szczerze ze mną rozmawiał. Bez udawania, bez ucieczki w powierzchowne frazesy. Zapłaciliśmy i wyszliśmy. Powoli robiło się ciemno. Paweł odprowadził mnie na tramwaj. Gdy wsiadłam, pomachał mi z przystanku.
Od tamtego dnia widywaliśmy się coraz częściej. Na początku były to krótkie spacery – nie tyle treningowe, co na rozruszanie duszy. Paweł opowiadał o pracy, o tym, jak czasem trudno mu się odnaleźć w świecie ludzi, którzy żyją tylko pracą. Ja dzieliłam się opowieściami o fizjoterapii, o mikropostępach, które dla mnie były jak wygrana w totka.
Dał mi nadzieję
Zaproponował, że będzie ze mną ćwiczył. Było ciężko. Czasem chciało mi się płakać, bo noga wciąż odmawiała posłuszeństwa, a ja czułam, że nic już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Ale on był obok.
Któregoś popołudnia wyszliśmy na lekkie truchtanie. Bałam się bólu, porażki, że znowu wrócę do punktu wyjścia. Paweł nic nie mówił. Po prostu ruszył obok mnie, dostosowując swój krok do mojego. Powoli, z szacunkiem do mojego lęku. Po kilometrze zatrzymaliśmy się. Spojrzał na mnie, jakby coś postanowił.
– Zakochałem się w tobie – powiedział po prostu. – Od tej wody. Serio.
Wszystko mi się pomieszało. Radość, strach, ciepło, złość na własne kolano, niedowierzanie.
– Od wody do wspólnego życia. Co ty na to?
Pokręciłam głową, zbyt poruszona.
– Jeszcze nawet nie wróciłam na trasę… – powiedziałam cicho.
– No to wracaj. Ja na ciebie poczekam.
Złapałam oddech, który nagle zrobił się płytki. Nie wiedziałam, czy to wzruszenie, czy zbyt od szybkiego biegu.
Barbara, 39 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż mówił, że wyjeżdża w delegację do Krakowa. Przypadkiem wysłał mi zdjęcie, którego wolałabym nie zobaczyć”
- „Zazdrościłam sąsiadce, bo była bogata. Myślałam, że jej życie to wieczne wakacje, a okazało się zwyczajnym oszustwem”
- „Działka pod dom, której użyczyli nam teściowie, okazała się pułapką. Nigdy więcej nie wejdę w żaden układ z rodziną”