Reklama

Wszystko zaczęło się dwa lata temu. Na pustej i zaniedbanej dotąd działce zaczął się ruch. Koparka zrównała z ziemią rozwalającą się, od dawna niezamieszkaną chałupę, ciężarówki zwiozły kruszywo na utwardzenie gruntu i elementy jakiegoś sporych rozmiarów baraku. Nie przejęliśmy się tym zbytnio. Pomyśleliśmy, że po prostu ktoś szykuje teren pod budowę mini osiedla. Nie wyobrażaliśmy sobie, że to może być coś innego.

Reklama

Z miejscowego planu zagospodarowania wynikało jasno, że działki w naszej okolicy mogą być przeznaczone tylko i wyłącznie pod zabudowę jednorodzinną. To właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na kupno tego, a nie innego domu. Chcieliśmy mieć pewność, że nikt w pobliżu nie będzie prowadził żadnej smrodliwej i hałaśliwej działalności. Tego baliśmy się najbardziej. Przez wiele lat mieszkaliśmy w mieście niedaleko zakładu przemysłowego. Wiedzieliśmy, jaki to koszmar.

Mąż był w bardzo bojowym nastroju. Szybko mu przeszło

O tym, że to jednak nie będzie osiedle, dowiedziałam się jakieś dwa miesiące później, od Hanki, sąsiadki z naprzeciwka. Wpadła do mnie roztrzęsiona.

– No, to już koniec naszego sielskiego życia! – westchnęła.

– A to dlaczego? – zdziwiłam się.

– A bo za waszym płotem powstaje baza transportowa. Ciężarówki będą krążyć dniami i nocami. Zobaczysz, nie zmrużymy oka nawet na sekundę.

– E tam, na pewno coś ci się pomyliło. Tu nie będzie żadnej bazy.

– Wiem, co mówię. Moja znajoma pracuje w urzędzie gminy. A oni wiedzą najlepiej, co się w naszej wsi będzie działo! Właściciel ma pozwolenie na działalność i już. Nic mu nie zrobimy – mruknęła i pobiegła z wiadomościami do kolejnego sąsiada.

Słowa Hanki bardzo mnie zaniepokoiły. Nie wyobrażałam sobie takiego sąsiedztwa. Gdy Krzysiek wrócił z pracy, natychmiast mu o tym opowiedziałam. Najpierw się uśmiechnął i stwierdził, że to tylko plotka, ale jak usłyszał, że to wiadomość z pierwszej ręki, aż poczerwieniał. Krążył po salonie i odgrażał się, że na żadne ciężarówki za płotem nie pozwoli, że prędzej mu kaktus na dłoni wyrośnie, niż bramę przejedzie choćby jedna. A następnego dnia z samego rana wybrał się do urzędu.

Był w bardzo bojowym nastroju. Obiecał, że dopóki nie usłyszy głośno i wyraźnie, że żadnej bazy transportowej nie będzie, to nie wyjdzie z budynku. Wrócił po trzech godzinach. Miał minę zbitego psa. Od razu było widać, że wyprawa się nie powiodła.

– No i co? – zaczęłam ostrożnie.

– Pstro. Totalna porażka. Baza będzie. W urzędzie mają związane ręce – burknął

– Chyba żartujesz! Przecież to jest nic innego jak jawne bezprawie!

– Z jednej strony tak, ale z drugiej nie.

– Możesz mówić jaśniej?

– No dobra… Według najnowszego planu zagospodarowania rzeczywiście nikt nie ma prawa prowadzić w naszej okolicy tego typu działalności. Sęk w tym, że facet założył firmę, zanim ten plan został uchwalony, więc może działać nadal. Dopóki się sam nie wyniesie z własnej woli.

– Ale tu przecież nigdy nie było żadnej ciężarówki! Tylko stara chałupa i zachwaszczone pole. Nic poza tym.

– I co z tego. W papierach jest napisane, że firma działa pod tym adresem. A papier, jak wiadomo, to rzecz święta.

– To co my teraz zrobimy?

– Nie mam pojęcia. Jak facet skończy budować bazę, to zobaczymy. Może nie będzie aż tak źle, jakoś wytrzymamy – starał się mnie pocieszyć, ale z jego miny wynikało, że sam w to nie wierzy.

Chcę wreszcie przespać spokojnie noc!

Baza została otwarta pół roku później. No i od tamtej chwili mamy piekło. Ciężarówki krążą właściwie przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Jak taka wjeżdża na parking, to nasz dom tak się trzęsie, że aż wszystkie kieliszki i szklanki dzwonią. Zresztą nie tylko u nas. Wszyscy w okolicy narzekają. I jeszcze ten ryk silników, smród spalin, pył unoszący się spod kół, trąbienie, wrzaski kierowców. Okna nie można otworzyć, a o siedzeniu w ogródku w ogóle nie ma mowy.

Wcześniej, gdy było ciepło, spędzaliśmy na zewnątrz każdą wolną chwilę. Odpoczywaliśmy na leżakach lub spotykaliśmy się z sąsiadami przy grillu. A teraz wszyscy siedzimy po domach i modlimy się choć o godzinę ciszy. Najgorsze jest to, że nie mamy znikąd pomocy. Wójt nadal rozkłada ręce, zasłania się ułomnością prawa. Co prawda wysłał na kontrolę urzędników z wydziału ochrony środowiska, ale ci nie dopatrzyli się żadnych nieprawidłowości. Bo ciężarówek jest tylko dwadzieścia, nie sto, i nie wszystkie są w jednym czasie na parkingu. A że baza jest uciążliwa dla mieszkańców? I przez nią działki i domy straciły na wartości? No cóż, takie jest życie.

Z właścicielem firmy też nie można się dogadać. Z dziesięciu chłopa u niego było, na czele z moim Krzyśkiem. Tłumaczyli mu, że zgotował nam horror, że przez hałasy i smród nie możemy normalnie funkcjonować. Prosili, by przeniósł działalność. Przecież za działkę mógłby dostać mnóstwo pieniędzy! Roześmiał się im w twarz. Stwierdził, że nic go nie obchodzą te wszystkie pretensje, że musi gdzieś trzymać swoje ciężarówki. I przenosić się nie będzie, bo tu mu dobrze. A jak się komuś nie podoba, to może sprzedać dom i przeprowadzić się w jakieś spokojniejsze miejsce. Bezczelny typ. Dokładnie wie, że to niemożliwe. Domów na sprzedaż jest mnóstwo, a kupców mało. Jak któryś zobaczy, jakie jest sąsiedztwo, to nawet na podwórko nie wejdzie.

Reklama

Jestem coraz bardziej rozżalona i wściekła. Boli mnie, że jeden człowiek może bezkarnie zatruwać życie połowie wsi. I nic, przynajmniej oficjalnie, nie można z tym zrobić.
Ale nie zamierzam się z tym pogodzić. Jak sąsiad nie zmieni zdania, to chyba zacznę namawiać męża, by skrzyknął paru chłopaków i zablokował ten ruch. Nie jestem zwolenniczką takich rozwiązań, ale… Chcę wreszcie spokojnie przespać całą noc. A gdy nadejdą gorące dni, wyciągnąć się na leżaku.

Reklama
Reklama
Reklama