„Gdy na działkę sąsiada wjechały koparki, moje życie zmieniło się w koszmar. Dziś nie mogę zmrużyć oka, ani wyjść na ogródek”
„Zanim tu zamieszkaliśmy chcieliśmy mieć pewność, że nikt w pobliżu nie będzie prowadził żadnej smrodliwej i hałaśliwej działalności. Tego baliśmy się najbardziej. Przez wiele lat mieszkaliśmy w mieście niedaleko zakładu przemysłowego. Wiedzieliśmy, jaki to koszmar. Dlaczego znowu nas to spotyka?!”.
- Hanka, 60 lat
Wszystko zaczęło się dwa lata temu. Na pustej i zaniedbanej dotąd działce zaczął się ruch. Koparka zrównała z ziemią rozwalającą się, od dawna niezamieszkaną chałupę, ciężarówki zwiozły kruszywo na utwardzenie gruntu i elementy jakiegoś sporych rozmiarów baraku. Nie przejęliśmy się tym zbytnio. Pomyśleliśmy, że po prostu ktoś szykuje teren pod budowę mini osiedla. Nie wyobrażaliśmy sobie, że to może być coś innego.
Z miejscowego planu zagospodarowania wynikało jasno, że działki w naszej okolicy mogą być przeznaczone tylko i wyłącznie pod zabudowę jednorodzinną. To właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na kupno tego, a nie innego domu. Chcieliśmy mieć pewność, że nikt w pobliżu nie będzie prowadził żadnej smrodliwej i hałaśliwej działalności. Tego baliśmy się najbardziej. Przez wiele lat mieszkaliśmy w mieście niedaleko zakładu przemysłowego. Wiedzieliśmy, jaki to koszmar.
Mąż był w bardzo bojowym nastroju. Szybko mu przeszło
O tym, że to jednak nie będzie osiedle, dowiedziałam się jakieś dwa miesiące później, od Hanki, sąsiadki z naprzeciwka. Wpadła do mnie roztrzęsiona.
– No, to już koniec naszego sielskiego życia! – westchnęła.
– A to dlaczego? – zdziwiłam się.
Zobacz także
– A bo za waszym płotem powstaje baza transportowa. Ciężarówki będą krążyć dniami i nocami. Zobaczysz, nie zmrużymy oka nawet na sekundę.
– E tam, na pewno coś ci się pomyliło. Tu nie będzie żadnej bazy.
– Wiem, co mówię. Moja znajoma pracuje w urzędzie gminy. A oni wiedzą najlepiej, co się w naszej wsi będzie działo! Właściciel ma pozwolenie na działalność i już. Nic mu nie zrobimy – mruknęła i pobiegła z wiadomościami do kolejnego sąsiada.
Słowa Hanki bardzo mnie zaniepokoiły. Nie wyobrażałam sobie takiego sąsiedztwa. Gdy Krzysiek wrócił z pracy, natychmiast mu o tym opowiedziałam. Najpierw się uśmiechnął i stwierdził, że to tylko plotka, ale jak usłyszał, że to wiadomość z pierwszej ręki, aż poczerwieniał. Krążył po salonie i odgrażał się, że na żadne ciężarówki za płotem nie pozwoli, że prędzej mu kaktus na dłoni wyrośnie, niż bramę przejedzie choćby jedna. A następnego dnia z samego rana wybrał się do urzędu.
Był w bardzo bojowym nastroju. Obiecał, że dopóki nie usłyszy głośno i wyraźnie, że żadnej bazy transportowej nie będzie, to nie wyjdzie z budynku. Wrócił po trzech godzinach. Miał minę zbitego psa. Od razu było widać, że wyprawa się nie powiodła.
– No i co? – zaczęłam ostrożnie.
– Pstro. Totalna porażka. Baza będzie. W urzędzie mają związane ręce – burknął
– Chyba żartujesz! Przecież to jest nic innego jak jawne bezprawie!
– Z jednej strony tak, ale z drugiej nie.
– Możesz mówić jaśniej?
– No dobra… Według najnowszego planu zagospodarowania rzeczywiście nikt nie ma prawa prowadzić w naszej okolicy tego typu działalności. Sęk w tym, że facet założył firmę, zanim ten plan został uchwalony, więc może działać nadal. Dopóki się sam nie wyniesie z własnej woli.
– Ale tu przecież nigdy nie było żadnej ciężarówki! Tylko stara chałupa i zachwaszczone pole. Nic poza tym.
– I co z tego. W papierach jest napisane, że firma działa pod tym adresem. A papier, jak wiadomo, to rzecz święta.
– To co my teraz zrobimy?
– Nie mam pojęcia. Jak facet skończy budować bazę, to zobaczymy. Może nie będzie aż tak źle, jakoś wytrzymamy – starał się mnie pocieszyć, ale z jego miny wynikało, że sam w to nie wierzy.
Chcę wreszcie przespać spokojnie noc!
Baza została otwarta pół roku później. No i od tamtej chwili mamy piekło. Ciężarówki krążą właściwie przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Jak taka wjeżdża na parking, to nasz dom tak się trzęsie, że aż wszystkie kieliszki i szklanki dzwonią. Zresztą nie tylko u nas. Wszyscy w okolicy narzekają. I jeszcze ten ryk silników, smród spalin, pył unoszący się spod kół, trąbienie, wrzaski kierowców. Okna nie można otworzyć, a o siedzeniu w ogródku w ogóle nie ma mowy.
Wcześniej, gdy było ciepło, spędzaliśmy na zewnątrz każdą wolną chwilę. Odpoczywaliśmy na leżakach lub spotykaliśmy się z sąsiadami przy grillu. A teraz wszyscy siedzimy po domach i modlimy się choć o godzinę ciszy. Najgorsze jest to, że nie mamy znikąd pomocy. Wójt nadal rozkłada ręce, zasłania się ułomnością prawa. Co prawda wysłał na kontrolę urzędników z wydziału ochrony środowiska, ale ci nie dopatrzyli się żadnych nieprawidłowości. Bo ciężarówek jest tylko dwadzieścia, nie sto, i nie wszystkie są w jednym czasie na parkingu. A że baza jest uciążliwa dla mieszkańców? I przez nią działki i domy straciły na wartości? No cóż, takie jest życie.
Z właścicielem firmy też nie można się dogadać. Z dziesięciu chłopa u niego było, na czele z moim Krzyśkiem. Tłumaczyli mu, że zgotował nam horror, że przez hałasy i smród nie możemy normalnie funkcjonować. Prosili, by przeniósł działalność. Przecież za działkę mógłby dostać mnóstwo pieniędzy! Roześmiał się im w twarz. Stwierdził, że nic go nie obchodzą te wszystkie pretensje, że musi gdzieś trzymać swoje ciężarówki. I przenosić się nie będzie, bo tu mu dobrze. A jak się komuś nie podoba, to może sprzedać dom i przeprowadzić się w jakieś spokojniejsze miejsce. Bezczelny typ. Dokładnie wie, że to niemożliwe. Domów na sprzedaż jest mnóstwo, a kupców mało. Jak któryś zobaczy, jakie jest sąsiedztwo, to nawet na podwórko nie wejdzie.
Jestem coraz bardziej rozżalona i wściekła. Boli mnie, że jeden człowiek może bezkarnie zatruwać życie połowie wsi. I nic, przynajmniej oficjalnie, nie można z tym zrobić.
Ale nie zamierzam się z tym pogodzić. Jak sąsiad nie zmieni zdania, to chyba zacznę namawiać męża, by skrzyknął paru chłopaków i zablokował ten ruch. Nie jestem zwolenniczką takich rozwiązań, ale… Chcę wreszcie spokojnie przespać całą noc. A gdy nadejdą gorące dni, wyciągnąć się na leżaku.