Reklama

Mówili, że dzień ślubu to najszczęśliwszy dzień w życiu kobiety. Ja miałam na sobie suknię, która leżała jak szyta na miarę przez anioły, makijaż bez jednej smugi i fryzurę, która trzymała się mimo upału i stresu. Na zdjęciach wyszłam promiennie. Ale tak naprawdę już od rana coś mnie uwierało. Niby nic konkretnego – może to ten sposób, w jaki druhna Magda spoglądała na Marka, może to, jak mama poprawiała mi welon co pięć minut, jakby wciąż był nie na miejscu. Marek, mój przyszły mąż, był jak zwykle idealny – wystudiowany w każdym geście, z uśmiechem na pokaz i komórką w dłoni, nawet podczas przysięgi. A ja? Ja odliczałam sekundy do końca tej całej farsy. Czułam, że nie jestem panną młodą z bajki. Byłam aktorką w kiepskim teatrzyku dla naiwnych.

Reklama

Zastygłam w bezruchu

Jagodowy sernik na zimno. Jedyna rzecz, której naprawdę chciałam na tym ślubie. Marek ponoć „specjalnie go zamówił, bo to twój ulubiony, kotku”. No, pewnie. Ktoś inny go pewnie wybrał, a Marek tylko przytaknął.

– Sabinko, uśmiech! – zawołał fotograf, celując obiektywem prosto we mnie, jakby oczekiwał wybuchu radości.

– Już się robi – odpowiedziałam sztucznie, chwytając nóż i pochylając się nad sernikiem, który wyglądał obłędnie, jak wszystko w tym dniu. Z zewnątrz.

W tej samej chwili Marek nachylił się za mną – zbyt blisko – i coś powiedział do mnie szeptem, ale nie dosłyszałam. Bo jego telefon wypadł z kieszeni. Cichutko, miękko, jak na poduszkę. Upadł ekranem do góry, a ekran od razu się rozświetlił. Zebrałam go z ziemi. Odruchowo. Z uśmiechem, bo przecież tak się robi – oddajesz komuś telefon z gracją, z troską. Ale zanim zdążyłam wyciągnąć rękę, zobaczyłam. Jedno zdanie: „Nie zapomnij, że jesteś mój, nawet jeśli dziś bierzesz ślub”. Zastygłam w bezruchu.

– Sabinko, przetnij ten sernik, no dalej! – pokrzykiwał ktoś w tle.

Nacisnęłam ekran. Galeria. Zdjęcia. Wiadomości. Kobieta. Nie ja. Na łóżku. W łazience. Pisząca „kocham cię” o drugiej w nocy. Oddałam mu telefon. Bez słowa. Uśmiechnęłam się. Nawet poprawiłam mu krawat. Ale moje oczy już nie umiały udawać. I choć orkiestra grała, goście bili brawo, a fotograf pstrykał kolejne zdjęcia – we mnie wszystko już zgasło.

Trzymałam język za zębami

Byłam jak porcelanowa lalka. Uśmiechnięta, idealna, pusta w środku. Przyjmowałam życzenia z gracją, której pozazdrościłaby mi sama księżna Kate. I tylko ja wiedziałam, że każda para rąk, która ściska moją, wbija we mnie kolejną szpilkę.

– Wszystkiego najlepszego, kochani! – zawołała ciocia Halinka, pachnąca pudrem i sentymentem. – Obyście się zawsze tak kochali!

– Dziękujemy – uśmiechnęłam się, jak trzeba. Chciałam dodać „on już kochał… tylko że nie mnie”, ale ugryzłam się w język.

– No, panna młoda to jak malowana – pochwalił kolega Marka z pracy. – Marek to szczęściarz, że taką złapał!

Złapał. Jakbym była pstrągiem na haczyku. I dałam się złowić.

– Sabinko – szepnęła mama, poprawiając mi welon. – Widać, że jesteś taka szczęśliwa. Masz ten błysk w oku.

Błysk? To chyba od łez, które się nie przelały. Bo jak tylko zamykałam oczy, widziałam ją. Nagą. W jego łóżku. Z jego telefonem. Podniosłam kieliszek. Ręka mi drżała.

– Za naszą miłość – powiedział Marek.

– Tak… za naszą – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy.

Ale nie wypiłam. Bo ten toast był kłamstwem. A ja nie zamierzałam upijać się kłamstwami. Wiedziałam tylko jedno – on jeszcze nie wie, że ja wiem. A ja będę się uśmiechać tak długo, aż to go zaboli.

Spanikował i zaczął się jąkać

Wieczór rozlał się chłodem po tarasie. Goście w środku krzyczeli przy disco polo, a Marek zbliżył się do mnie z kieliszkiem wina.

– Chodź, wyrwiemy się na chwilę. Tylko my.

Skinęłam głową. Niech myśli, że wszystko w porządku. Jeszcze chwilę. Taras był pusty. W tle grał fałszywy saksofon z głośników. Marek objął mnie od tyłu, pocałował w ramię.

Wiesz, że cię kocham? – powiedział cicho.

Obróciłam się do niego. Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Widziałam wiadomości w twoim telefonie – powiedziałam spokojnie. Zbyt spokojnie.

Zamarł. Jego twarz była jak teatr lalek – najpierw zdziwienie, potem coś jak uśmiech, może nadzieja, że żartuję. Potem – panika.

– Sabinko, to nie tak… To stara historia, ja… – zaczął się jąkać, ale machnęłam ręką.

– Nie – przerwałam. – Wiesz, miałam tyle pytań… Ale już mi się nie chce.

Odsunęłam się. Jego dłoń zawisła w powietrzu.

– Sabina, proszę, posłuchaj mnie…

– Słuchałam cię latami, Marek. Teraz ja decyduję, kiedy milczeć.

Odwróciłam się i wróciłam na salę. Zastanawiałam się, czy jego „koleżanka” dostała zaproszenie na poprawiny. Może warto jej wysłać pamiątkowe zdjęcia?

Wezbrała we mnie złość

Zamknęłam się w łazience, jeszcze zanim zaczęli dzielić tort weselny. Z butelką wina i ręką na klamce. Nie płakałam. Jeszcze nie. Po prostu siedziałam na zimnych kafelkach, w sukni ślubnej, która teraz wydawała się za ciasna. Po kilku minutach zapukała Magda.

– Sabina? Wszystko okej? – Jej głos był miękki. Zbyt miękki, jakby coś przeczuwała.

– Jasne. Robię sobie SPA. Próbuję wyleczyć się z naiwności.

– Wejdę, dobra?

Zanim zdążyłam zaprotestować, drzwi się uchyliły. Magda przysiadła obok mnie.

– Co się stało?

– Nic, co da się wyprasować. Albo zaszyć.

Milczała chwilę, a potem:

On coś zrobił?

Spojrzałam na nią. Te oczy znały mnie zbyt długo, bym mogła się wykręcać.

– Magda… Widziałaś kiedyś jego telefon?

– Co? Nie. A czemu pytasz?

– Bo ja dzisiaj zobaczyłam wszystko. Dosłownie wszystko.

Zamarła.

– Co masz na myśli?

– Zdjęcia. Wiadomości. Z inną. Od dawna.

Przez moment nie była w stanie nic powiedzieć. Potem tylko wyszeptała:

– Sabina…

Nie chcę współczucia. Ani rad. Chciałam, tylko żeby ktoś wiedział.

W środku nocy siedziałam na schodach przed salą. Buty zdjęte, włosy w nieładzie, flara z papierosa w ręce. Myślałam o zdjęciach. O niej. O sobie. O tym, że znowu dałam się zrobić jak głupia. „Panna młoda świeci szczęściem” – mówili. Ja świeciłam złością. I jeszcze nie wiedziałam, czy coś z nią zrobię. Ale miałam olbrzymią ochotę.

To nie było moje ostatnie słowo

Następnego ranka Marek wyglądał na zaskakująco wypoczętego. Chyba sądził, że emocje ślubne już opadły i wszystko wróciło na właściwe tory. Naiwny. Zeszłam na śniadanie w sukni do ziemi, nonszalancko zapiętej tylko na połowę. Włosy spięte niedbale, makijaż zrobiony od nowa – nie jak panna młoda, tylko jak wdowa po złudzeniach.

– Kochanie, jak się spało? – zapytał Marek, całując mnie w policzek. Odwróciłam głowę.

– Świetnie. Spałam z planem w głowie.

Zamilkł. Zrobiłam sobie kawę. Usiadłam przy stole z miną kobiety, która ma przewagę. Bo miałam. Tuż przed wyjazdem wcisnęłam mu do ręki kopertę.

– Co to?

– Pendrive. Ze zdjęciami, które zgubiłeś wczoraj. Pomyślałam, że może się martwisz, więc zabezpieczyłam.

Zbladł. Przez sekundę próbował coś powiedzieć, ale tylko poruszał ustami. Wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg.

– Sabina, możemy pogadać?

– Teraz nie. Teraz ja mam coś do załatwienia. Siebie.

Wsiadłam do auta. Zostawiłam go z kopertą, z głupią miną i pełnym bagażnikiem złudzeń. W lusterku wstecznym widziałam, jak stoi. Wciąż z pendrivem w dłoni. Może i wzięłam ślub z palantem, ale nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.

Nie płakałam, bo i po co

Wróciłam do starego mieszkania w dżinsach i rozciągniętym swetrze. Zmyłam z twarzy resztki makijażu, który trzymał się do rana tylko dzięki sile woli i wodoodporności. Włosy spięłam w niedbały koczek, jak zawsze, gdy muszę zacząć od nowa. Usiadłam przed lustrem w sypialni. Bez welonu, bez blichtru, bez ludzi mówiących „będziecie szczęśliwi”. Patrzyłam na siebie i widziałam kobietę, która przestała wierzyć, że trzeba być miłą, by być kochaną.

Otworzyłam laptopa. Założyłam nowy folder: „Plan B”. Włożyłam do środka kilka zdjęć – nie tych z wesela, tylko tych znalezionych w telefonie Marka. Kilka screenów. Jedno nagranie. I plik tekstowy: Co zrobię, jeśli... Nie płakałam. Nie było po co. Złość nie parzyła mnie już jak wczoraj – była chłodna, trzeźwa. Nie wykluczałam jeszcze niczego – ani rozwodu, ani konfrontacji. Ale wiedziałam jedno: on już nie miał przewagi.

Sabina, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama