Reklama

Czekałam na narodziny Zuzi jak na cud. Miałam dokładny plan – będę mamą podejmującą własne decyzje, kochającą, ale stanowczą. Chciałam wychować córkę w zgodzie ze swoimi wartościami. Byłam gotowa na nieprzespane noce, kolki, ząbkowanie. Ale nie byłam gotowa na to, że będę musiała walczyć z teściową.

Reklama

Już w szpitalu zaczęło się źle. Teściowa zjawiła się pierwsza. Miałam jeszcze resztki sił po porodzie, ale nawet nie zdążyłam wziąć mojej córeczki na ręce.

Babcia przyszła do swojej księżniczki! – zawołała radośnie, jakby to była jej własna córka.

Mój mąż patrzył na nie z uśmiechem, jakby to było najnaturalniejsze na świecie. Jeszcze wtedy myślałam, że to tylko euforia. Ale to nie była euforia. To był początek koszmaru.

Po powrocie do domu sprawy potoczyły się jeszcze gorzej. Teściowa pojawiała się codziennie. Nie dzwoniła, nie pytała – po prostu przychodziła. Wchodziła do naszego mieszkania jak do siebie, zabierała Zuzię na ręce, zmieniała jej ubranka. Te, które ja wybierałam, odkładała z niesmakiem.

Te są brzydkie, a ja chcę, żeby moja wnusia wyglądała ładnie – rzucała, jakbym to ja była obcą osobą.

Gdy pewnego dnia usłyszałam, jak teściowa mówi do mojej córki:

– Chodź do babci, mamy masz już dosyć – serce mi stanęło.

To był moment, w którym zrozumiałam, że dla Teresy to nie ja byłam matką Zuzi. To ona nią była. A mąż? Marek na to wszystko patrzył i wzdychał:

Mama chce tylko pomóc.

Nie wiedziałam jeszcze, że czeka mnie walka nie tylko z teściową.

Zacisnęłam pięści

Teściową przyłapałam w pokoju Zuzi, jak grzebała w komodzie, wyciągając ubranka, które wcześniej starannie przygotowałam. Zupełnie jakby robiła porządki we własnym domu. Moja córka leżała na przewijaku, już przebrana w inny kaftanik i śpioszki.

– Co ty robisz? – zapytałam, próbując panować nad głosem, ale nie mogłam ukryć drżenia.

– Przebieram Zuzię. Tamte rzeczy były brzydkie, te są lepszej jakości – odparła teściowa, nawet na mnie nie patrząc.

– To nie ma znaczenia. To ja wybieram, w co ubieram moje dziecko.

– Oj, nie przesadzaj. Przecież nic złego się nie stało. Babcia wie, co jest dobre dla wnuczki.

Zacisnęłam pięści. Powiedziała to tonem, jakbym była głupim dzieckiem, które nie rozumie, że ktoś dorosły i mądrzejszy załatwia sprawy lepiej. Wzięłam Zuzię na ręce, przytuliłam ją mocno i spojrzałam teściowej w oczy.

– To nie jest tylko twoja wnuczka. To moje dziecko.

Zamilkła na chwilę, ale tylko na moment.

– Oczywiście, że twoje. Ale jestem jej babcią, a babcia ma prawo pomagać.

– Pomagać? – prychnęłam. – Pomagać można wtedy, gdy ktoś o to prosi. Ja nie prosiłam cię o nic.

– Oj, przestań, tobie też się trochę odpoczynku przyda – powiedziała z udawaną troską i wyciągnęła ręce po Zuzię.

Odsunęłam się o krok.

– Wychodzę z Zuzią na spacer. Chcę być sama.

Spacer? W taki chłód? – przewróciła oczami. – Biedne dziecko.

Nie słuchałam jej. Ubrałam córkę w kombinezon, wsadziłam do wózka i wyszłam. Musiałam się uspokoić.

Ogarnęła mnie bezsilność

Wieczorem próbowałam porozmawiać o tym z Markiem.

–To nie może tak wyglądać. Twoja mama traktuje Zuzię jak swoje dziecko.

Przesadzasz – westchnął, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Nie, nie przesadzam. Dzisiaj zmieniła jej ubranie, bez pytania. Codziennie tu przychodzi i zachowuje się, jakby to ona decydowała o wszystkim.

– Ale co ci to przeszkadza? Przecież pomaga.

– Nie pomaga. Wiesz, co dzisiaj powiedziała do Zuzi? "Chodź do babci, mamy masz już dosyć".

Marek wreszcie podniósł głowę.

Może się tylko przejęzyczyła.

– Nie, nie przejęzyczyła się.

Zamilkł. Chciałam wierzyć, że w końcu to do niego dociera. Ale zamiast tego wzruszył ramionami.

Mogłybyście się w końcu dogadać.

Poczułam, jak ogarnia mnie bezsilność. On naprawdę tego nie widział. Kiedy poszłam spać, długo patrzyłam na Zuzię, jak spokojnie oddycha.

Spojrzała na mnie z wyraźnym rozbawieniem

Obiecałam sobie, że od teraz będę stawiać granice. Nie będę już biernie patrzeć, jak teściowa przejmuje kontrolę nad moim dzieckiem. Chciałam wierzyć, że jeśli jasno wyrażę swoje zdanie, to Marek zrozumie, że nie chodzi o moje fochy, tylko o coś znacznie poważniejszego. Następnego dnia Teresa znowu przyszła bez zapowiedzi. Weszła do mieszkania, jakby było jej własne.

– Co to za porządek, że drzwi niezamknięte? – rzuciła z wyższością, wchodząc do salonu.

– Były zamknięte. Przecież masz klucz – odparłam sucho.

Nie dała po sobie poznać, że coś ją w moim tonie zaniepokoiło. Zmarszczyła czoło, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi, i od razu podeszła do kołyski.

Moja kochana kruszynka! No chodź do babci – powiedziała miękko i bez pytania wzięła Zuzię na ręce.

Zacisnęłam zęby.

– Odłóż Zuzię.

– Przestań. Przecież nic się nie dzieje.

– Odłóż ją – powtórzyłam ostrzej.

Teściowa spojrzała na mnie z wyraźnym rozbawieniem, jakby całe to zamieszanie było tylko kaprysem przemęczonej matki.

– Chyba nie chcesz być taką przewrażliwioną mamusią. Trochę dystansu, kochanie. Dziecko musi mieć kontakt z babcią, to bardzo ważne.

– Babcia, która mówi do niej „mamy masz już dosyć”?

Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– O co ci chodzi?

– Słyszałam, jak tak do niej mówisz. Jakbyś była jej matką.

Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Teściowa wciąż trzymała Zuzię na rękach, a ja czułam, jak wzbiera we mnie złość.

Nie przesadzaj. To tylko słowa.

– Nie, to nie są tylko słowa.

Nie chciałam, żeby widziała, jak bardzo się trzęsę, ale nie mogłam tego powstrzymać. Wzięłam Zuzię z jej rąk i przytuliłam ją do siebie.

– To MOJE dziecko – powiedziałam powoli i wyraźnie.

– I MOJA wnuczka – odpowiedziała natychmiast, jakbyśmy brały udział w jakiejś chorej licytacji.

W tym momencie do pokoju wszedł Marek.

– Co się tu dzieje?

Spojrzałam na niego, ale to teściowa odpowiedziała pierwsza.

– Nic takiego. Tylko Karolinka ma jakieś dziwne pretensje.

– Pretensje? – prychnęłam. – Twoja matka mówi do mojego dziecka „mamy masz już dosyć” i traktuje ją, jakby to była jej córka, a ty nie widzisz w tym problemu?

Marek podrapał się po karku i rzucił spojrzenie w stronę mamy.

– Może trochę za bardzo się angażujesz…

To było wszystko, co miał do powiedzenia. Zamiast stanąć po mojej stronie, zachował się, jakby to była tylko mała sprzeczka, niewinna różnica zdań.

– Naprawdę Po prostu się angażuje?

Wzruszył ramionami.

Mama chce pomóc, nie możesz jej tak traktować.

Teresa westchnęła ciężko i teatralnie potrząsnęła głową.

– Nie wiem, co się z tobą dzieje. Może to przez hormony, może przez stres. Ja wiem, że teraz wszystko wydaje ci się trudne, ale później zrozumiesz, że ci pomagam.

Nie potrzebuję twojej pomocy.

– Mamo, może dasz nam trochę przestrzeni – wtrącił się w końcu Marek.

Teresa spojrzała na niego, jakby właśnie ją zdradził.

– No nie wiem, synu, ale wydaje mi się, że twoja żona ma jakieś dziwne podejście do tego wszystkiego. Ale dobrze, nie będę się wtrącać.

Nie wierzyłam jej. Kiedy wyszła, spojrzałam na Marka.

– I co? Naprawdę nie widzisz, co się dzieje?

Wzruszył ramionami.

Mogłybyście się w końcu dogadać.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę dam radę żyć w takim domu.

Uważała, że jestem histeryczką

Kilka dni później przyłapałam Teresę, jak podaje Zuzi jedzenie, choć była za mała na rozszerzenie diety.

– Co ty robisz?! – rzuciłam, wyrywając jej łyżeczkę z ręki.

– Nie przesadzaj, trochę marchewki jej nie zaszkodzi – westchnęła, jakbym była histeryczką.

Poczułam, że mam dość.

– Albo mama przestaje się wtrącać, albo się wyprowadzam – powiedziałam do Marka tego wieczoru.

Mój mąż tylko westchnął, nawet na mnie nie patrząc.

– Nie dramatyzuj.

Wtedy zrozumiałam, że nie mam już tu czego szukać. Następnego dnia spakowałam walizki i pojechałam do mojej mamy.

– Dobrze zrobiłaś – powiedziała spokojnie, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.

Nikt nie podważał moich decyzji

W domu mojej mamy było cicho i spokojnie. Nikt nie wchodził bez pytania, nikt nie podważał moich decyzji. To było dla wszystkich normalne, że to matka decyduje o swoim dziecku. Marek zadzwonił dopiero po tygodniu.

– Wracasz? – zapytał, jakby chodziło o chwilową sprzeczkę.

– Nie.

Mama naprawdę nie chciała źle…

– A ty? Ty też nie chciałeś źle? – zapytałam ostro.

Zamilkł. Czekałam, czy powie coś, co da mi cień nadziei, ale w końcu tylko westchnął.

– Jak chcesz.

Rozłączyłam się i spojrzałam na Zuzię.

Będziemy szczęśliwe, córeczko – szepnęłam.

I po raz pierwszy w to uwierzyłam.

Reklama

Karolina, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama