Reklama

Na pozór zwyczajna ze mnie kobieta, żona, siostra, pracownica w dziale finansowym jednej z większych firm w naszym mieście. Nuda, prawda? A jednak… od jakiegoś czasu mam wrażenie, że moje życie przypominało teatr jednego aktora – aktora, który nieustannie udaje, że wszystko jest w porządku, choć za kulisami wali się świat.

Reklama

Marek, mój mąż, był kiedyś moim bohaterem. Wysoki, opanowany, z tym ciepłym spojrzeniem, które łagodziło każdy mój lęk. Zawsze mówił: „Ja cię nigdy nie skrzywdzę, Ewa”. No więc uwierzyłam. Jak idiotka. Ostatnio coś się między nami zmieniło. Kolacje stały się ciche. Dotyk – nie istniał. Marek wracał późno, mówił, że „projekty w pracy się sypią”. Ale nie było w tym nerwów. Była… obojętność. Tak, to dobre słowo. Patrzył na mnie, jakby mnie nie było. A ja z dnia na dzień czułam się coraz bardziej przezroczysta. Tego wieczoru siedzieliśmy przy stole. Marek jadł zupę, nawet nie patrząc mi w oczy. Ja mieszałam łyżką w talerzu, udając, że mam apetyt.

– Jak tam w pracy? – spytałam po dłuższej ciszy, która dzwoniła mi w uszach jak syrena alarmowa.

– Normalnie – odparł krótko, nie podnosząc wzroku znad talerza.

– Normalnie? – uniosłam brew. – Bo ja mam wrażenie, że ostatnio nie mówimy sobie zbyt wiele.

Marek wzruszył ramionami.

– Jestem zmęczony, Ewa. Naprawdę. Praca, terminy… Nie doszukuj się drugiego dna.

Nie odpowiedziałam. Bo przecież nie powiedział nic nowego. Ten jego zmęczony ton znałam już na pamięć. Ale w środku coś mi podpowiadało, że to nie tylko praca. Że nie chodzi o przemęczenie. Chodzi o to, że nie jestem już dla niego ważna. A może nigdy nie byłam? I wtedy właśnie zaczęłam się rozglądać. Patrzeć inaczej. Zauważać detale. Cienie na jego twarzy, telefon trzymany ekranem do dołu, szybkie wychodzenie do kuchni, gdy dzwonił. I nagle… wszystko zaczęło układać się w jedną, brutalną całość. Aż w końcu dowiedziałam się z wiadomości w jego telefonie, kim ona jest i... zamarłam.

Nagle go pocałowałam

Nie powiedziałam nic. Ani Markowi, ani mojej siostrze Monice. Żadnej awantury, żadnych dramatów. Tylko… cisza. Taka lodowata, tnąca na kawałki. Miałam ochotę wyć, wrzeszczeć, rozbić talerze. Ale nie. Uśmiechałam się. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz. W środku byłam wypalona. W pracy Adam przyglądał mi się z troską.

– Wszystko w porządku? – zapytał pewnego dnia, podając mi raport.

– Nie pytaj mnie dlaczego – odpowiedziałam, unikając jego wzroku. – Po prostu… potrzebuję tego.

A potem pocałowałam go. Nie wiem, czy bardziej z szaleństwa, czy z desperacji. Adam był zaskoczony, ale odwzajemnił pocałunek bez słowa. I tak się zaczęło. Spotkania po pracy. Najpierw tylko rozmowy. Potem… pocałunki. Aż w końcu – wszystko. Seks w hotelu pod miastem, w aucie na parkingu, w moim biurze. Byłam jak w amoku.

Za każdym razem, gdy wracałam do domu i widziałam Marka z telefonem w ręce, miałam ochotę splunąć mu w twarz. Ale się uśmiechałam. Jakby wszystko było dobrze. Jakbyśmy wciąż byli „tym” małżeństwem. Pranie, kolacje, rozmowy o niczym. A potem szłam do Adama i udawałam, że jestem kimś innym.

Nie zakochałam się w nim. Ale lubiłam jego dotyk. Lubiłam czuć, że jestem czyjaś. Że ktoś mnie pożąda. Że nie jestem przezroczysta. To było jak trucizna, którą sobie sama aplikowałam, by nie czuć bólu. Moja zemsta smakowała ciepłem jego ust i dreszczem na karku, gdy szeptał, jak bardzo mnie pragnie. I wbrew temu, co myślałam… zaczynałam czuć, że kontroluję sytuację. Chociaż wcale tak nie było.

Zakochała się w moim mężu

Zaprosiłam ją na kawę. Tak po prostu – jak starsza siostra. Bez podejrzeń, bez ostrzeżeń. Ubrałam się starannie, choć ręce drżały mi przy zapinaniu guzika w koszuli. Monika przyszła punktualnie, jak zawsze. Uśmiechnięta, pachnąca perfumami, które znałam aż za dobrze. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Ja nalałam kawy, ona zaczęła opowiadać o nowej pracy, o koleżankach, o tym, że planuje wyjazd za granicę. Słuchałam i czułam, jak w moim gardle rośnie gula. W końcu przerwałam jej paplaninę.

– Jak długo sypiasz z moim mężem? – zapytałam cicho, bez emocji.

Filiżanka w jej rękach zadrżała. Rozlała trochę kawy na spodek. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Co ty wygadujesz? – wyszeptała.

– Nie udawaj, Monika. Widziałam wiadomości. I czytałam wasze namiętne rozmowy. – Mówiłam spokojnie, ale w środku wrzało we mnie jak w kotle.

Najpierw zaprzeczała. Że to żart, że źle zrozumiałam, że przesadzam. Ale kiedy nie spuszczałam z niej wzroku, nagle zamilkła. Wypuściła powietrze i spuściła głowę.

– To był błąd – wyszeptała. – Ale… zakochałam się.

Poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż w brzuch.

– Zakochałaś się? W moim mężu? – wyrzuciłam z siebie z goryczą. – Może powinnam ci jeszcze pogratulować odwagi?

– Ewa, ja nie chciałam… To się samo stało. – Jej oczy zaszkliły się łzami. – Marek mnie rozumie. Przy nim czuję się… ważna.

Roześmiałam się gorzko.

– Ważna? A ja? Ja mam patrzeć, jak moja własna siostra sypia z moim mężem i mówi mi o tym, jakby to była wspaniała historia miłosna?

Milczała. A ja czułam, że coś się właśnie definitywnie skończyło.

Zalałam się cała łzami

Nie wiem, jak długo jeszcze udałoby mi się utrzymać grę pozorów, gdyby nie to, że Marek sam odkrył mój sekret. A właściwie – wywęszył. Pewnego wieczoru, gdy brałam prysznic, zajrzał do mojej torebki. Znalazł telefon. I zdjęcia. Ja z Adamem. Przytuleni, całujący się. Zero wątpliwości. Wyszedł do łazienki czerwony na twarzy, trzęsąc się ze złości.

– Jak mogłaś mi to zrobić?! – wrzasnął. – Z nim?! Z jakimś cholernym Adamem?!

Wytarłam się ręcznikiem i spojrzałam mu prosto w oczy.

– A ty? Śpiąc z moją siostrą, nie pomyślałeś, co mi robisz?!

Zbladł. Przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał, o czym mówię. Ale potem wbił we mnie spojrzenie pełne nienawiści.

– Podsłuchiwałaś mnie? Grzebałaś w telefonie?! – krzyczał dalej, jakby to ja byłam winna całemu światu.

– Nie musiałam się starać. Sami byliście wystarczająco bezczelni – odpowiedziałam zimno.

Rozpętało się piekło. Krzyki, płacz, przekleństwa. On rzucał mi w twarz, że jestem nikim, że z Adamem wyglądałam jak desperatka. Ja wykrzykiwałam, że on i Monika splamili wszystko, co kiedykolwiek mieliśmy. W końcu walnął pięścią w stół tak mocno, że filiżanka potłukła się na kawałki.

– To koniec, Ewa – syknął. – Nie będę żył z taką... obłudnicą!

A ja z kłamcą i zdrajcą – odpowiedziałam, nie mrugając okiem.

Jeszcze tej samej nocy spakował torbę i wyszedł. Zostawił klucz na komodzie w przedpokoju. Trzasnął drzwiami tak mocno, że obraz w salonie przekrzywił się na ścianie. A ja osunęłam się na podłogę i po raz pierwszy od dawna naprawdę się rozpłakałam.

Zemsta nie przyniosła ulgi

Po odejściu Marka dom stał się dziwnie pusty. Cisza, która kiedyś była ulgą po ciężkim dniu, teraz dusiła. Nawet tykanie zegara w kuchni brzmiało jak wyrzut sumienia. Monika dzwoniła kilka razy. Nie odebrałam. W końcu napisałam krótkiego SMS-a: „Nie istniejesz dla mnie. Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj”. I zablokowałam jej numer. Adam… cóż, Adam chciał więcej. Spotykaliśmy się, a on coraz częściej pytał:

– Ewa, może spróbujemy naprawdę? Zamieszkajmy razem, zacznijmy od nowa.

Patrzyłam na niego długo, po czym kręciłam głową.

– To był tylko sposób, żeby nie czuć się nic niewartą. Nie jestem gotowa na nic więcej – powiedziałam pewnego wieczoru, a jego twarz stężała.

Nie wrzeszczał, nie robił scen. Po prostu odszedł. I miał rację. Bo to nie była miłość, tylko lekarstwo na rany. A lekarstwa nie bierze się wiecznie. Zostałam sama. Z poczuciem, że nie mam już męża, nie mam siostry, nie mam nikogo. Pracowałam, wracałam, zasypiałam. Wszystko w rytmie automatu. Czasami łapałam się na tym, że wciąż czekam, aż Marek zadzwoni, powie: „Wróćmy do siebie”. Ale wiedziałam, że to mrzonka. On układał sobie życie gdzieś indziej. Ja musiałam nauczyć się oddychać na nowo. A jednak w środku wciąż zadawałam sobie pytanie, czy warto było? Czy moja zemsta naprawdę przyniosła mi ulgę?

Ewa, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama