Reklama

Przez długi czas żyłam tak, jak wszyscy tego ode mnie oczekiwali. Skończyłam studia, znalazłam stabilną pracę, a później poznałam Filipa. Był przystojny, spokojny, odpowiedzialny. Mama od razu go polubiła, tata powiedział, że w końcu ktoś z głową na karku. Nasze życie układało się tak, jak należy. Kupiliśmy mieszkanie, razem wybieraliśmy kafelki do łazienki i pościel do sypialni. On robił zakupy, ja gotowałam. Wieczorami oglądaliśmy seriale, czasem w weekendy wychodziliśmy ze znajomymi. Niczego nie brakowało, a jednak... brakowało mi wszystkiego.

Reklama

Nie potrafiłam tego wyjaśnić, nawet samej sobie. Czułam się jak aktorka grająca w spektaklu, który dobrze zna, ale którego już nie chce odgrywać. Każdy dzień był przewidywalny. Każdy uśmiech jakby wyuczony. Kochałam Filipa, a może raczej myślałam, że powinnam go kochać. Bo był dobry. Bo mnie nie krzywdził. Bo przecież wszyscy mówili, że pasujemy do siebie. Ale kiedy zamykałam oczy, czułam się jak ktoś, kto powoli tonie, choć woda sięga mu tylko do kolan.

Mieliśmy już ustaloną datę ślubu, wynajętą salę, zaproszenia gotowe do wysłania. Moja mama nie mówiła już o niczym innym, koleżanki planowały wieczór panieński. A ja? Ja coraz częściej uciekałam do parku. Siadałam na ławce z kubkiem kawy i patrzyłam, jak ludzie mijają mnie w pośpiechu. Zaczęłam sobie zadawać pytania, których nigdy wcześniej nie miałam odwagi wypowiedzieć. Czy ja naprawdę tego chcę? Czy to jest moje życie? Czy to ja, czy tylko jakaś wersja mnie, która ma zadowalać innych? Nie miałam jeszcze odpowiedzi, ale wiedziałam jedno – jeśli tego nie powiem głośno, jeśli nie spojrzę sobie samej w oczy, zostanę w czymś, co nigdy nie będzie do końca moje.

Musiałam wyznać prawdę

Wiedziałam, że muszę to zrobić. Nie było już odwrotu. Przez kilka nocy nie spałam, obracając w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Jak zacząć? Jak w ogóle powiedzieć coś takiego komuś, kto niczego się nie spodziewa? Zaczęłam od najprostszej rzeczy. Powiedziałam Filipowi, że chciałabym z nim porozmawiać. Już wtedy spojrzał na mnie z niepokojem. Usiadł naprzeciwko, przy stole w kuchni, w tej samej kuchni, w której przez ostatnie trzy lata zmywaliśmy naczynia i śmialiśmy się z kiepskich memów. Teraz milczał. Ja też przez chwilę nie mówiłam nic, aż w końcu wyrzuciłam to z siebie.

Nie chcę wychodzić za mąż.

Z początku tylko patrzył. Jakby nie dosłyszał, jakby czekał na jakiś dalszy ciąg, na żart, którego nie rozumiał. Ale ja siedziałam spokojnie. Drżały mi dłonie, ale głos był zaskakująco pewny.

– O czym ty mówisz?

Nie umiałam tego wytłumaczyć tak, by nie zabolało. Bo przecież nie zrobił nic złego. Nie zdradził mnie, nie skrzywdził. To ja się zmieniłam. Ja obudziłam się któregoś dnia z poczuciem, że to wszystko jest nie moje. Że żyję obok siebie. I że jeśli teraz tego nie przerwę, nie będę już umiała się odnaleźć.

– Po prostu... czuję, że to jest to. To nie miłość. To przywiązanie. Wygoda. A ja nie chcę całego życia przeżyć w czymś, co nie jest prawdziwe.

Zbladł. Po raz pierwszy widziałam, jak odpływa z niego cała pewność. Jak jego ramiona opadają, jak wzrok błądzi po stole. W końcu powiedział cicho:

Nie możesz mi tego zrobić.

Chciałam wtedy zniknąć. Bo to, co robiłam, wyglądało jak zdrada. Ale tak naprawdę to była pierwsza lojalność wobec siebie samej.

– To nie o ciebie chodzi. To nie ty jesteś problemem. To ja... Ja się duszę. Nie czuję, że żyję naprawdę.

Wyszedł bez słowa. Trzasnęły drzwi. I nagle zostałam sama. Samotność była cicha, ale inna niż ta, którą czułam wcześniej. Była prawdziwa. Tego wieczoru płakałam. Nie dlatego, że żałowałam decyzji. Ale dlatego, że bolało ranić kogoś, kto mnie kochał. I dlatego, że dopiero zaczynałam rozumieć, ile odwagi potrzeba, żeby wybrać siebie.

Coś we mnie umarło

Następnego dnia zadzwoniłam do mamy. Wiedziałam, że muszę jej powiedzieć, zanim dowie się od kogoś innego. Miałam wrażenie, że trzymam w rękach rozgrzany kamień. Gdy usłyszałam jej głos, niemal się cofnęłam, ale nie było już odwrotu.

Odwołałam ślub.

Zamilkła. Przez chwilę słychać było tylko jakieś stukanie, może odłożyła filiżankę, może coś zapisywała. W końcu odezwała się szeptem, takim, który zwiastował burzę.

Chyba sobie żartujesz.

– Nie. Nie żartuję.

– Wszystko jest już gotowe. Co ty wyprawiasz?! To przecież za chwilę. Goście, sala, suknia. Co się stało?

Nie mogłam już powtarzać tych samych słów. Że nie czuję, że to miłość. Że duszę się. Że coś we mnie umarło, a ja nie potrafię udawać, że wszystko jest dobrze. Ale powiedziałam to znowu. Mama nie chciała tego słuchać.

Zawsze byłaś rozsądna. Co ci nagle odbiło?

Wieczorem przyszły do mnie przyjaciółki. Siedziałyśmy w milczeniu przez kilka minut. W końcu Lena nie wytrzymała.

Czy kogoś poznałaś?

– Nie. Nie o to chodzi.

Filip cię zdradził?

– Nie.

– To o co chodzi? Przecież jeszcze dwa tygodnie temu mówiłaś, że jesteś spokojna, że wszystko gotowe.

– Bo wtedy jeszcze próbowałam siebie oszukać.

Widziałam w ich oczach zawód. Magda próbowała wybadać sytuację.

Może to stres? Każda tak ma. To minie.

– Nie. To nie minie. Bo to nie stres. To świadomość, że jestem z kimś, z kim nie chcę spędzić reszty życia.

Lena spojrzała na mnie długo i powiedziała coś, co zabolało najbardziej.

–Wiesz, może ci się tylko wydaje, że jesteś nieszczęśliwa. Może szukasz problemu tam, gdzie go nie ma.

Nie odpowiedziałam. Poczułam, jakby ktoś właśnie wymazał moje uczucia z mapy. W ich oczach byłam irracjonalna. Niezrozumiała. Jak dziewczyna, która rzuciła wszystko przez kaprys. A ja... ja po prostu zaczęłam słuchać siebie. Kiedy wyszły, usiadłam na podłodze w salonie i zamknęłam oczy. Chciałam, żeby ktoś mnie przytulił, powiedział, że zrobiłam dobrze. Ale jedyne, co czułam, to pustka. I mimo wszystko – coś, co przypominało spokój.

Nikt mnie nie rozumiał

Pojechałam do mamy, choć nie miałam na to ochoty. W kuchni pachniało ciastem. Usiadłyśmy przy stole, rozmowa była sztywna, jakbyśmy grały w grę, której obie już nie chciałyśmy.

– I co teraz? – zapytała w końcu. – Masz jakiś plan?

Żyję – odpowiedziałam. – To na razie tyle.

Mama po chwili wyszła do drugiego pokoju. Drzwi zostały lekko uchylone. Usłyszałam jej głos, rozmawiała z ciocią przez telefon.

– Nie wiem, co z nią się stało. Jakby nie była sobą. Nie płacze, nie tłumaczy się. Nic. Po prostu... siedzi i mówi, że tak ma być.

– Może kogoś ma? – podsunęła ciocia.

– Nie. To nie w jej stylu. Ale... ja naprawdę nie rozumiem, co ją ugryzło.

Zamarłam. Gdy wróciła, spojrzałam na nią i powiedziałam cicho:

– Nie pytaj już, czemu to zrobiłam. Po prostu przyjmij, że to moja decyzja.

Nie odpowiedziała. Tylko skinęła głową i nalała mi herbaty. Milczenie było lżejsze niż słowa.

Czułam się ze sobą dobrze

Pamiętam ten dzień dokładnie. Było ciepło, pachniało świeżo skoszoną trawą, a ludzie w parku leżeli na kocach. Usiadłam na ławce z książką, ale nie przeczytałam ani jednej strony. Patrzyłam, jak dzieci biegają, jak starszy pan karmi gołębie, jak dziewczyna obok mnie słucha muzyki i uśmiecha się do nieba. Po raz pierwszy poczułam, że tęsknię. Nie za Filipem, nie za tym życiem, które zostawiłam. Tęskniłam za sobą – za tą osobą, którą byłam, zanim zaczęłam robić wszystko, czego inni ode mnie oczekiwali.

Zaczęłam robić proste rzeczy. Wstałam rano i pojechałam rowerem do lasu. Sama. Poszłam do kina, kupiłam bilet na film, który zawsze chciałam obejrzeć, ale na który Filip nigdy nie miał ochoty. Poszłam też na kolację – sama, bez telefonu w ręce, bez udawania, że na kogoś czekam. Właśnie w kinie, po seansie, wydarzyło się coś, co zapamiętam na długo. Obok mnie usiadł chłopak w czarnej bluzie. Spojrzał na ekran i potem na mnie.

– Lubisz ten film?

Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.

– Bardzo. Dobrze się przy nim oddycha.

Nie powiedział nic więcej, a ja nie potrzebowałam niczego więcej. To był pierwszy raz, gdy czułam, że muszę coś udowadniać. Po prostu byłam. Sama, ale nie samotna.

Julia, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama