Reklama

Kiedy mama zaczęła wychodzić wieczorami, byłam zadowolona, że znowu tryska energią. Niestety, z czasem jej wieczorne eskapady zamieniły się w nocne imprezy do białego rana. Parę razy wracała do domu bladym świtem. Przestała dbać o porządek, nie gotowała, nie prała. Czułam gniew, że nie traktuje spraw z należytą powagą. Lecz kiedy uświadomiłam sobie, że może odejść na zawsze...

Reklama

Znikała z domu coraz częściej

Nigdzie jej nie ma! Sprawdziłam każdy kąt mieszkania i nic. Wyszła z domu. Chyba całkiem niedawno. W powietrzu wciąż unosiła się woń jej nowych perfum. Otwarte na oścież drzwi szafy straszyły powyciąganymi ciuchami, których nawet nie zadała sobie trudu, by z powrotem poskładać. Zapewne jak zwykle bardzo się spieszyła.

– Babci nie ma? – zapytałam szorstko, zwracając się do Marysi.

– Dopiero co wyszła z domu. Powiedziała, że zaraz wrócisz, ale musi pilnie gdzieś iść, bo jest umówiona – córka wyjaśniała sytuację takim tonem, jakby czuła się winna tego, że babcia zostawiła ją samą i poszła.

– A obiad jadłaś już? – po raz kolejny zwróciłam się do niej tym ostrym, niemalże wojskowym tonem, który w ostatnim czasie przychodził mi z łatwością.

Córka przytaknęła.

– Zupkę i może coś do tego?

– Bułeczkę – odparła malutka.

Oczywiście, zupę własnoręcznie przyrządziłam. Natomiast drugie danie od mamy sprowadziło się do zaserwowania kanapek.

– Spójrz tylko na moje paznokcie, babcia je ślicznie pomalowała – Marysia zaprezentowała swoje dłonie, trzymając je przed sobą.

Jej paznokcie były profesjonalnie pomalowane na błękitny kolor, a jeden z nich miał dodatkowo perełkowe ozdoby.

– To są czipsy – oznajmiła z wyraźną dumą. – Dziewczyny z klasy będą mi ich mega zazdrościć.

– Chyba tipsy – sprostowałam.

W moim wnętrzu wszystko się gotowało. Czas na robienie makijażu i ozdabianie paznokci się znalazł, ale zabrakło go na ugotowanie czegoś pożywnego czy posprzątanie bałaganu. A to wychodzenie z domu, kiedy mnie nie ma! Marysia skończyła zaledwie siedem lat, dzieciaki w jej wieku powinny być ciągle pod nadzorem.

– Tak czy siak to zmyjemy – zwróciłam się do mojej małej. – Dziewczynki w twoim wieku nie powinny się jeszcze malować.

Marysia zrobiła smutną minkę, a w jej oczach pojawiły się łzy. Zerknęła na swoje kolorowe pazurki i pospiesznie ukryła dłonie z tyłu, żeby uchronić je przed gniewem surowej mamy. Wydałam z siebie zrezygnowane westchnienie. Wcale nie miałam zamiaru jej dokuczać.

Coraz dziwniej się zachowywała

Mam całkiem spore mieszkanie, które przypadło mi w podziale majątku po rozwodzie. Mama została zupełnie sama, gdy zmarł mój tata. Wydawało mi się oczywiste, że powinnyśmy dzielić wspólne cztery kąty. Dzięki temu będzie mogła się przed kimś wygadać, wypłakać z powodu odejścia ukochanego męża. Ja również mocno przeżywałam stratę taty, więc na pewno dogadamy się bez problemu.

Oprócz tego będę miała partnerkę na długie wieczory oraz wsparcie w takich chwilach jak ta, gdy przeziębiona pociecha nie mogła pójść ani do szkoły, ani do świetlicy. Mój plan, który zrealizowałam, okazał się sukcesem... ale tylko na parę tygodni. Po tym czasie mama zaczęła się zmieniać. Na początku z jej szafy zniknęły czarne ubrania. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach wieloletnia żałoba po mężu to rzadkość, ale czy kilka tygodni to nie za krótko? Nie tylko ja tak uważam. Sąsiadki zwróciły mi uwagę na ten zadziwiający pośpiech, nie szczędząc przy tym złośliwych uwag i wymownych uśmieszków.Później nadszedł czas na nocne eskapady. Raz do knajpki, innym razem na partyjkę brydża, a kiedy indziej na siłownię. Ze zdumieniem spostrzegłam, że moje najbardziej rzucające się w oczy fatałaszki zaczęły tajemniczo znikać z garderoby. Zupełnie jakby nasze role się odwróciły. W końcu to córki mają w zwyczaju pożyczać ciuchy od matek, a nie odwrotnie.

Na początku bardzo się ucieszyłam, że mamie wróciła chęć do życia. Ale z upływem czasu jej entuzjazm przerodził się w prawie że imprezowanie na całego. Regularnie, mniej więcej co dwa tygodnie, wyjeżdżała na całe dwa dni, a potem wracała z dziwnym uśmieszkiem na twarzy, ewidentnie w świetnym humorze. Parę razy zdarzyło się, że po wieczornym wypadzie do domu wróciła dopiero bladym świtem – w czyimś niesamowicie hałaśliwym towarzystwie i musiała się nieźle nagimnastykować, żeby tych rozbawionych gości jakoś spławić i zniechęcić do wejścia do środka. W moim mieszkaniu dysponowała osobnym pokoikiem, jednak nie oznaczało to, że miała pełną swobodę w robieniu tam, czego tylko zapragnęła, niezależnie od pory dnia czy nocy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że tatuś, a jej mąż, ledwie co…

Dopiero co pochowała męża

Z każdym dniem łapałam się na tym, że coraz częściej oceniam własną mamę. Co gorsza, stawiałam nad nią surowe wyroki, wręcz ją potępiając za jej czyny. Choć właściwie co ona takiego robiła? Po prostu cieszyła się życiem, korzystała z niego na całego. Kto wie, może nadrabiała braki z przeszłości. Tata nigdy nie tryskał rozrywkowością. Ja bardzo go pod tym względem przypominam – sztywna, nadmiernie poważna, bardziej zanudzam, niż bawię towarzystwo. Może dlatego zazdroszczę mamie? Bo gdy się rozwiodłam, to zamknęłam się z córką w mieszkaniu, które z trudem odzyskałam od eks małżonka, zupełnie jak ślimak chowający się do skorupy.Wieczory w pojedynkę, gapiąc się w ekran, popijając wino i rozmyślając ponuro o porażkach życiowych... Ale po co miałaby brać w tym udział, skoro wciąż mogła zaznać odrobiny szczęścia? Przez ostatni czas odnosiłam wrażenie, jakbym dzieliła mieszkanie z rozbrykaną nastolatką, zostawiającą wszędzie gigantyczny bałagan i roztaczającą wokół siebie aurę totalnego luzu, ale też wnoszącą trochę radości do mojej przygnębiającej egzystencji. Chyba to i tak lepsze, niż gdybym dodatkowo musiała się nią zajmować i bez przerwy pocieszać w przygnębiającej żałobie po mężu.

No i kwestia opieki nad wnuczką. Nie powiem, żeby babcia była ideałem opiekunki i miałam do niej parę zastrzeżeń, ale potrafiła dogadać się z Marysią. Odkąd zamieszkała z nami, ich relacje mocno się zacieśniły. Kiedyś widywały się praktycznie tylko w niedziele, kiedy wpadałyśmy do babci na rosołek i rutynowo pytała, co słychać. Aktualnie przypominają dwie przyjaciółki ze studiów, które dzielą pokój w akademiku. Niestety, porządki i przyrządzanie posiłków to już moje zadanie.

Głęboko westchnąwszy, wzięłam się za porządkowanie ciuchów w szafie, a następnie udałam się do kuchni, gdzie przygotowałam obiad, który zaserwowałam córeczce, a potem sama go skonsumowałam. Później ją wykąpałam i poczytałam bajki na dobranoc. Czas płynął nieubłaganie, a mamusia wciąż nie wracała do domu... Czemu tak naprawdę się przejmuję? Przecież to nie nowość. Zapewne zjawi się po dwunastej, porozrzuca ciuchy i buciory, przekąsi coś na szybko i pójdzie spać. No a jakbym zaczęła ją strofować za to, że zostawiła Marysię samą, to bez problemu się wybroni, tłumacząc ze śmiechem, że miała jakieś super ważne spotkanie czy pilny telefon tak jak zawsze. Mimo to ona ciągle nie wracała, a ja coraz bardziej się spinałam, choć wcale nie chciałam. Nagle zadzwonił telefon.

Telefon ze szpitala

Mama miała wypadek samochodowy. Niczym tornado wparowałam do mieszkania sąsiadki, błagając ją o zaopiekowanie się Marysią na jedną noc. Chyba sprawiałam wrażenie zdesperowanej i roztrzęsionej, bo nie zaprotestowała. Tylko jej spojrzenie, gdy usłyszała o zdarzeniu, rozbłysło tak, jakby mówiło: „No tak, można się było tego domyślić przy jej stylu życia”.

Zabrakło mi chwil na sprzeczki i tłumaczenia. Pognałam do szpitala. Mama przebywała na sali zabiegowej. Nie uzyskałam wielu informacji. Powinno być dobrze, lecz wszystko się może zdarzyć. Pozostaje wyczekiwać. Zostałam na korytarzu. Czas dłużył się okropnie. Rozmyślałam o tych naszych utarczkach o ciuchy brane bez pytania, o nieporządek w mieszkaniu, o powroty po nocy – i dopadło mnie poczucie winy, że trwoniłam czas na takie głupoty.Odkąd mama ze mną mieszka, to mimo pewnych niedogodności, jej uśmiech i to, że jest przy mnie, wszystko mi rekompensuje. Przynajmniej coś się zaczęło dziać, jak się do mnie wprowadziła. Czemu ludzie zaczynają doceniać drugą osobę, dopiero gdy dzieje się coś poważnego? Na korytarzu przed salą siedział jeszcze jakiś starszy pan. Mogłabym przysiąc, że gdzieś już go z mamą widziałam

– Czy pan to...? – zaczęłam niepewnie, a on, jakby tylko czekał, aż przejmę inicjatywę.

– Jerzy – zbliżył się, mówiąc, jak się nazywa, po czym zaczął się gorączkowo tłumaczyć. – Naprawdę, to nie moja wina. Odwoziłem do domu moją Joleńkę i gdyby nie ten szaleniec, który o mało w nas nie przywalił... To... drzewo tak nagle wyrosło... O Boże, o Boże... Przecież ja zawsze jeżdżę bezpiecznie, a już w szczególności, gdy wiozę Joleńkę. Nigdy świadomie bym jej nie naraził. Poznałem ją późno, ale poznałem. Miłość mojego życia. Nie poradziłbym sobie, gdyby coś jej... – urwał.Nagle wybuchnął płaczem. Był tak przygnębiony i sfrustrowany, że porzuciłam swoje ponure rozmyślania, by wyciągnąć faceta mojej mamy z jego psychicznej zapaści. Na całe szczęście operacja się udała i po dwóch tygodniach mama mogła wyjść ze szpitala. Marysia wprost skakała z radości i prawie nie odstępowała jej na krok. Także pan Jerzy zaczął wpadać do nas regularnie i znikać na długo w pokoju mamy, skąd później słychać było chichoty i radosne pogaduchy. Jeszcze będzie wesele…

Reklama

Beata, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama