Reklama

Gdy w piątek odbierałam córkę z dworca, od razu zapowiedziała mi, że nie będziemy się nudzić. Jestem księgową z wieloletnim doświadczeniem, a moja córka pracuje w tym zawodzie dopiero od roku. Często, gdy przyjeżdża do mnie na weekend, pomagam jej w pracy. Siedziałyśmy więc nad fakturami od rana. Zrobiłyśmy naprawdę dużo i muszę przyznać, że poszło nam to całkiem sprawnie.

Reklama

– Dzięki, mamuś – powiedziała Asia, gdy wreszcie skończyłyśmy. – Bez ciebie siedziałabym nad tym dobry tydzień…

No bez przesady – zaśmiałam się. – Ale zrobiłyśmy kawał dobrej roboty.

– Dlatego zabieram cię na lody – wpadła na pomysł Aśka.

– Nie musisz mnie zabierać, wystarczy, że wyskoczysz do spożywczaka – stwierdziłam, rozciągając się na kanapie.

Zobacz także

– O, nie! – zastrzegła. – Wstawaj. Po takim siedzeniu należy nam się trochę ruchu. Idziemy na lody do Piotra.

Jedną kiełbaską się nie naje

Piotr – kolega mojego taty – miał lodziarnię na drugim końcu miasteczka, co oznaczało pół godziny drogi w jedną stronę. Ale to były najlepsze lody w mieście.

Godzinny spacer w chłodny wieczór to było to, czego potrzebowałyśmy. Aśka gadała jak najęta o tym, co działo się u niej w minionym tygodniu. Słuchałam jej uważnie, ale spoglądając na nią raz po raz, kątem oka zobaczyłam, że idzie za nami pies. Duży, jasny pies z długą sierścią.

– Aśka, ten pies nas śledzi – powiedziałam do córki.

Ta obejrzała się i westchnęła.

– To golden retriever, takiego właśnie zawsze chciał mieć tato. A ty nigdy nie wiedziałaś, jak on wygląda.

– A więc to jest golden… – spojrzałam na niego jeszcze raz. – A co, jeśli nas zaatakuje? – dodałam z obawą.

– No co ty, mamo, to najłagodniejsze psy na świecie. Dziwię się tylko, że taki piękny pies łazi sam po ulicy.

Pies rzeczywiście był piękny, tylko niemiłosiernie brudny. Nie wiem czemu wybrał akurat nas. Przylazł za nami aż do lodziarni, położył się kilkanaście metrów dalej i patrzył, jak wcinamy lody. Gdy skończyłyśmy, wstał również i od tej pory szedł obok Aśki tuż przy nodze. Widać musiał się komuś zgubić, bo kto by wyrzucił takiego pięknego i dobrze wychowanego psa? Zatrzymywał się przy jezdniach, spoglądał na nas co chwila, badając, w którą stronę będziemy skręcać…

– Mamo, on sobie chyba nas wybrał – powiedziała Aśka. – Musisz go wziąć.

– Chyba żartujesz – odparłam. – Znasz moje zdanie na temat trzymania psów w mieszkaniach.

Pies odprowadził nas pod same drzwi.

No i co teraz? – zapytała moja córka. – Zostawimy go tu samego?

– Taak – odpowiedziałam niechętnie. – Ale najpierw damy mu jeść – zdecydowałam. – Ty tu zostań, a ja pójdę na górę po jakąś kiełbasę dla niego.

Wbiegłam po schodach na górę. „Co takiemu psu można dać?” – zastanawiałam się. „Duży jest, jedną kiełbaską się nie naje…”. Otworzyłam lodówkę i zobaczyłam ryż, który został mi z obiadu. Wymieszałam go razem z pokrojoną kiełbasą w pudełku po margarynie, złapałam jeszcze kawałek jabłka, bo słyszałam, że niektóre psy lubią owoce, i zeszłam na dół. Aśka rozmawiała przez telefon.

– Nie, no właśnie sprawdziłam. Nie ma żadnego czipa, ani nawet plakietki z danymi właściciela. To co, do straży miejskiej mam dzwonić? A sprawdzisz mi numer? Super, to przyślij mi SMS-em.

Córka zakończyła rozmowę i zwróciła się do mnie:

– Anka sprawdzi numer do straży miejskiej, mówiła, że u nas to trochę problem, bo normalnie dzwoni się do schroniska, ale w naszym mieście schroniska nie ma… Szkoda takiego psa – rozczuliła się nagle.

– Nie martw się, strażnicy na pewno coś poradzą. Myślę, że ten pies po prostu się zgubił. Zobacz, wygląda na ułożonego i zadbanego. No, nie licząc tego zabłoconego brzucha i łap…

Zniknął z nimi za zakrętem

Pies zjadł kolację, a w tym czasie Aśka zadzwoniła do straży miejskiej. Przyjechali bardzo szybko. Gdy zobaczyli psa, rozłożyli ręce.

– Widzimy go już ze trzeci raz – odezwał się jeden ze strażników. – Problem w tym, że nie mamy uprawnień, by przewieźć psa do schroniska oddalonego od nas o 50 kilometrów, nikt też stamtąd po niego nie przyjedzie, bo – co tu kryć – pies jest łagodny, więc nie ma konieczności odizolowania go. Niestety nic nie możemy zrobić. Na szczęście jest lato, pies sobie poradzi, a może go ktoś przygarnie… Cóż, polska rzeczywistość, nikt nic nie może… Skoro straż miejska zawiodła, nie miałyśmy już żadnej alternatywy.

– Nawet niech ci do głowy nie przyjdzie zapraszać go na górę – zastrzegłam Aśce, gdy samochód strażników odjechał. – Nie może u mnie zostać, wiesz o tym dobrze. Taki pies potrzebuje przestrzeni, potrzebuje się wybiegać, a ja mu tego nie zapewnię.

– Wiem – powiedziała Aśka smutno. – Ale szkoda mi go – pogłaskała psa po łepetynie i weszła za mną do klatki.

Przez szybę zobaczyłyśmy, jak pies kładzie się na chodniku zrezygnowany. Jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłam do kilku znajomych i spytałam, czy ktoś z nich nie zechciałby przygarnąć pięknego i… dużego psa. Nikt nie chciał.

– Bo go nie widzieli – powiedziała rozgoryczona Aśka.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Dręczyła mnie myśl, że może jednak to ja powinnam wziąć czworonoga do siebie. Co chwilę wstawałam z łóżka i patrzyłam przez okno, czy psiak nadal leży przed blokiem. Koło pierwszej zarzuciłam na piżamę sweter i zdecydowałam, że zejdę po biedaka. Ale zanim zdążyłam wyjść, usłyszałam jakieś głosy. Wyjrzałam przez okno. Obok naszego bloku przechodziła grupka młodzieży. Wracali chyba z jakiejś imprezy, bo byli w szampańskich nastrojach.

– Jaki piękny pies – wykrzyknął chłopak w kraciastej koszuli.

– Chodź z nami – powiedziała dziewczyna z dredami i cmoknęła na psa.

Ten wstał i poklepywany przez nowych znajomych, zniknął z nimi za zakrętem.

Nazajutrz w parku zobaczyłam dziewczynę z dredami, jak rzucała patyk pięknemu psu w kolorze biszkoptowym. Przez chwilę przyglądałam się ich zabawie i nie powiem, trochę im zazdrościłam. Wtedy z ławki obok podniósł się chłopak, zapiął psa na smycz i wziął dziewczynę za rękę.

– Bruno, idziemy – powiedział do psa. – Dość zabawy na dziś.

A więc Bruno znalazł swój dom. I nie był to mój dom. Szkoda.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama