Reklama

Czterdzieści lat minęło szybciej, niż się spodziewałam. Rano biuro – papiery, faktury, telefony, ta sama kawa z automatu, którą piję od dziesięciu lat. Popołudniu szybki obiad, a wieczorem… inna praca. Klucze do cudzych mieszkań, gumowe rękawice, wiadro, środki czystości. Tam zaczyna się mój drugi etat – sprzątanie cudzego życia.

Reklama

Czasem myślę, że to dziwny zawód. Nie znam ludzi, którym porządkuję szafy i łazienki. Nigdy nie patrzą mi w oczy, nie witają się ze mną, a jednak wiem o nich więcej, niż by chcieli. Widzę ich nieumyte kubki, brudne koszule, zdjęcia poustawiane na komodach. Układam ich buty w równy rządek i gaszę światło, jakbym była niewidzialnym duchem w ich czterech ścianach.

Wieczorami, kiedy mieszkanie cichnie i zostaje tylko szum odkurzacza, nachodzi mnie gorzka refleksja, że moje życie też ktoś mógłby tak sprzątnąć. Zebrać resztki rozczarowań, wytrzeć żal po dawnych porażkach i wyrzucić do worka na śmieci. Niestety, w życiu uczuciowym nie ma takiej usługi. Telefon zadzwonił tuż przed snem. Na wyświetlaczu imię – „Koordynatorka”. Zawsze krótko i rzeczowo:

– Patrycja, jutro nowy apartament. Klient wymagający, bądź dokładna.

– Dobrze, rozumiem – odpowiedziałam cicho.

Odłożyłam słuchawkę, a w głowie zakotłowały mi się myśli. Nowe mieszkanie, nowi ludzie, nowe sekrety. Jeszcze nie wiedziałam, że ten apartament nie będzie tylko kolejnym miejscem do wyszorowania podłóg. Ten miał w sobie coś więcej. Coś, co otworzyło drzwi, które dawno temu powinny zostać zamknięte.

Stare rany same się otworzyły

Nowy adres podała mi koordynatorka SMS-em. Luksusowy apartamentowiec w centrum miasta. Już sam hol wyglądał jak lobby pięciogwiazdkowego hotelu – marmurowa posadzka, lśniące lustra, dyskretny zapach jakiejś drogiej kompozycji zapachowej unoszący się w powietrzu. Pomyślałam gorzko: „Tu nie żyją tacy jak ja. Tu się tylko sprząta”.

Otworzyłam drzwi apartamentu i stanęłam w progu. Ogromne okna wychodziły na panoramę miasta, a w salonie stała biała wielka skórzana kanapa, na której ktoś niedbale rzucił marynarkę. Wszystko pachniało pieniędzmi – od kryształowych kieliszków po designerskie lampy. Zaczęłam swoją rutynę. Kuchnia, łazienka, salon. Ścierka, mop, płyn do szyb. Dopiero przy układaniu ramek na komodzie poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Na zdjęciu – mężczyzna w garniturze, z kieliszkiem w dłoni. Obok jakaś kobieta w wieczorowej sukni. Ale patrzył w obiektyw on. Mój były szef.

Poczułam, jak ściska mi się gardło. Minęło ponad dziesięć lat, odkąd jednym podpisem pozbawił mnie pracy. Pamiętam tamten dzień jak dziś. Wezwał mnie do gabinetu, spojrzał bez cienia emocji i wręczył wypowiedzenie. Bez wyjaśnienia, bez choćby słowa współczucia. Wyszłam wtedy z biura ze łzami w oczach i poczuciem, że cała moja przyszłość właśnie się zawaliła. Oparłam się o komodę, żeby nie upaść. Ironia losu. On wciąż w garniturze, w luksusach, a ja… teraz z mopem w jego apartamencie. Bałam się, że ktoś zauważy, jak drżą mi ręce. Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do przyjaciółki.

– Nie uwierzysz, czyje mieszkanie właśnie sprzątam – wyszeptałam.

– Czyje? – od razu wyczuła w moim głosie napięcie.

– Marka. Mojego dawnego szefa!

– O matko… I co teraz?

– Nic. Będę udawać, że nie wiem, kim on jest.

– Patrycja, błagam cię, nie daj się poznać. Zrób swoje i wychodź. Nie rozdrapuj starych ran – doradziła.

Ale jak się nie rozdrapuje ran, które same się otwierają?

W ogóle mnie nie pamiętał

Przez kilka tygodni miałam szczęście. Zawsze sprzątałam, gdy apartament był pusty. Zdążyłam się oswoić z jego zdjęciami, z ubraniami rzuconymi na fotel, z zapachem jego perfum unoszącym się w powietrzu. Udawałam, że to zwykłe mieszkanie. Że to nie on. Aż pewnego dnia drzwi otworzyły się nagle, gdy kończyłam odkurzać w salonie. Zamarłam. W progu stał Marek – ten sam, którego twarz znałam z bolesnych wspomnień. Elegancki jak zawsze, z lekko znudzonym wyrazem twarzy. Wszedł, przelotnie spojrzał na mnie i… nic. Zero rozpoznania.

– Jest pani nowa? – zapytał tonem człowieka przyzwyczajonego do wydawania poleceń. – Poprzednia ekipa była niedokładna.

Poczułam, że serce bije mi w skroniach. Wszystko we mnie krzyczało: „Przecież ja dla ciebie pracowałam, byłam tylko trybikiem w twojej firmie, a ty wyrzuciłeś mnie jak śmiecia!”. Ale uśmiechnęłam się lekko, jakbym była kimś całkiem obcym.

– Tak – odpowiedziałam cicho. – Robię, co mogę, żeby było czysto.

Skinął głową i przeszedł obok mnie, jakby byłam powietrzem. Usiadł na kanapie, wyjął laptop i zaczął stukać w klawiaturę. Ja, z mopem w dłoni, czułam się jak intruz we własnych wspomnieniach. „Gdybyś pamiętał, że kiedyś byłam twoją pracownicą, może nie śmiałbyś teraz wymagać tak bezczelnie” – mówiłam sobie w myślach, podczas gdy na zewnątrz grałam rolę anonimowej sprzątaczki.

Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Ten sam uśmiech, to samo nonszalanckie spojrzenie. Tylko zmarszczki wokół oczu głębsze, włosy lekko posiwiałe. On naprawdę mnie nie pamiętał. A ja czułam, że z każdym jego gestem, z każdym spokojnym łykiem kawy, we mnie narasta coś, czego nie da się dłużej tłumić. Ale wtedy jeszcze milczałam.

Rosła we mnie ogromna złość

Od tamtego spotkania coś się zmieniło. Zamiast pracować w ciszy, zaczęłam czuć na sobie jego spojrzenie. Niby siedział przy komputerze, niby zajęty telefonami, ale gdy tylko odwracałam się, jego oczy były na mnie. Pierwszego dnia udawałam, że tego nie zauważam. Drugiego – zaczęło mnie to męczyć. Trzeciego nie mogłam już zignorować.

– Ma pani bardzo spokojny sposób bycia – rzucił, gdy polerowałam blat stołu. – Gdzie pani wcześniej pracowała?

Zakrztusiłam się odrobiną własnych myśli. Pytanie niewinne, ale dla mnie brzmiało jak drwina. Czy powinnam powiedzieć mu prawdę? „W twoim biurze, panie Marku, w tym samym, z którego wyrzucił mnie pan jak psa”? Zamiast tego odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem:

– Różnie… głównie biura.

– Rozumiem. – Kiwnął głową, jakby oceniał, czy mówiłam szczerze.

Wróciłam do pracy, ale ręce drżały mi przy każdej ściereczce. Boże, jakie to było niesprawiedliwe. On nawet nie pamiętał. Dla niego byłam tylko anonimową twarzą, jednym z wielu nazwisk na liście, które można było skreślić. A dla mnie to był koniec – koniec marzeń o stabilnej pracy, koniec poczucia bezpieczeństwa.

Sprzątałam u niego kolejne dni. Za każdym razem miał dla mnie kilka słów – niby grzecznych, niby neutralnych, ale w mojej głowie każde brzmiało jak przypomnienie, że teraz jestem tą, która ściera mu kurz. W nocy przewracałam się w łóżku z boku na bok. Złość rosła, mieszała się z lękiem. Ile jeszcze dam radę grać tę rolę? Ile jeszcze będę udawała, że jestem nikim? Każde jego pytanie wbijało się we mnie jak igła. A każde moje milczenie było jak rana, która w końcu musiała się otworzyć.

Nie mogłam się zatrzymać

To był zwykły wieczór. Przynajmniej na początku. Otworzyłam drzwi apartamentu, jak zawsze z pękiem kluczy w dłoni. On siedział w salonie, rozparty na kanapie, z kieliszkiem wina. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się swobodnie, jakbyśmy znali się od lat.

– Pani Patrycja, prawda? – zagadnął. – Tak chyba miała pani na imię?

Zamarłam. Słowo „Patrycja” odbiło się ode mnie jak echo sprzed lat. Powiedział to zupełnie przypadkiem, wyczytał z listy ekipy sprzątającej, ale dla mnie to zabrzmiało jak prowokacja.

– Tak – odpowiedziałam chłodno, ścierając kurz z półki.

– Muszę przyznać, że jest pani dokładna. Lubię, gdy wokół mnie panuje porządek – ciągnął, sącząc wino.

Coś we mnie pękło. Całe lata milczenia, całe te wieczory, kiedy wracałam z dodatkowej pracy i czułam, że jestem nikim. On siedział naprzeciwko mnie, zadowolony z siebie, a ja… nie potrafiłam już udawać.

– Lubi pan czystość… – wyrwało mi się. – Szkoda, że z ludźmi był pan mniej dokładny.

Podniósł wzrok znad kieliszka.

– Jak to? – zapytał, marszcząc brwi.

Ręce zaczęły mi się trząść, ale nie mogłam się zatrzymać.

– Pamięta pan Patrycję z działu kadr? – spojrzałam mu prosto w oczy. – To ja. Zwolnił mnie pan bez słowa. A teraz… sprzątam u pana łazienkę.

Zapadła cisza. Tak gęsta, że słyszałam tylko własne serce bijące jak młot. On siedział nieruchomo, z niedowierzaniem wpatrując się we mnie.

– Ty…? – wydusił w końcu, jakby nie dowierzał, że to możliwe.

Wszystko we mnie drżało. Wreszcie powiedziałam na głos to, co od lat dusiło mnie od środka.

Poczułam ulgę, a potem strach

Patrzył na mnie długo, jakby próbował dopasować moją twarz do wspomnień sprzed lat. W końcu odstawił kieliszek na stół i odezwał się cicho:

– Rzeczywiście… Była taka Patrycja. Ale… to były decyzje zarządu, nie moje.

Poczułam, jak ściska mi się gardło. To było wszystko, co miał do powiedzenia? Tylko suche usprawiedliwienie?

– Dla pana „decyzja”. – Głos mi drżał, ale mówiłam dalej. – A dla mnie katastrofa. Straciłam wtedy wszystko. Pracę, poczucie bezpieczeństwa, wiarę w siebie. Pan nawet nie spojrzał mi w oczy, kiedy wręczał mi wypowiedzenie.

Westchnął i potarł twarz dłońmi.

– Pamiętam wiele osób… Czasem trzeba podejmować trudne wybory.

– A pamięta pan, że miałam wtedy chorego ojca? Że brałam nadgodziny, żeby zapłacić za jego leki? – zapytałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Dla mnie to nie był „trudny wybór”. To był koniec świata.

Zamilkł. Milczenie było gorsze niż jakiekolwiek słowa. Chciałam, żeby się tłumaczył, żeby choć raz okazał skruchę. Ale on tylko siedział z pochyloną głową, jakby nagle zmalał w moich oczach.

– Myślałam, że choć trochę pan pamięta – wyszeptałam.

– Przykro mi – powiedział wreszcie, ale brzmiało to tak, jakby przepraszał z grzeczności, a nie z serca.

Odłożyłam ściereczkę na stół i spojrzałam mu prosto w oczy. Przez chwilę czułam ulgę – wreszcie wypowiedziałam to, co przez lata we mnie gniło. Ale zaraz potem ogarnął mnie strach. Wiedziałam, że to oznacza koniec. Stracę tę pracę. Stracę dodatkowe pieniądze, które ratowały mój budżet. On nie odezwał się już ani słowem. A ja wyszłam z mieszkania, mając wrażenie, że drzwi zamknęły się nie tylko za mną, ale i za całą częścią mojego życia.

Zamiast triumfu przyszedł żal

Wracałam do domu powoli, z torbą pełną środków czystości i pustką w sercu. Nocne miasto tętniło życiem – ludzie wychodzili z restauracji, śmiali się, trzymali za ręce. A ja szłam sama, zmęczona, z poczuciem, że właśnie zburzyłam ostatnią iluzję. W mieszkaniu czekała na mnie cisza. Usiadłam przy kuchennym stole i długo wpatrywałam się w dłonie. Drżały jeszcze. Powinnam czuć ulgę. Powiedziałam mu prawdę, nie pozwoliłam mu całkiem wymazać mnie ze swojej pamięci. Nie byłam już dla niego tylko anonimową sprzątaczką. Ale zamiast triumfu poczułam żal.

Może już tam nie wrócę. Może stracę te dodatkowe pieniądze i znów będę musiała liczyć każdy grosz. Ale coś we mnie się zmieniło. Jakbym po raz pierwszy od lat podniosła głowę. On nie pamiętał, nie przejął się, próbował zrzucić winę na „decyzje firmy”. Ale ja wiem, że chociaż przez chwilę musiał spojrzeć w moją twarz i przypomnieć sobie, że skrzywdził człowieka.

Zaparzyłam herbatę i otworzyłam okno. Chłodne powietrze owiało mi policzki. „Może to była zemsta. Może głupia i droga” – pomyślałam. – „Ale wreszcie odzyskałam głos, który mi odebrano”. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się odezwie. Czy zatrudni nową ekipę, czy spróbuje się usprawiedliwiać. To już nie ma znaczenia. Najważniejsze, że po raz pierwszy od dawna nie byłam niewidzialna. Zamknęłam oczy i wyszeptałam do siebie:

– Wreszcie ktoś usłyszał moje imię.

Patrycja, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama