Reklama

Pogrzeb odbył się w chłodny, bezwietrzny dzień. Niby słońce świeciło, ale nikt nie patrzył w niebo. Stałem obok trumny Ani z Michałem przy sobie, a jednocześnie czułem się tak, jakbym był tam sam. Nie pamiętam słów księdza, nie pamiętam twarzy ludzi. Tylko ręka mojego ośmioletniego syna w mojej dłoni – lodowata i drżąca. Michał nie płakał. Ja też nie. Jakbyśmy obaj bali się, że łzy będą oznaczały koniec. Choć przecież to był koniec. Mojego małżeństwa. Naszej rodziny.

Reklama

Danuta, matka Ani, stała obok. W jej oczach było coś więcej niż rozpacz – było niedowierzanie, jakby wciąż czekała, aż ktoś powie, że to pomyłka. Po ceremonii zaproponowała, że zostanie z nami na jakiś czas. Nie protestowałem. Nie miałem siły. Przez pierwsze tygodnie funkcjonowałem jak automat – przygotowywałem śniadanie, odwoziłem Michała do szkoły, wracałem, pracowałem zdalnie, kładłem się spać. A potem wszystko od nowa.

Nie rozmawialiśmy dużo. Danuta spała w pokoju gościnnym. Ja w naszej – mojej – sypialni, która od pogrzebu pachniała już tylko ciszą. Michał zamkął się w sobie. Bałem się zapytać, czy czeka na mamę, bo sam wciąż na nią czekałem.

Zbliżyliśmy się z teściową

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem w łóżku z otwartymi oczami, wpatrzony w ciemność sufitu, która nie przynosiła ukojenia. W uszach miałem ciszę, ale była to cisza gęsta, przepełniona wszystkim, czego nie umiałem wypowiedzieć. W końcu wstałem i zszedłem na dół. W kuchni paliło się światło.

Danuta siedziała przy stole z filiżanką herbaty. Miała na sobie szlafrok w kolorze ecru i wyglądała, jakby też nie spała od dłuższego czasu. Nie zdziwiła się, gdy mnie zobaczyła. Skinąłem głową, a ona tylko lekko przesunęła krzesło obok siebie.

Usiadłem. Przez chwilę piliśmy herbatę w milczeniu. W końcu odezwała się cicho, niemal szeptem:

– Jak była mała, potrafiła godzinami siedzieć pod stołem i rysować. Całe światy – domy, psy, gwiazdy. Czasem zasypiała z kredkami w dłoni.

Spojrzałem na nią. Tyle razy byłem z Anią, ale takich rzeczy nigdy mi nie opowiadała. Byłem zaskoczony.

– Nigdy mi tego nie mówiła… – odpowiedziałem cicho.

Danuta uśmiechnęła się smutno.

– To było dawno. Potem zaczęła chować wszystko głęboko w sobie. Chyba po ojcu.

Słuchałem. Po raz pierwszy od pogrzebu coś we mnie zadrżało – nie ból, nie złość. Coś ciepłego, choć niepokojącego. Ukojenie. Słuchanie o Ani jako dziecku, z innej perspektywy, nagle uczyniło ją znów obecną.

Od tamtej nocy zaczęliśmy siadać razem przy kuchennym stole coraz częściej. Nie zawsze rozmawialiśmy. Czasem milczeliśmy. Ale już nie byliśmy sami.

W końcu to się stało

Minęło kilka miesięcy. Danuta wciąż z nami mieszkała. Nasze noce przy kuchennym stole stały się czymś na kształt rytuału. Michał zasypiał, a my siadaliśmy z herbatą, czasem z winem, czasem tylko w ciszy. Nie planowaliśmy tego. Po prostu oboje nie umieliśmy spać, a noc stawała się bezpieczniejsza, gdy był ktoś obok.

Z czasem przestaliśmy siadać naprzeciwko siebie. Siadaliśmy obok. Ramię w ramię. Czasem jej kolano dotykało mojego. Z początku się odsuwałem. Potem przestałem. To przecież nic takiego – tylko skóra przy skórze. A jednak czułem, że coś się zmienia. Wewnątrz mnie i pomiędzy nami.

Któregoś wieczoru nie wytrzymałem i powiedziałem:

To nie powinno się dziać.

Powiedziałem to, nie patrząc jej w oczy. Spojrzałem na swoją dłoń, którą właśnie dotknęła. Nie cofnęła jej. Jej dłoń była ciepła. Zostawiła ją na mojej, jakby zawsze tam była.

– Wiem. A jednak tu jesteśmy – odpowiedziała.

Nie pocałowaliśmy się. Nie rzuciliśmy się na siebie z nagłą namiętnością. To było powolne. Ciche. Bliskość, która zrodziła się z cierpienia. Tego wieczoru poszliśmy spać, każde do swojego pokoju. Ale tydzień później… już nie. Nie rozmawialiśmy o tym. Wszystko działo się bez słów, jakbyśmy oboje bali się, że wypowiedziane głośno stanie się nie do udźwignięcia.

Wewnątrz mnie ścierały się dwie siły – tęsknota za Anią i głód obecności, ciepła, dotyku. Nie wiedziałem, co to było. Na pewno nie miłość. Ale kiedy budziłem się z Danutą obok, przez chwilę było lżej. A to znaczyło więcej, niż miałem odwagę przyznać.

Miałem mętlik w głowie

Zaczęliśmy żyć razem, ale nie naprawdę. Nie było żadnych deklaracji, żadnych określeń typu „my” albo „nasze”. Wszystko odbywało się gdzieś między słowami. Danuta nie trzymała mnie za rękę, gdy Michał patrzył. Ja nie odprowadzałem jej wzrokiem, kiedy wychodziła do sklepu. Zachowywaliśmy pozory, ale coraz trudniej było je utrzymać.

Czasem przyłapywałem ją, jak zerka na mnie inaczej, z uśmiechem, który znałem tylko z naszych nocnych chwil. A potem natychmiast ten uśmiech znikał, kiedy pojawiał się Michał. Mój syn rysował, bawił się, oglądał bajki, ale było w nim coś, co mnie martwiło. Jakby chłonął atmosferę domu, jakby rozumiał więcej, niż mówił.

Pewnego wieczoru, przy kolacji, Michał nagle spojrzał na mnie poważnie i zapytał:

– Tato, czy babcia Danusia śpi w twoim łóżku?

Zamarłem. Danuta też. Łyżka z zupą zawisła w połowie drogi do jej ust. Próbowałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Dlaczego tak mówisz? – zapytałem w końcu, bardziej szeptem niż głosem.

Michał wzruszył ramionami.

– Bo mama by się nie obraziła. Ona cię kochała.

Nie wiedziałem, co mnie bardziej zaskoczyło – jego spostrzegawczość, czy to, że powiedział to bez cienia żalu. Jakby chciał nas upewnić w tym, że wszystko jest w porządku. Jakby rozumiał więcej, niż powinien.

Tej nocy nie zasnąłem. Leżałem obok Danuty, patrzyłem w ciemność i czułem, jak mieszają się we mnie wina, ulga i niepokój. Byliśmy razem, ale nie powinniśmy. A jednak to się działo. I nie wiedziałem, co z tym zrobić.

Łączyło nas cierpienie

Siedzieliśmy jak zwykle przy stole. Była środa, cicha, bez deszczu, bez wiatru. Michał zasnął szybko, zmęczony po lekcjach. W kuchni paliło się tylko jedno światło, rozproszone i ciepłe. Danuta trzymała w dłoni kieliszek wina, patrzyła w płomień świecy i nagle, bez uprzedzenia, zaczęła mówić o Ani.

– Miała kiedyś chłopaka, jeszcze w liceum. Taki długowłosy, romantyczny, pisał jej wiersze. Myślałam wtedy, że zostanie z nim na zawsze.

Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Nie przerywałem.

– Ale kiedy poznała ciebie… – westchnęła. – Już nigdy nie patrzyła tak na nikogo innego. Miała w oczach taki spokój. I pewność. Nigdy nie mówiła dużo, ale przy tobie była inna.

Spojrzałem na nią. Nie mówiła tego z zazdrością. Raczej z podziwem.

– Zawsze zazdrościłam wam tego uczucia – powiedziała po chwili ciszy. – Ja nigdy nie potrafiłam tak kochać.

Te słowa uderzyły mnie bardziej, niż się spodziewałem. Bo widziałem, jak na mnie patrzyła. Jak tuliła Michała. Jak budziła się obok mnie z tym cieniem bólu na twarzy, który ja też nosiłem. Jak więc mogła twierdzić, że nie potrafi kochać?

– Może to nie miłość – powiedziała cicho – ale tylko ty znasz ten ból. Tylko ty czujesz to samo.

Może dlatego cię potrzebuję – odpowiedziałem.

Tamtej nocy oboje płakaliśmy. Cicho. Każde po swojej stronie łóżka. Była to noc szczerości, ale nie ulgi. Bo zrozumieliśmy, że nie jesteśmy ze sobą z nadziei – ale z żałoby. Z braku. Z pustki, którą próbujemy czymś zapełnić.

To nie miało prawa się udać

Wiosna przyszła niezauważenie. Michał bawił się częściej na podwórku, rysował kwiaty i słońce, ale w jego oczach wciąż czaiło się coś poważniejszego, dojrzalszego niż dzieciństwo. Czasem przyłapywałem go, jak patrzył na mnie z pytaniem, którego nie miał odwagi zadać. A ja – nie miałem odwagi odpowiedzieć, nawet jeśli pytanie wisiało w powietrzu.

Którego dnia przy śniadaniu Michał zapytał:

– Tato, czy będziemy teraz rodziną?

Zamarłem. Danuta właśnie nalewała mu mleko. Ręka jej zadrżała. Spojrzeliśmy na siebie przez stół i wiedziałem, że oboje czuliśmy to samo: nie mieliśmy odpowiedzi. Byliśmy czymś, ale nie wiedzieliśmy czym. Bliskością? Pomocą? Złudzeniem?

Danuta wieczorem powiedziała:

– Może powinnam się wyprowadzić. To wszystko... to zbyt wiele.

Nie odpowiedziałem. Nie chciałem, żeby odeszła. Ale nie mogłem też już dłużej udawać, że jesteśmy rodziną. To było coś innego. Coś pokręconego, nieoswojonego. Ciepłe, ale niezdrowe. Prawdziwe, ale niepełne.

Siedzieliśmy w milczeniu. W końcu powiedziała:

– Nie jesteśmy razem z miłości. Jesteśmy razem, bo ból był zbyt duży, by znosić go w pojedynkę.

Spojrzałem na jej dłoń na stole. Dłoń, którą znałem już na pamięć.

– Ale czy damy sobie radę bez tego?

Cisza między nami nie była już spokojem, ale napięciem. Wiedziałem, że to się nie utrzyma. Że coś musi się zmienić. Tylko nie wiedziałem, czy potrafię to zakończyć. Ani czy mam prawo próbować to ocalić.

Zostaliśmy tak. W zawieszeniu. Ani razem, ani osobno. Przyszłość była mglista, jakby jeszcze nie zdążyła się zdecydować, co z nami zrobić.

Zakończenie

Minął rok. Wciąż mieszkaliśmy razem, choć wszystko między nami się skończyło. Wieczory stały się cichsze, jakbyśmy oboje bali się poruszyć to, co i tak już wisiało w powietrzu. Nie kochaliśmy się – nie w romantycznym sensie. Ale byliśmy sobie potrzebni. Albo do siebie przyzwyczajeni. Trudno to było nazwać. Danuta więcej czasu spędzała z Michałem. Ja więcej spacerowałem.

Pewnej nocy nie mogłem spać. Wyszedłem z psem na krótki spacer. Szliśmy znajomą trasą wokół osiedla, mijając domy, w których gasły ostatnie światła. Zatrzymałem się pod własnym domem. Patrzyłem w okna. W jednym z nich migotało ciepłe światło z nocnej lampki w pokoju Michała. Wiedziałem, że Danuta leżała obok niego, czytając mu do snu. Od miesięcy tylko ona potrafiła go uspokoić.

I wtedy uderzyło mnie coś bardzo prostego: nie jestem sam, ale czuję się samotny. Może dlatego, że nikt nie powinien pełnić dwóch ról jednocześnie – zastępować córki i być babcią. Wiedziałem, że nikt nie pochwaliłby naszej relacji. Że ludzie nie zrozumieliby, jak bardzo oboje potrzebowaliśmy siebie, by przetrwać. Ale tylko Danuta wiedziała, jak boli ta strata. Tylko ona była przy mnie wtedy, kiedy świat się skończył.

Czy kochałem ją? Nie wiem. Może nie o to chodziło. Może chodziło tylko o przetrwanie. O to, żeby nie zasypiać samemu, kiedy cisza była zbyt straszna.

Odwróciłem się od okna i ruszyłem z powrotem. Do domu. Do nich. Do tej nieidealnej ciszy, która dawała mi choćby namiastkę sensu.

Adam, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama