Reklama

Rodzinne obiady u teściów miały swój niepowtarzalny rytm: gwar w kuchni, stół uginający się od jedzenia i obowiązkowy deser. Od kiedy pamiętam, tym deserem były naleśniki robione przez teścia, pana Wiesława. Zawsze wychodziły mu idealnie – cienkie, złociste, pachnące masłem. Tego dnia chciałam po prostu pochwalić jego kulinarne umiejętności. Byliśmy w komplecie, czyli ja, Bartek, dzieci, teściowie. Obiad minął w przyjemnej atmosferze, więc kiedy na stole pojawił się talerz naleśników, uśmiechnęłam się i wypaliłam:

Reklama

– Naprawdę, najlepsze naleśniki robi tata Wiesiek.

Nie spodziewałam się żadnej reakcji poza uśmiechem, może drobnym żartem. Ale wtedy teściowa, pani Krystyna, odłożyła widelec z takim namaszczeniem, jakby właśnie ktoś wyłączył prąd w całym mieście.

– No tak – powiedziała chłodno. – Ja się nigdy nie liczyłam w tej kuchni.

Rozmowy ucichły, dzieci spojrzały po sobie, a Bartek tylko westchnął. Poczułam, że zrobiło się duszno, ale nie od gorąca naleśników, tylko od napięcia. Wiedziałam, że czeka nas trudna rozmowa.

Teściowa obraziła się na amen

Słowa teściowej zawisły w powietrzu jak zapach przypalonej patelni. Bartek chrząknął, próbując rozładować sytuację, ale nikt się nie odezwał.

– Mamo… – zaczęłam, chcąc wszystko wyjaśnić.

– Nie musisz mi przypominać, że w tej kuchni to ja się nigdy nie liczyłam.

– Mamo, no bez przesady – wtrącił Bartek. – Milena chciała pochwalić tatę, a nie umniejszać tobie.

– A ja całe życie gotowałam obiady, piekłam ciasta, a jak robiłam naleśniki, to jakoś nikt nie klaskał – odparła z wyrzutem.

Poczułam, jak wzbiera we mnie mieszanka wstydu i irytacji.

– Przecież zawsze mówiłam, że twoje pierogi to mistrzostwo – powiedziałam cicho.

– Pierogi, pierogi… Ale naleśniki, proszę bardzo, tylko tata – burknęła.

Teść siedział obok, próbując się uśmiechać.

– Krysiu, daj spokój. To tylko komplement – powiedział łagodnie.

– Tobie to łatwo mówić – syknęła.

Bartek spojrzał na mnie porozumiewawczo, jakby mówił: „Nie ciągnij tematu”. Ale już było za późno. Czułam, że jeśli nie zareaguję, zostanę w tej roli winnej na zawsze.

– Wiesz co, mamo… Może po prostu następnym razem zrobimy naleśniki wspólnie? – zaproponowałam, starając się, by głos mi nie drżał.

Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, jakby rozważała, czy przyjąć ofertę.

– Zobaczymy – rzuciła w końcu, sięgając po kompot.

Cisza, która zapadła, była ciężka, ale czułam, że otworzyłam jakąś małą furtkę.

Miała w oczach cień urazy

Po obiedzie zebrałam talerze, choć wcale nie miałam ochoty na żadne „pojednawcze” gesty. W kuchni usłyszałam, jak teść mówi do żony:

– Krysiu, no naprawdę przesadzasz. Milena nic złego nie miała na myśli.

– Łatwo ci mówić, bo to ciebie chwalili – odpowiedziała z wyrzutem. – Ja zawsze w tle.

Odstawiłam talerze na blat i odchrząknęłam.

– Mamo… – zaczęłam, a ona odwróciła się powoli. – Naprawdę chciałam tylko powiedzieć, że te naleśniki są wyjątkowe. Ale to nie znaczy, że twoje potrawy są mniej ważne.

– A jednak wolisz jego – prychnęła.

– Nie „wolę”. Po prostu… każdy z nas ma coś, w czym jest najlepszy. Ty robisz pierogi, których nie potrafi nikt odtworzyć. On – naleśniki, które wychodzą zawsze idealne.

Teść uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo.

– Widzisz, Krysia? Można tak na to spojrzeć.

– Można… – mruknęła, ale wciąż miała w oczach cień urazy.

Zrobiłam krok w jej stronę.

– Może jutro albo pojutrze wpadnę i zrobimy razem te pierogi? Nauczysz mnie od początku do końca.

Patrzyła na mnie dłuższą chwilę, jakby szukała w mojej twarzy fałszu.

– No… może. Zobaczymy, czy będziesz miała czas – odparła w końcu.

W jej głosie było mniej lodu niż godzinę wcześniej. Może to był znak, że da się jeszcze wyjść z tej absurdalnej historii obronną ręką.

Bała się, że traci swoje miejsce

Dwa dni później zadzwonił telefon.

– Milena? – usłyszałam głos teściowej. – Wiesz… mam dziś wolne popołudnie. Może byś wpadła, to byśmy te pierogi zrobiły.

– Jasne! – odpowiedziałam bez wahania. – O której mam być?

– Po trzeciej. Weź wygodne lekkie ciuchy, bo w kuchni będzie gorąco.

Kiedy przyszłam, w kuchni leżały już przygotowane składniki: mąka, jajka, ser na farsz, ziemniaki. Teść siedział w fotelu w salonie i czytał gazetę.

– Wiesiek, nie zapomnij nam później cebulki na patelni poddusić – krzyknęła teściowa.

– Nie martw się, kochanie – odkrzyknął. – A może i naleśniczka przy okazji zrobię?

– O nie! – roześmiała się nagle. – Dziś są pierogi i koniec!

Zaczęłyśmy od ciasta.

– Musisz czuć, kiedy jest dobre – tłumaczyła, podsypując mąką. – Nie może się kleić, ale też nie może być za twarde.

– To trochę jak w małżeństwie – mruknęłam. – Trzeba złapać balans.

Parsknęła śmiechem.

– Może coś w tym jest.

Lepiłyśmy pierogi w rytmie jej opowieści o młodości, o tym, jak pierwszy raz gotowała dla całej rodziny, o wpadkach kulinarnych. W pewnym momencie spojrzała na mnie poważniej.

– Wiesz, Milena… czasem człowiek źle reaguje, bo się boi, że traci swoje miejsce.

– A ja się boję, że nigdy go nie zdobędę – przyznałam.

Nie odpowiedziała od razu, tylko podała mi kolejną porcję farszu.

– To chyba obie mamy, nad czym pracować – powiedziała w końcu.

Chodziło nie tylko o jedzenie

Tydzień później to ja zaprosiłam teściów na obiad. Chciałam pokazać, że doceniam i jego naleśniki, i jej pierogi. Menu ustaliłam tak, by było po równo: na pierwsze pierogi z przepisu teściowej, na deser – naleśniki teścia. Przyjechali punktualnie. Teść uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył parujący garnek.

– Oho, widzę, że ktoś poważnie potraktował lekcje – powiedział, siadając do stołu.

– No, starałam się – odparłam. – Ale mamo, ty jesteś mistrzynią. Ja tylko próbuję się zbliżyć do ideału.

Teściowa uśmiechnęła się lekko, ale w oczach miała cień rozbawienia.

– Spróbujemy i zobaczymy.

Usiedliśmy wszyscy. Po kilku kęsach teściowa przyznała:

– Wiesz co… są naprawdę dobre.

– Czyli nie muszę już przyjeżdżać na pierogi? – zażartowałam.

– Musisz. Bo pierogi to jedno, ale pogaduchy przy kuchennym stole to drugie – odpowiedziała, a ja poczułam, że ten komentarz jest większym komplementem niż jakakolwiek ocena smaku.

Po obiedzie teść wstał i przeszedł do kuchni.

– No to teraz czas na prawdziwą atrakcję wieczoru – rzucił, wyjmując patelnię.

Znowu show kulinarny? – droczyła się teściowa.

– A jakże! – odpowiedział. – Ale tym razem Milena pomaga.

I tak, stojąc obok teścia, mieszałam ciasto na naleśniki, a on szeptał mi swoje „sekrety”. Czułam, że nie chodzi już tylko o jedzenie – to był rodzaj przekazania pałeczki w tej rodzinnej sztafecie.

Nareszcie byliśmy drużyną

Naleśniki wyszły piękne – cienkie, złociste, pyszne. Układałam je na talerzu, a teść dodawał farsz: biały ser z wanilią i odrobiną cukru. Dzieci czekały przy stole jak na największą ucztę roku.

– No, Milena, twoja kolej – powiedział teść, podając mi patelnię. – Zobaczymy, czy zapamiętałaś wszystko.

Wlałam porcję ciasta, przechyliłam patelnię. Serce waliło mi szybciej, niż powinno przy smażeniu naleśnika. Teściowa patrzyła uważnie. Odwróciłam placek jednym ruchem. Wyszedł idealny.

– Ha! – krzyknął Bartek. – Oficjalnie mamy w rodzinie trzeciego mistrza naleśników!

Teściowa uniosła brwi, ale tym razem w geście uznania.

– No, muszę przyznać… wyszedł ci lepiej niż mi ostatnio – powiedziała, a teść parsknął śmiechem.

Jedliśmy wszyscy, rozmawiając o wakacjach i planach na przyszły miesiąc. Atmosfera była lekka, bez cienia tego napięcia, które wisiało nad nami przy ostatnim obiedzie. Gdy teściowie zbierali się do wyjścia, teść klepnął mnie lekko po ramieniu.

Dobra robota, dziewczyno. Teraz już znasz wszystkie moje triki.

Teściowa uśmiechnęła się do mnie ciepło.

– I moje też, od pierogów – dodała. – Wygląda na to, że jesteś już pełnoprawnym członkiem naszej kuchennej drużyny.

– To najlepszy tytuł, jaki mogłam dostać – odpowiedziałam szczerze.

Kiedy zamknęłam drzwi, poczułam, że naprawdę coś się zmieniło. Może niewielki krok, ale w dobrym kierunku.

Czasem wystarczą dobre chęci

Wieczorem, kiedy zmywałam ostatnie talerze po obiedzie, w powietrzu wciąż unosił się zapach masła i wanilii. W tle Bartek śmiał się z dziećmi w salonie, a ja poczułam, że ten dzień był czymś więcej niż tylko wspólnym gotowaniem. Ostatnie tygodnie nauczyły mnie, że w rodzinie łatwo o nieporozumienia – jedno zdanie, źle wypowiedziane, może uderzyć w czyjąś dumę mocniej, niż nam się wydaje. Ale też zobaczyłam, że czasem wystarczy odrobina chęci, by zamienić urażoną dumę we wspólne działanie.

Teściowa nie stała się nagle moją najlepszą przyjaciółką, ale już nie patrzyłam na nią z niepokojem. Z kolei ona, mam wrażenie, przestała widzieć we mnie kogoś, kto „odbiera jej miejsce”. A teść? On był po prostu dumny, że jego „sekretny” przepis na naleśniki został w rodzinie. I może właśnie o to chodzi – żeby te małe rodzinne tradycje nie znikały, tylko przechodziły z rąk do rąk. Uśmiechnęłam się sama do siebie, wycierając blat. Kto by pomyślał, że naleśniki mogą być początkiem czegoś nowego?

Milena, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama