Reklama

Praca w biurze była znośna, ale coroczna batalia o urlopy doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Zasada „kto pierwszy, ten lepszy” była może i sprawiedliwa w teorii, ale w praktyce oznaczała, że od trzech lat spędzałam swoje wolne dni w listopadzie. Nikt normalny nie chciał wtedy brać urlopu, więc siłą rzeczy zostawały mi tylko resztki. Tymczasem Kasia, moja biurowa rywalka w tym cichym, acz brutalnym wyścigu, co roku zgarniała najlepsze terminy – lato, długie weekendy, nawet okres świąteczny. Miała do tego smykałkę, a może i jakieś układy z szefem. Nie wiem, jakim cudem, ale zawsze była o krok przede mną.

Reklama

W tym roku postanowiłam, że nie dam się tak łatwo rozegrać. Jeśli chciałam mieć wakacje w normalnym miesiącu, musiałam wymyślić strategię, która pozwoli mi przechytrzyć Kasię. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale jedno było pewne – to nie ona miała triumfować w tym roku.

Nie mogłam tak tego zostawić

– I znowu listopad? – westchnął Paweł, opierając się o moje biurko. – Powinnaś sobie to gdzieś zapisać i ustawić przypomnienie: „Nie czekaj, bo Kasia cię wykiwa”.

– Dzięki za wsparcie – mruknęłam, przewracając oczami.

– Serio, zaczynam podejrzewać, że ona ma tajny dostęp do grafiku. Może szef jej daje fory? – dodał, nachylając się konspiracyjnie.

Nie skomentowałam. Podejrzewałam, że to nie tylko kwestia refleksu. Kasia zawsze wiedziała dokładnie, kiedy grafik urlopowy się pojawi i nie wierzyłam, że to czysty przypadek.

– Może w tym roku po prostu się poddam? – rzuciłam ironicznie. – Zgłoszę się ostatnia i wybiorę jakiś piękny, deszczowy tydzień, żeby nie było niespodzianek.

Paweł roześmiał się, ale w jego oczach zobaczyłam coś na kształt współczucia. Nie chciałam, żeby mnie żałował – chciałam wygrać. Nagle obok nas przeszła Kasia. Jak zwykle wyglądała na pewną siebie i zadowoloną.

– Słyszałam, że w tym roku grafik urlopowy ma być gotowy wcześniej – rzuciła niby od niechcenia. – Już mam mniej więcej zaplanowane swoje wolne na lato.

Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się uprzejmie, choć miałam ochotę rzucić w nią spinaczem. Ona już „mniej więcej” wszystko miała ustalone? A ja nawet nie widziałam tego cholernego arkusza? Nie mogłam tak tego zostawić. Jeśli chciałam mieć jakąkolwiek szansę, musiałam działać.

Tylko wzruszałam ramionami

Zamiast rzucić się do walki o urlop jak co roku, postanowiłam zmienić taktykę. Skoro Kasia zawsze była o krok przede mną, musiałam sprawić, by uznała mnie za niegroźną. Przy każdej okazji wzruszałam ramionami i mówiłam:

W tym roku chyba odpuszczę wakacje. Drogo, tłumy wszędzie, a ja i tak nie mam czasu nic zaplanować.

Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Co ty wygadujesz? Przecież ty żyjesz myślą o tym, żeby wreszcie wyrwać się w ciepłe kraje.

– No i co z tego? – rzuciłam nonszalancko. – I tak nie mam szans na dobry termin, nie?

Paweł pokręcił głową. Za to Kasia, która przypadkiem usłyszała naszą rozmowę, lekko się uśmiechnęła pod nosem. To był znak, że mój plan działa. Przez kilka kolejnych dni konsekwentnie podtrzymywałam tę wersję. Kasia, przekonana, że w tym roku nie musi ze mną rywalizować, zdawała się bardziej wyluzowana. Nie rzucała się na grafik, nie robiła podchodów do szefa. Widać było, że uznała mnie za wyeliminowaną z gry. Tymczasem ja czekałam, obserwowałam i szykowałam decydujący ruch. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w tym roku to ja wygram.

Czułam przyspieszone bicie serca

Nadszedł dzień, na który czekałam. Szef ogłosił, że grafik urlopowy jest już dostępny do wpisania terminów. Kasia, pewna, że nie musi się spieszyć, nawet nie podeszła od razu do tablicy. Ja natomiast miałam plan. Przez cały poranek spokojnie wykonywałam swoje obowiązki, udając, że nie interesuje mnie ten wyścig. Widziałam, jak inni powoli wpisują swoje urlopy – krótkie wolne w maju, tydzień w sierpniu, kilka dni w okolicy świąt. Kasia rozmawiała z kimś przy ekspresie do kawy, w ogóle nie spiesząc się z rezerwacją.

Gdy zobaczyłam, że jest zajęta, podeszłam do tablicy, wzięłam marker i jednym pewnym ruchem wpisałam swój urlop na dwa najlepsze tygodnie lata. Czułam przyspieszone bicie serca, ale starałam się zachować kamienną twarz. Kilka minut później Kasia podeszła do grafiku. Widziałam, jak jej spojrzenie błądzi po tablicy, a potem nagle zatrzymuje się na moim nazwisku. Przez chwilę wyglądała na kompletnie zbita z tropu.

– Ale... – zaczęła, odwracając się do mnie. – Przecież mówiłaś, że nie bierzesz urlopu!

Wzruszyłam ramionami z niewinną miną.

– Zmieniłam zdanie – powiedziałam lekko.

Paweł, który stał obok, ukradkiem rzucił mi rozbawione spojrzenie i szepnął:

Ty to jesteś diabeł...

Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od lat to ja wygrałam.

Byłam górą

Kasia nie była typem osoby, która łatwo się poddaje. Kiedy zobaczyła, że najlepsze terminy są już zajęte, jej uśmiech zniknął, a oczy zwęziły się w podejrzliwym spojrzeniu.

– No pięknie. Świetna zagrywka – syknęła, odkładając marker na biurko.

Udawałam, że nie rozumiem jej oburzenia.

– Przecież wszyscy mieli równe szanse, prawda? – odpowiedziałam, upijając łyk kawy.

Nie minęło pięć minut, a Kasia zniknęła w gabinecie szefa. Wiedziałam, że będzie próbowała negocjować, ale byłam spokojna – zasady były jasne. Kto pierwszy się wpisał, ten wygrał. Po chwili drzwi się otworzyły i Kasia wyszła ze zbolałą miną. Szef stanął za nią i rzucił z uśmiechem:

– Monika była pierwsza. Następnym razem musisz się pospieszyć.

Kasia, zaciskając zęby, odwróciła się w moją stronę.

To było nie fair. Wiedziałaś, że chcę wziąć wolne w lecie – rzuciła, krzyżując ręce na piersi.

Uśmiechnęłam się uprzejmie.

Miałam równe szanse, tak jak wszyscy – odpowiedziałam niewinnie.

Paweł, który przysłuchiwał się wszystkiemu z boku, niemal dławił się ze śmiechu, dusząc go w sobie. Kasia już nic nie powiedziała. Z furią wpisała swoje nazwisko w jedyny wolny termin – listopad. Po chwili usiadła przy biurku, wbijając wzrok w monitor, jakby próbowała spalić go siłą umysłu. Zwycięstwo smakowało słodko. Może nawet trochę za słodko.

Nie było mi do śmiechu

Dostałam najlepszy urlop w swoim życiu. W lipcu leżałam na plaży, popijając zimne drinki i ciesząc się słońcem, podczas gdy w biurze trwała zwykła, szara rutyna. Wszystko poszło zgodnie z planem. Kasia wylądowała z wolnym w listopadzie, a ja wreszcie cieszyłam się latem. Ale po powrocie do pracy atmosfera była inna. Kasia już na mnie nie patrzyła, a jeśli już musiała, jej spojrzenie było lodowate. Inne koleżanki też wydawały się bardziej zdystansowane. Wcześniej żartowałyśmy przy kawie, wymieniałyśmy się plotkami. Teraz czułam, jakby biuro podzieliło się na obozy. Paweł jako jedyny zachował się normalnie.

– No i jak było? Warto było tak kombinować? – zapytał, kiedy usiedliśmy razem na lunchu.

Wzruszyłam ramionami.

Było cudownie. Ale… nie wiem, czy nie namieszałam za bardzo – przyznałam niechętnie.

– Może. Ale przynajmniej chociaż raz to ty wygrałaś – powiedział, uśmiechając się.

Miał rację, ale gdzieś w środku czułam, że ta wygrana ma swoją cenę. Może i miałam najlepszy urlop w życiu, ale teraz biuro wydawało mi się inne. Jakby straciło swój dawny klimat. Może powinnam czuć satysfakcję. Może powinnam się cieszyć, że w końcu przechytrzyłam Kasię. Ale patrząc na to, jak nasze relacje się ochłodziły, zaczynałam się zastanawiać: czy w tej grze naprawdę warto było wygrać?

Reklama

Monika, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama